Warszawa
-
Domek jak to domek, choć ten nie został zupełnie splądrowany, co znaczy, że ludzie opuścili je dawno lub coś powstrzymało szabrowników. Odnalazłeś tu nieco przyborów toaletowych, choćby szczoteczki, ale raczej używane, pastę do zębów, dezodorant, patyczki do uszu, jakąś domową chemię, ubrania wszelkiej maści, dla małej dziewczynki, nastolatka i dwojga dorosłych, koce, poduszki, kołdry, sztućce, narzędzia, a przede wszystkim zapasy: Łącznie dwadzieścia litrów wody, trzy twarde jak kamień bochenki chleba, płatki śniadaniowe, dwie paczki chipsów, orzeszki ziemne, ryż, kaszę i… Niezależnie od tego, co jeszcze mogło się tu kryć, strzały na zewnątrz i powarkiwania Zombie oderwały cię od szabrowania.
-
Szczoteczki mógłby zdezynfekować we wrzątku, a potem w alkoholu. Lepiej myć zęby używaną, ale zdezynfekowaną szczoteczką, niż własnym palcem albo szmatką. A tyle rzeczy, w jednym budynku i na dodatek nietknięte? No i jeszcze te strzały na zewnątrz? Nie musi być wcale sam w tym miasteczku.
Najpierw wyjrzał przez któreś okno i rozejrzał się. Jak wygląda sytuacja? Widać stąd tego, kto strzelał? No i ile jest sztywniaków na zewnątrz? -
Z tego co widziałeś, tylko kilku. Szli, warcząc i śliniąc się, w kierunku jednej z uliczek. Z tejże uliczki poleciały ku nim serie z broni palnej, które położyły wszystkich sztywnych. Z uliczki wyszli ludzie, których chyba najmniej się spodziewałeś, a mianowicie trzej żołnierze, z pełnym wyposażeniem i w mundurach Wojska Polskiego. Mogli oczywiście tylko się pod takich podszywać, ale z drugiej strony widywałeś jeszcze zorganizowane grupy wojskowych w stolicy.
-
Cholera, żeby tylko się nie okazało, że rzeczy, które znalazł w tym domu, należą do tych wojskowych. Kurwa, wszystkiego tego ze sobą nie zabierze i nie zaniesie do swojego samochodu, ale też nie chce tego wszystkiego tutaj zostawić, ale z drugiej strony będzie mieć duży problem, jeżeli znajdą jego samochód. Na tę chwilę postanowił, że poczeka kilkanaście minut i wtedy wyjdzie na zewnątrz, a potem w kierunku garażu, w którym zostawił swój środek transportu.
-
//Czyli, jak rozumiem, chce przeczekać, aż tamci sobie pójdą, a później wrócić z łupami do samochodu?//
-
//yes.//
-
Tamci rozmawiali chwilę, przy okazji odstrzeliwując jednego Zombie, który usiłował ich zaatakować. W końcu jeden sięgnął do plecaka i wyjął stamtąd megafon, jakby zupełnie nie przejmując się tym, że może zwabić w ten sposób kolejne zdechlaki.
- Mówi sierżant Cezary Książek! Wojsko Polskie wciąż istnieje i wciąż walczy! Z-Com nas wspiera, nie zostaliśmy sami! Jeśli ktokolwiek mnie słyszy, idźcie w kierunku Radzymina, zorganizowaliśmy tam bezpieczną bazę! Zapewnimy wam leki, jedzenie i ochronę! Za kilka dni przybędzie transport, który zabierze was stamtąd do Gdańska, a później na Grenlandię, w bezpieczne miejsce! Niech Bóg ma was w swojej opiece!
Mężczyzna powtórzył to wezwanie jeszcze kilka razy, ale nikt nie wyszedł. Nie wiedziałeś, czy ludzie ukrywają się i im nie ufają, czy może nikogo poza nimi i tobą tu nie ma. Niemniej, po odczekaniu kilkunastu minut, żołnierz z powrotem schował megafon i odszedł wraz z resztą żołnierzy tą samą trasą, którą tu przybył. -
— Radzymin? Czemu akurat, kurwa, Radzymin? — zapytał szeptem samego siebie.
Radzymin mówi mu tylko to, że kiedyś to była wiocha, w której mieszkało około dziesięciu tysięcy mieszkańców, może trochę więcej. Do cholery, nie wierzy, że ustałoby się wojsko, a tym bardziej Wojsko Polskie, które przed apokalipsą korzystało nadal ze sprzętu, który pozostawił po sobie PRL. O ile to byli w ogóle wojskowi, bo znał kiedyś taką osobę, która kupowała masę ubrań i sprzętu z demobilu i wyglądała podobnie do nich, ale bez broni, więc skąd może mieć pewność, że ci goście się nie podszywają pod żołnierzy? Może zwabiają ludzi w jedno miejsce, łupią ich ze wszystkiego, a potem mordują? Tak też może być, ale nic mu nie zaszkodzi, aby tam podjechać i zobaczyć co i jak. Oczywiście podjechać tam, ale nie dać się zauważyć.
Skoro już sobie poszli, to raczej będzie mieć spokój od tych żywych, ale z nieżywymi pewnie będzie mieć wkrótce problem, bo te zapewne się zejdą tutaj. Wszystkich tych klamotów nie zaniesie do samochodu, bo jest ich po prostu za dużo, ale nic nie stoi mu na przeszkodzie, aby właśnie teraz zabrać część ze sobą. Znajdzie tu może jakąś torbę albo plecak, do którego mógłby cokolwiek włożyć? -
Znalazłeś kilka reklamówek ukrytych w różnych szafkach i szufladach. Niewiele, ale zawsze to jakaś pomoc w transporcie łupów.
-
Reklamówka lepsza niż nic. Zatem do jednej z toreb spakował szczoteczkę, pastę do zębów, dezodorant, patyczki higieniczne i jakiś proszek lub płyn do mycia ubrań, do drugiej włożył kaszę i chleby, a do kolejnych dwóch napakował wody. Oczywiście nie przesadzał i nie ładował aż po brzegi, bo mu jeszcze jakaś torba pęknie po drodze, a tego - ojoj - nie chce. Oby to nie była jego ostatnia wizyta w tym domu, bo za dużo cennych fantów tu jest.
Najpierw wyjrzał przez okno lub drzwi, aby upewnić się, że ma w miarę czystą drogę do samochodu, i dopiero wtedy ruszył szybkim marszem w kierunku budynku, w którym zostawił swój pojazd. -
Wszystko wydawało się w porządku i rzeczywiście było czysto, aż nie wszedłeś do garażu. Tam też właściwie wszystko było w normie, aż nagle od strony domu, zupełnie tak, jak ty wcześniej, do środka wszedł ubrany w dżinsy i czarną koszulę z podwiniętym rękawem mężczyzna z żelem na włosach, skubiąc słonecznik.
- Fajna fura. - powiedział, wskazując ruchem głowy na samochód. - Słonecznika? - dodał, wyciągając ku tobie woreczek. -
— Nie, dzięki, nie przepadam. Czego chcesz? — zapytał spokojnym tonem.
-
Spojrzał na ciebie zdziwiony.
- Co z tobą, gościu? Teraz każdy musi czegoś chcieć? Nawet pogadać nie można, ja pierdolęęęęę… Ale skoro wspomniałeś to miło by było, jakbyś mnie nie zastrzelił czy coś. Grzesiek jestem, ale kumple wołają na mnie Wołu. Miło poznać. - powiedział, wyciągając do ciebie dłoń, w której nie miał słonecznika. -
— Dostosowuję się do dzisiejszych czasów, w których każdy czegoś chce. — ostrożnie położył reklamówkę na ziemi i ostrożnie uściskał dłoń. — Maciek. Też słyszałeś tych z megafonem?
-
- Łażą po okolicy od dobrych dwóch tygodni, może dłużej. Pierdoły. Znam kogoś, kto posiedział w tym ich obozie dla uchodźców i się wymknął. Może wyglądało to tak, jak mówią ci żołnierze, ale chyba nie spodziewali się takiego odzewu, bo mają leki, wodę, jedzenie i tak dalej, ale muszą to racjonować, żeby dla wszystkich wystarczyło i to tak, że większość chodzi tam głodna. A bajki o transporcie, który będzie za kilka dni, opowiadają od dwóch tygodni, pełno tam brudu, smrodu i pewnie chorób, aż się dziwię, że ci żołnierze jeszcze tam siedzą, to tykająca bomba-Zombie. No, chyba że chcesz sam się przekonać, jak jest, wtedy nie zatrzymuję. A w ogóle to co tu robisz, Maciek?
-
— Uciekłem z Warszawy. Nieprzyjemnie tam jest.
-
- A żebyś wiedział, ja się stamtąd wyniosłem jakieś dwa miesiące temu, do Białasa. Też do niego jedziesz?
-
— Do kogo? — zapytał oschle.
-
- A, czyli nie do niego. Ale i tak polecam, jeśli znasz się na naprawie samochodów i potrafisz prowadzić je lepiej niż byle gówniarz po tym, jak stary kupił mu prawko to znajdziesz tam sobie robotę, za którą nieźle płacą. A Białas? Jeśli nie mieszkałeś przez dwa lata przed rozpoczęciem się tego szajsu na jakimś drzewie czy coś to gwarantuję, że musiałeś o nim słyszeć, cała Polska o nim wtedy mówiła. Henryk Biały, pseudonim Biały, najważniejszy i najpotężniejszy szef mafii w naszym kraju, przed którym podobno nawet prokuratorzy srali pod siebie. Ale w końcu wpadł. Jak wieźli go na rozprawę, z sądu do aresztu, to zaczęły się pierwsze ataki zdechlaków, radiowóz, który go wiózł, miał wypadek. Najlepsze jest to, że podobno wyciągnął z niego jednego z policjantów, którzy go tam wieźli, chociaż nie musiał i razem przeżyli początek apokalipsy. Kiedy wszyscy zaczęli uciekać z Warszawy do Gdańska, skąd podobno odpływają statki na Grenlandię, czy gdziekolwiek indziej, gdzie się dało, to on został w okolicy, organizował ludzi, broń, żywność i wszystko inne. Uwił tu sobie małe gniazdko i pewnie planuje wrócić do stolicy jak już wojskowi się stamtąd wyniosą, bo podobno warto.
-
— Coś kojarzę. Miałeś z nim styczność czy tylko słyszałeś o nim w telewizorze i z ust różnych ludzi?