Moskwa
- 
- Jak mówiłem, mamy i na to sprzęt. - powtórzył żołnierz, chowając nowo otrzymaną broń do kabury. - Ale to też może się przydać. 
- 
— Ten sprzęt. Bardzo chętnie rzucę na niego okiem. — Stwierdził, udając się na wskazaną przez żołnierza “pakę”, by zobaczyć, o czym była mowa. 
- 
Raczej klasycznie, mianowicie kajdanki, łańcuchy, miniaturowa cela, a właściwie coś, co przypominało klatkę do nurkowania z rekinami, ale przypiętą łańcuchami do ściany i podłogi. Oraz kilku skutych, pobitych, wynędzniałych i zmęczonych ludzi, patrzących na ciebie z przerażeniem w oczach, a także z pewnym zrezygnowaniem, w ich oczach nie dostrzegłeś nawet cienia nadziei. 
 - Przynęta. - wyjaśnił krótko jeden z podwładnych.
- 
Choć cień stalowego hełmu skrywał za sobą twarz Potomkina i jego podwładni nie mogli jej dostrzec, to jej wyraz właśnie diametralnie się zmienił, bynajmniej nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. 
 — Kim są Ci ludzie?
- 
- Teraz? Nikim. Przynętą, ścierwem do rzucenia zdechlakom. A wcześniej byli żołnierzami. Niektórzy to nasi, ale dezerterzy, którzy korzystali z naszych symboli, żeby bezkarnie grabić, gwałcić i mordować. Za to karą jest śmierć, a wykonanie jej jest dowolne, więc skoro i tak zginą, to czemu nie mogą nam się na coś przydać? A reszta to wrogowie, którzy wcześniej nie mieli oporu strzelać jeńcom w kolana i zostawiać ich trupom. Widział kiedyś sierżant coś takiego? Zresztą, tego i widzieć nie trzeba. Wystarczy wsłuchać się w krzyki, a człowiek później nie może spać przez miesiąc. 
- 
— Muszę przyznać. — Pokiwał głową, podchodząc do klatki. Spojrzał na osadzonych w niej nie ludzi, a szumowiny. — Starszyna Araszko wie, jak utylizować śmieci. 
- 
//Źle coś napisałem, albo ty nie zrozumiałeś: Klatka jest malutka, służy do w miarę bezpiecznego transportu schwytanego zdechlaka. Ci są skuci, ale siedzą luzem w pojeździe.// 
 Jeden z mężczyzn spojrzał na ciebie z większą dozą nienawiści niż inni i splunął na wizjer twojego hełmu mieszaniną śliny i krwi z rozbitych warg. A może wyrwanych zębów?
 - Czerwony śmieć.
- 
// Myślałem, że oni są skuci w środku klatki, ale no, po prostu nie zrozumieliśmy się. // Starł rękawem wydzielinę. 
 — Nie jesteś pierwszym, który mnie tak nazywa. — Odpowiedział, odsuwając się od niego.
 — Podsumowując, wszystko jest gotowe do wymarszu? — Zwrócił się z powrotem do żołnierzy.
- 
- Wszystko gra i śmiga, jedźmy po tych zdechlaków to wrócimy przed zmrokiem. W kinie grają dzisiaj “Wroga u Bram”. 
- 
Kiwnął na to głową. Miał nadzieję, cholerną nadzieję, że wszyscy zdołają wrócić na seans. 
 Wdrapał się na BMP, ale zanim wszedł do środka, spojrzał jeszcze na przydzielonych mu żołnierzy i powiedział.
 — Macie mi wszyscy wyjść z tego żywi, jasne?
- 
- Szef powiedział, że nas zabije jak zginiemy. - odparł na to jeden z mężczyzn i wsiadł razem z resztą do środka. 
- 
— Macie mądrego szefa. — Odmruknął. — Jedziemy. 
- 
Nie minęło wiele czasu i kierowcy ruszyli, opuszczając najpierw teren bazy Araszki, a później tę część miasta, którą kontrolowali Czerwoni. Sądząc po kilku uderzeniach o pancerz, co wy odczuliście jako lekkie trzęsienie, rozjechali po drodze kilka zdechlaków. 
 - Jesteśmy tuż przed wjazdem do tej części miasta, gdzie zaginęły pozostałe ekipy. - zameldował wam jeden z członków załogi. - Chcecie wyjść i rzucić okiem jak wygląda sytuacja czy mamy wjechać tam na pełnej kurwie, sierżancie?
- 
— Najpierw ocenimy sytuację. — Odpowiedział po krótkim namyśle Potomkin, ładując taśmę nabojową do karabinu. 
- 
- A oceniajcie, nam płacą od godziny. - skomentował kierowca, a kilku żołnierzy parsknęło śmiechem. Wszyscy jednak również chwycili za broń, chcąc wyjść na zewnątrz razem z tobą. 
- 
— Nie, tylko kilku. — Wstrzymał ich ręką. — Trzech. 
 Kiwnął głową na najbliższą trójkę i wychylił się z transportera. Rozejrzał się po okolicy.
- 
Sądząc po naszywkach na mundurach, wyszło z tobą dwóch najemników Araszki i jeden żołnierz bez tak imponującego stażu. 
 Dzielnica przed wami sprawiała wrażenie typowo mieszkalnej, jak okiem sięgnąć bloki z wielkiej płyty, gdzieniegdzie przetykane kinami, sklepami wszelkiej maści, boiskami i tym podobnymi miejscami, które miały niegdyś zaspokajać potrzeby okolicznej ludności.
 - Przeklęte miejsce. - mruknął żołnierz stojący najbliżej ciebie. - To miejsce jest przeklęte…
 - Przesadza, ale coś w tym jest. - wyjaśnił ci jeden z najemników. - Dwa miesiące temu dowiedzieliśmy się, że idzie tędy ofensywa wrogów. Nie poszła. No, a w zasadzie poszła, ale nie dotarła. Słyszeliśmy z naszych pozycji strzały, wybuchy, krzyki i inne takie. A potem cisza. Później odstrzeliliśmy kilka trupów i na tym się skończyło. Kiedy w nocy zaczęli znikać nasi wartownicy, wycofaliśmy się z tamtych pozycji i przenieśliśmy się bliżej bazy. Patrole, które zapuszczają się w te okolice, dostają od razu tydzień urlopu, potrójny przydział wódki i papierosów i kartki na stołowanie się w kantynie oficerskiej. A i tak brakuje chętnych. Mówimy na to Martwe Pole.
- 
— Adekwatna nazwa. — Odpowiedział lakonicznie. Wystąpił przed pozostałą trójkę i uniósł przyłbicę, by zza szkieł lornetki ocenić jak wygląda droga, którą mieli pokonać 
- 
Jeśli istniały jakieś przeszkody, które uniemożliwiłyby wam jazdę, to nie zauważyłeś żadnych. Tyle mogłeś wywnioskować co do trasy, bo nie kazano udać ci się z Punktu A do Punktu B, ale doprowadzić żywcem skaczącego Zombie, a te mogły kryć się dosłownie wszędzie, ale na pewno gdzieś w tej okolicy. 
- 
Ostatnim razem mieli do czynienia z skocznymi cholerami w wielopiętrowym budynku, gdzie te mogły swobodnie odbijać się od ścian, poręczy i pozostawać w ciągłym ruchu. Zamknięte przestrzenie dawały im sporą przewagę… Dlatego Potomkin zadecydował, by dwukrotnie nie powtarzać tego samego błędu. — Jedziemy na boisko. — Wskazał dłonią na najbliższe z większych pól do gry w piłkę. — Ustawimy się na środku. 
 

