Warszawa
- 
Brak Zombie, a ciała nie są nawet nadgryzione. Na pewno coś musiało się stać w osadzie. Teraz jest tego pewien. 
 – Rozpoznajesz kogoś? – zapytał, mając nadzieję, że to nikt z osady.
- 
Pokręcił głową, niepewnie podchodząc do zwłok. Ktoś z nich mógł w końcu żyć. Albo mieć coś cennego przy sobie… 
- 
Wziął głęboki wdech i przed sprawdzeniem ciał, upewnił się, że ktoś w ogóle żyje. Jeżeli nie - przeszukał je, a jeżeli tak… sam nie wie co zrobi. 
- 
Na szczęście żaden ze zdechlaków nie miał ochoty do Was wstać, choć coś Ci mówiło, że lepiej uciąć im głowy czy w jakiś inny sposób pozbawić ich tej możliwości. Wszyscy byli martwi, to fakt, ale nie znalazłeś przy nich nic cennego. Ktokolwiek ich zabił, nie omieszkał również ograbić trupów. 
- 
– Wiesz co zrobić, aby nie wstali? 
- 
Pokiwał głową. Może i był zwykłym mechanikiem, który miał inne zadania, niż obrona osady czy wypady poza jej granice, ale posiadał taką podstawową wiedzę. 
- 
Bez słowa zaczął wbijać im śrubokręt w skroń bądź oczodoły. 
 – Teraz chodź. Wracamy do niego. – powiedział, gdy skończył “uśmiercanie” trupów i zaczął wracać tą samą drogą, co wcześniej.
- 
Teraz już na pewno nie wstaną. Wy zaś zdołaliście zbliżyć się na tyle, aby móc obserwować bazę ocalałych. Wszystko było w porządku, przed wejściem stali wartownicy, ale ciężko było Ci coś więcej o nich powiedzieć, byłeś zbyt daleko. Niepokoił tylko brak ludzi, ale z drugiej strony, czemu niby mieli siedzieć na zewnątrz? Zauważyłeś, że zbiera się na burzę, więc to nic dziwnego. 
- 
O ile to są w ogóle ludzie z osady, do której przyjechał… Będzie lepiej, jak zbliży się do osady z Zygmuntem i jego sforą psów, bo nie chce wpaść w ręce ludzi, którzy chwilę wcześniej mogli przejąć osadę. 
- 
Plan dobry, Robert pewnie nie będzie protestować, nie miał widocznie ochoty na zgrywanie bohatera, wszyscy tutaj przecież wiedzieli, że życie to nie film, i takie działania to najszybszy sposób na śmierć, do tego często głupią. 
- 
Pozostaje tylko wrócić do samochodu albo poszukać Zygusia gdzieś w okolicy. 
- 
I to właśnie w okolicy go znalazłeś, bo klęczał, ukryty za gruzami, i przypatrywał się uważnie zabudowie i wartownikom przez lornetkę, obecnie bardzo rzadki, a przez to jeszcze bardziej pożądany, przedmiot. 
- 
Uklęknął obok niego. 
 – Kojarzysz ich?
- 
- Na bandytów nie wyglądają. - odparł, kręcąc głową. - Ale na lokalsów też nie. 
- 
– Czyli co? Przebrali się? 
- 
- Albo nie są stąd. - odparł, podając Ci lornetkę. - Słyszałem kiedyś, że jakaś zorganizowana banda ma zawitać do stolicy, bo reszta kraju już prawie zdechła. Nie wiem tylko, kim są, jak wielu ich jest i w co są wyposażeni. No i jakie mają intencje… Wiesz, to też nie muszą być oni, a cała ta plotka mogła się okazać bujdą. Kto wie? 
- 
Przystawił lornetkę do oczu i rzucił dalekim okiem na wartowników. Zwrócił uwagę na ich wyposażeniem, ubrania oraz na twarze. 
 – Zawsze zakładaj, że plotki są fałszywe. – powiedział, podając lornetkę Robertowi.
- 
- Co Ty nie powiesz. - prychnął, a Robert w milczeniu odebrał od Ciebie lornetkę. 
 Nie zauważyłeś nic szczególnego. Mieli broń palną, pistolety maszynowe, strzelby lub karabinki, ciężko ocenić z tej odległości, byli ubrani jak członkowie jakiejś organizacji paramilitarnej, którzy ni to mieli mundury i resztę wyposażenia żołnierzy, ni to cywilne ubrania.
- 
– A ty rozpoznajesz kogokolwiek? – zapytał Roberta. 
- 
Pokręcił głową. 
 - Pierwszy raz ich na oczy widzę… To co robimy?
 

