Warszawa
-
Bez słowa zaczął wbijać im śrubokręt w skroń bądź oczodoły.
– Teraz chodź. Wracamy do niego. – powiedział, gdy skończył “uśmiercanie” trupów i zaczął wracać tą samą drogą, co wcześniej. -
Teraz już na pewno nie wstaną. Wy zaś zdołaliście zbliżyć się na tyle, aby móc obserwować bazę ocalałych. Wszystko było w porządku, przed wejściem stali wartownicy, ale ciężko było Ci coś więcej o nich powiedzieć, byłeś zbyt daleko. Niepokoił tylko brak ludzi, ale z drugiej strony, czemu niby mieli siedzieć na zewnątrz? Zauważyłeś, że zbiera się na burzę, więc to nic dziwnego.
-
O ile to są w ogóle ludzie z osady, do której przyjechał… Będzie lepiej, jak zbliży się do osady z Zygmuntem i jego sforą psów, bo nie chce wpaść w ręce ludzi, którzy chwilę wcześniej mogli przejąć osadę.
-
Plan dobry, Robert pewnie nie będzie protestować, nie miał widocznie ochoty na zgrywanie bohatera, wszyscy tutaj przecież wiedzieli, że życie to nie film, i takie działania to najszybszy sposób na śmierć, do tego często głupią.
-
Pozostaje tylko wrócić do samochodu albo poszukać Zygusia gdzieś w okolicy.
-
I to właśnie w okolicy go znalazłeś, bo klęczał, ukryty za gruzami, i przypatrywał się uważnie zabudowie i wartownikom przez lornetkę, obecnie bardzo rzadki, a przez to jeszcze bardziej pożądany, przedmiot.
-
Uklęknął obok niego.
– Kojarzysz ich? -
- Na bandytów nie wyglądają. - odparł, kręcąc głową. - Ale na lokalsów też nie.
-
– Czyli co? Przebrali się?
-
- Albo nie są stąd. - odparł, podając Ci lornetkę. - Słyszałem kiedyś, że jakaś zorganizowana banda ma zawitać do stolicy, bo reszta kraju już prawie zdechła. Nie wiem tylko, kim są, jak wielu ich jest i w co są wyposażeni. No i jakie mają intencje… Wiesz, to też nie muszą być oni, a cała ta plotka mogła się okazać bujdą. Kto wie?
-
Przystawił lornetkę do oczu i rzucił dalekim okiem na wartowników. Zwrócił uwagę na ich wyposażeniem, ubrania oraz na twarze.
– Zawsze zakładaj, że plotki są fałszywe. – powiedział, podając lornetkę Robertowi. -
- Co Ty nie powiesz. - prychnął, a Robert w milczeniu odebrał od Ciebie lornetkę.
Nie zauważyłeś nic szczególnego. Mieli broń palną, pistolety maszynowe, strzelby lub karabinki, ciężko ocenić z tej odległości, byli ubrani jak członkowie jakiejś organizacji paramilitarnej, którzy ni to mieli mundury i resztę wyposażenia żołnierzy, ni to cywilne ubrania. -
– A ty rozpoznajesz kogokolwiek? – zapytał Roberta.
-
Pokręcił głową.
- Pierwszy raz ich na oczy widzę… To co robimy? -
– Czyli przejęli osadę, co oznacza, że raczej nie mają pokojowych zamiarów. Tak myślę. Nie szedłbym tam. Przynajmniej na obecną chwilę.
-
- Ja mam gdzie się podziać, nie wiem jak Wy. - odparł Zygmunt. - A jeszcze na tyle Wam nie ufam, żeby zaprosić Was do mojej cudownej meliny.
-
Nie ma pretensji do Zygmunta, w końcu on też by nie przyjął pod swój dach dwóch typów, których ledwo zna.
– Nie, nie mamy. Może mógłbyś nas podrzucić w miarę bezpieczne miejsce? -
- To było ostatnie jakie znam… Mogę powiedzieć tyle, żebyście trzymali się jak najdalej od Pałacu Kultury i Nauki i wszystkich centrów handlowych, a pożyjecie dłużej. Wrócę tu jutro w południe, żeby sprawdzić, co ci robią, o ile jeszcze tu będą. Wpadnijcie, jeśli przeżyjecie.
-
//Powiesz mi czy moja postać wzięła ze sobą plecak, w którym miała swoje fanty, czy przy sobie ma tylko to, co znalazł przy tych trupach?//
Eh, będzie musiał spędzić noc na podłodze w jakimś budynku. Szkoda, bo tamto łóżko było jednak wygodne.
– Na pewno wpadniemy, jeżeli nic nie stanie nam na drodze. -
//Chyba nie pisałeś nigdzie, że go odkładasz, więc zakładam, że masz przy sobie wszystko.//
Pokiwał głowę i uścisnął każdemu z Was dłoń, życząc powodzenia i udał się z powrotem do swojego samochodu i sfory psów.