Moskwa
-
Obwieszony bronią, która w takiej ilości ciężyła nawet takiemu jednoosobowemu czołgowi jak Taczankin Potomkin, obładowany amunicją, poczłapał na spotkanie z przydzielonym mu oddziałem. Nawet uśmiechnął się pod nosem, myśląc o tym, jakie pierwsze wrażenie sprawi: dziad z przeszłej epoki w dziwnym wdzianku, przyjdzie i wręczy dorosłym facetom “zabawki”; prawdziwy Dziadek Mróz w mundurze.
-
Tak jak mówił adiutant, w pobliżu bramy czekał na ciebie w pełni sprawny i uzbrojony pojazd, którego załoga sprawdzała właśnie, czy wszystko na pewno działa, bo jakakolwiek usterka na takiej misji mogłaby doprowadzić do śmierci was wszystkich. Pół tuzina żołnierzy Araszki również przygotowywało się do misji, oni jednak upewniali się, czy noże tkwią pewnie w pochwach, czy granaty są na swoim miejscu, czy zabrali dostatecznie dużo amunicji, czy broń główna i boczna jest w pełni sprawna. Mieli na sobie czarne mundury i hełmy, niektórzy nosili na nich podobne naklejki i naszywki co ich dowódca, tak te przedstawiające czaszki, piszczele, kosy i tym podobne, jak i te z flagami różnych państw, w których służyli jako psy wojny, najpewniej wraz ze swoim dowódcą, choć mieli ich dużo mniej i miało je łącznie czterech z sześciu towarzyszących ci ludzi.
- Zobacz no, Iwanko. - powiedział jeden z nich, trącając drugiego łokciem w ramię. - Mówiłeś, że nasz BMP-3 to za mało, to szef i czołg przysłał.
Kilku w odpowiedzi zaśmiało się lub chociaż uśmiechnęło.
- Nie za wcześnie na świętego Mikołaja? - zapytał inny, akurat bez naszywek najemników.
- Nigdy nie jest za wcześnie. - odrzekł mu Iwanko, stojący najbliżej. I po chwili lekko zdzielił go otwartą dłonią w tył głowy. - I to Dziadek Mróz, żaden Święty Mikołaj, baranie. Mieliśmy my już takiego Fina, co trafił do każdego, nie było za przyjemnie.
Stary, znany i oklepany żart. Ale gdy jedzie się na cholernie niebezpieczną misję, z której najpewniej się nie wróci, nawet taki był w cenie. -
Słysząc to, Potomkin uśmiechnął się lekko. Stary żart przypomniał mu jego własne dzieje, jeszcze te z Afganistanu, a później z Czeczenii. Śmiał się wtedy tak samo z kolegami oddziału, gromko i serdecznie. Jak dawno to było?
Uważając własne słowa za zbędne w tej sytuacji, po kolei podszedł do żołnierzy i wręczył każdemu z nich Osę, załadowaną czterema sztukami amunicji ogłuszającej. Gdy już to zrobił, odszedł na dwa kroki, stanął przed oddziałem i mierząc ich wzrokiem zza szczeliny swego hełmu, powiedział;
— Miło jest mi was poznać, moi podkomendni. -
- A to co to? - zapytał jeden z żołnierzy, gdy wszyscy ci już zasalutowali, zostawiając formalności za sobą.
- Starszyna wysłał już trochę ludzi, mamy na pace sprzęt, który mógłby się przydać, jak sierżant chce zajrzeć, to zapraszamy. - dodał na to inny, choć, tak jak pozostali, wziął pistolet ze sobą. -
— To. — Potomkin uniósł Osę nad swoją głowę, prezentując ją żołnierzom. — Jest pistolet PB-4, zwany potocznie Osą. Posiada cztery komory nabojowe, a w każdej znajduje się jednej pocisk kaliber osiemnaście milimetrów na czterdzieści pięć. Te, szczególne pociski hukowo-błyskowe nie służą jednak do zabijania, a do ogłuszenia czegokolwiek, co zbliży się do strzelającego na kilka metrów i właśnie po to je bierzemy: Starszyna Araszko chciał jeden martwy okaz skaczącego nieumarłego, ale także jeden żywy. Osy posłużą nam do ogłuszenia go i pochwycenia żywcem. Czy to jasne?
-
- Jak mówiłem, mamy i na to sprzęt. - powtórzył żołnierz, chowając nowo otrzymaną broń do kabury. - Ale to też może się przydać.
-
— Ten sprzęt. Bardzo chętnie rzucę na niego okiem. — Stwierdził, udając się na wskazaną przez żołnierza “pakę”, by zobaczyć, o czym była mowa.
-
Raczej klasycznie, mianowicie kajdanki, łańcuchy, miniaturowa cela, a właściwie coś, co przypominało klatkę do nurkowania z rekinami, ale przypiętą łańcuchami do ściany i podłogi. Oraz kilku skutych, pobitych, wynędzniałych i zmęczonych ludzi, patrzących na ciebie z przerażeniem w oczach, a także z pewnym zrezygnowaniem, w ich oczach nie dostrzegłeś nawet cienia nadziei.
- Przynęta. - wyjaśnił krótko jeden z podwładnych. -
Choć cień stalowego hełmu skrywał za sobą twarz Potomkina i jego podwładni nie mogli jej dostrzec, to jej wyraz właśnie diametralnie się zmienił, bynajmniej nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
— Kim są Ci ludzie? -
- Teraz? Nikim. Przynętą, ścierwem do rzucenia zdechlakom. A wcześniej byli żołnierzami. Niektórzy to nasi, ale dezerterzy, którzy korzystali z naszych symboli, żeby bezkarnie grabić, gwałcić i mordować. Za to karą jest śmierć, a wykonanie jej jest dowolne, więc skoro i tak zginą, to czemu nie mogą nam się na coś przydać? A reszta to wrogowie, którzy wcześniej nie mieli oporu strzelać jeńcom w kolana i zostawiać ich trupom. Widział kiedyś sierżant coś takiego? Zresztą, tego i widzieć nie trzeba. Wystarczy wsłuchać się w krzyki, a człowiek później nie może spać przez miesiąc.
-
— Muszę przyznać. — Pokiwał głową, podchodząc do klatki. Spojrzał na osadzonych w niej nie ludzi, a szumowiny. — Starszyna Araszko wie, jak utylizować śmieci.
-
//Źle coś napisałem, albo ty nie zrozumiałeś: Klatka jest malutka, służy do w miarę bezpiecznego transportu schwytanego zdechlaka. Ci są skuci, ale siedzą luzem w pojeździe.//
Jeden z mężczyzn spojrzał na ciebie z większą dozą nienawiści niż inni i splunął na wizjer twojego hełmu mieszaniną śliny i krwi z rozbitych warg. A może wyrwanych zębów?
- Czerwony śmieć. -
// Myślałem, że oni są skuci w środku klatki, ale no, po prostu nie zrozumieliśmy się. //
Starł rękawem wydzielinę.
— Nie jesteś pierwszym, który mnie tak nazywa. — Odpowiedział, odsuwając się od niego.
— Podsumowując, wszystko jest gotowe do wymarszu? — Zwrócił się z powrotem do żołnierzy. -
- Wszystko gra i śmiga, jedźmy po tych zdechlaków to wrócimy przed zmrokiem. W kinie grają dzisiaj “Wroga u Bram”.
-
Kiwnął na to głową. Miał nadzieję, cholerną nadzieję, że wszyscy zdołają wrócić na seans.
Wdrapał się na BMP, ale zanim wszedł do środka, spojrzał jeszcze na przydzielonych mu żołnierzy i powiedział.
— Macie mi wszyscy wyjść z tego żywi, jasne? -
- Szef powiedział, że nas zabije jak zginiemy. - odparł na to jeden z mężczyzn i wsiadł razem z resztą do środka.
-
— Macie mądrego szefa. — Odmruknął. — Jedziemy.
-
Nie minęło wiele czasu i kierowcy ruszyli, opuszczając najpierw teren bazy Araszki, a później tę część miasta, którą kontrolowali Czerwoni. Sądząc po kilku uderzeniach o pancerz, co wy odczuliście jako lekkie trzęsienie, rozjechali po drodze kilka zdechlaków.
- Jesteśmy tuż przed wjazdem do tej części miasta, gdzie zaginęły pozostałe ekipy. - zameldował wam jeden z członków załogi. - Chcecie wyjść i rzucić okiem jak wygląda sytuacja czy mamy wjechać tam na pełnej kurwie, sierżancie? -
— Najpierw ocenimy sytuację. — Odpowiedział po krótkim namyśle Potomkin, ładując taśmę nabojową do karabinu.
-
- A oceniajcie, nam płacą od godziny. - skomentował kierowca, a kilku żołnierzy parsknęło śmiechem. Wszyscy jednak również chwycili za broń, chcąc wyjść na zewnątrz razem z tobą.