Warszawa
-
//Żeby poszedł.//
-
- Niech będzie. - odparł, wzruszając ramionami. - Ale Ty go będziesz miał na sumieniu, jeśli zginie, nie ja. Pamiętaj o tym.
Po tych słowach Zygmunt ruszył przed siebie, zapewne żeby wybadać teren, nim wszyscy wpadniecie w jakieś bagno. Choć jego obawy mogły być nieuzasadnione. -
Lepiej być nadzwyczaj ostrożnym niż w ogóle. Ruszył za nim.
-
Właściwie to lepiej być ostrożnym niż martwym, ale wychodzi na jedno. Przez jakiś czas skradaliście się razem, ale w pewnym miejscu Zygmunt odbił na lewo, Wam polecając udać się na prawo.
-
Pociągnął Roberta za ramię i odbił z nim na prawo. Widział coś, co może być przyczyną tego, że zeszli na bok?
-
Nie, pewnie chodziło o to, że dzieląc się na dwie grupy przeszukacie większy teren. No i gdyby coś się miało stać, to tak zginie tylko część z Was, a nie wszyscy. Mało pocieszające, ale jednak. Poza tym był spokój, nie dostrzegłeś nawet Zombie, a to niekiedy zły znak, wbrew pozorom.
- O Boże… - usłyszałeś nagle Roberta, a gdy spojrzałeś tam, gdzie on, dostrzegłeś kilka świeżych zwłok, których obrażenia jasno mówiły, że zabili ich ludzie, a dokładniej ludzie kierujący jakimś pojazdem, bo wątpliwe, żeby coś innego mogło stworzyć takie obrażenia. Chyba że Twardy lub inna przerośnięta bestia, ale wtedy zwłoki byłyby przynajmniej częściowo pożarte. -
Brak Zombie, a ciała nie są nawet nadgryzione. Na pewno coś musiało się stać w osadzie. Teraz jest tego pewien.
– Rozpoznajesz kogoś? – zapytał, mając nadzieję, że to nikt z osady. -
Pokręcił głową, niepewnie podchodząc do zwłok. Ktoś z nich mógł w końcu żyć. Albo mieć coś cennego przy sobie…
-
Wziął głęboki wdech i przed sprawdzeniem ciał, upewnił się, że ktoś w ogóle żyje. Jeżeli nie - przeszukał je, a jeżeli tak… sam nie wie co zrobi.
-
Na szczęście żaden ze zdechlaków nie miał ochoty do Was wstać, choć coś Ci mówiło, że lepiej uciąć im głowy czy w jakiś inny sposób pozbawić ich tej możliwości. Wszyscy byli martwi, to fakt, ale nie znalazłeś przy nich nic cennego. Ktokolwiek ich zabił, nie omieszkał również ograbić trupów.
-
– Wiesz co zrobić, aby nie wstali?
-
Pokiwał głową. Może i był zwykłym mechanikiem, który miał inne zadania, niż obrona osady czy wypady poza jej granice, ale posiadał taką podstawową wiedzę.
-
Bez słowa zaczął wbijać im śrubokręt w skroń bądź oczodoły.
– Teraz chodź. Wracamy do niego. – powiedział, gdy skończył “uśmiercanie” trupów i zaczął wracać tą samą drogą, co wcześniej. -
Teraz już na pewno nie wstaną. Wy zaś zdołaliście zbliżyć się na tyle, aby móc obserwować bazę ocalałych. Wszystko było w porządku, przed wejściem stali wartownicy, ale ciężko było Ci coś więcej o nich powiedzieć, byłeś zbyt daleko. Niepokoił tylko brak ludzi, ale z drugiej strony, czemu niby mieli siedzieć na zewnątrz? Zauważyłeś, że zbiera się na burzę, więc to nic dziwnego.
-
O ile to są w ogóle ludzie z osady, do której przyjechał… Będzie lepiej, jak zbliży się do osady z Zygmuntem i jego sforą psów, bo nie chce wpaść w ręce ludzi, którzy chwilę wcześniej mogli przejąć osadę.
-
Plan dobry, Robert pewnie nie będzie protestować, nie miał widocznie ochoty na zgrywanie bohatera, wszyscy tutaj przecież wiedzieli, że życie to nie film, i takie działania to najszybszy sposób na śmierć, do tego często głupią.
-
Pozostaje tylko wrócić do samochodu albo poszukać Zygusia gdzieś w okolicy.
-
I to właśnie w okolicy go znalazłeś, bo klęczał, ukryty za gruzami, i przypatrywał się uważnie zabudowie i wartownikom przez lornetkę, obecnie bardzo rzadki, a przez to jeszcze bardziej pożądany, przedmiot.
-
Uklęknął obok niego.
– Kojarzysz ich? -
- Na bandytów nie wyglądają. - odparł, kręcąc głową. - Ale na lokalsów też nie.