Las Vegas
-
@kubeł1001 napisał w Las Vegas:
Zatrzymaliście się najpierw przed jakimś sporym, czteropiętrowym budynkiem.- Motel Starego Joe. - wyjaśnił ci Vito. - Nic wielkiego, żadnych luksusów. Dopóki nie pokażesz szefowi, że jesteś jebanym królem estrady, to właśnie tutaj będziesz mieszał. Do Asa Trefl jest jakieś sto pięćdziesiąt metrów, więc radzę uważać. Możesz zginąć na tej trasie co najmniej sześć razy, w nocy z dziesięć. Jak skończymy zwiedzanie, to będziesz mógł się zameldować.
-
Ten post został usunięty! -
— Vito, czekaj! — Podbiegł w kierunku ochroniarza, zapominając o ponownym włożeniu kieszeni na swoje miejsce. — O której ja mam jutro stawić się w kasynie? Albo dzisiaj jeszcze? I w którym?
-
- Do końca dnia masz dziś wolne. - odparł goryl. - Rano masz przyjść do Asa Trefl i pogadać z szefem, on ci opowie o wszystkich szczegółach.
-
— Kumam! — Kiwnął głową, zatrzymując się. — To… Dzięki. I dzięki za oprowadzenie, brachu. Do zobaczenia.
-
Skinął ci głową na pożegnanie i ruszył w kierunku kasyna, z rękoma zatkniętymi za paskiem, w pobliżu broni, bo choć Vegas było dla ciebie największą namiastką cywilizacji od początku apokalipsy, to wciąż mogłeś stracić tu życie prawie tak samo łatwo, jak na Pustyni Śmierci czy w jakimkolwiek innym mieście (bądź w tym, co z niego zostało).
-
Dice za to prędko podreptał do Motelu Starego Joe. Po odejściu Vito zniknęło pozorne poczucie bezpieczeństwa, jakim cieszył się dotychczas. Wolał nie nadwyrężać awojefo szczęścia i zostawać na ulicach po zmroku dłużej niż trzeba.
-
Do zmroku było jeszcze trochę czasu, ale zginąć mogłeś też i teraz, w biały dzień, bo miasto wciąż nie było w pełni cywilizowane, a tym bardziej bezpieczne czy przyjazne nowoprzybyłym. Tobie na szczęście udało się dostać pod motel bez jakiegokolwiek uszczerbku na życiu lub zdrowiu, co wbrew pozorom możesz policzyć sobie za niemały sukces.
-
Ruszył do swojego pokoju, by odświeżyć się nieco przed snem. Musiał wypocząć, jutro czekał go pracowity dzień.
-
Wchodząc przez dwuskrzydłowe drzwi wejściowe do recepcji, gdzie poza kilkoma fotelami stojącymi w rzędzie pod ścianą oraz sporym kontuarem, za którym znajdowały się drzwi i kilkanaście różnych szafek, a także schody na lewo i prawo, prowadzące na górę, zdałeś sobie sprawę, że właściwie to nie wiesz, gdzie dokładnie masz ten pokój, jak on wygląda, kiedy go dostaniesz ani czy aby z kimś go nie dzielisz.
-
Cóż, no, więc… Śmieszna sprawa. Ale w Motelach zwykle bywali recepcjoniści, nie? U niego mógłby zasięgnąć informacji. Podszedł do kontuaru, gdzie przynajmniej wedle logiki powinien znajdować się recepcjonista. Widział gdzieś w okolicy dzwonek lub coś w tym rodzaju?
-
Fakt, ktoś tu powinien być, ale to jeszcze nie oznacza, że rzeczywiście będzie. Nie zastałeś nikogo za kontuarem, pod nim lub gdzieś indziej w pobliżu też nie, tak w gwoli ścisłości, podobnie jak dzwonka.
-
— Uh, halo? Jest tu kto? — Zapukał niepewnie knykciami w kontuar. — Haloooo?
-
Usłyszałeś ciche stęknięcie i zza kontuaru wynurzył się widocznie zmęczony i wciąż zaspany mężczyzna w niechlujnych ubraniach, ziewając i drapiąc się po głowie. Sądząc po jego wieku, który objawiał się zmarszczkami, zakolami i siwymi włosami tam, gdzie się jeszcze ostały, oraz plakietce, krzywo przypiętej na pobrudzonej czymś koszuli, był to sam Stary Joe, właściciel motelu.
-
Sam właściciel… Nie mógł trafić lepiej, co?
Poprawił prędko i strzepał ubiór z kurzu ulicy, chcąc sprawić lepsze wrażenie przed człowiekiem, pod którego dachem będzie mieszkał przez najbliższy czas.— Mamy dobry dzień! — Zaczął z entuzjastycznego tonu. — Ja w sprawie pokoju, który miano mi tutaj przydzielić. — Przeszedł od razu do szczegółów.
-
Gdy tylko się odezwałeś, mężczyzna skrzywił się i złapał za widocznie bolącą głowę.
- Nie drzyj się tak. - mruknął zmęczonym głosem. - Jesteś tym nowym grajkiem? Giacomo też cię tu przywiózł? Kurwa go mać, mógłby wysyłać was tu razem, a nie jednego po drugim, kiedy ja mam się schlać w trupa jak człowiek? - narzekał, grzebiąc w czymś dłonią przy ladzie. W końcu wyjął stamtąd kluczyk, który rzucił na ladę przed tobą. - Pokój 327. Drugie piętro. -
— Dziękuję, hah… — Dice nerwowo kiwnął głową.
Porwał kluczyk z lady i czym prędzej wycofał się na klatkę schodową, by uniknąć dalszej konwersacji z wyraźnie niezadowolonym z jego egzystencji hotelowym.
Wspiął się w górę schodów i odszukał wskazany pokój.
-
Droga na drugie piętro minęła ci bez jakichkolwiek przygód czy interakcji. Pokój znalazłeś, klucz pasował. W środku… Cóż, wygody z poprzedniej nocy to to nie były. Miałeś co prawda łóżko, to chyba najważniejsze, do tego kilka szafek i półek, dużą szafę, okno wychodzące na ulicę, a także łazienkę, a w niej toaletę, umywalkę i prysznic. Wszystko było w miarę zadbane, choć gdzieniegdzie widziałeś plamy, których pochodzenia wolałeś się nie domyślać. Na łóżku leżał też już cały twój dobytek, przeniesiony z kasyna. Jeśli wykażesz się w pracy dla Włocha to może niedługo tam wrócisz…
-
Tak… Patrząc na klitkę, w której teraz musiał się zakwaterować, od razu zaczął tęsknić za wygodami poprzedniej nocy. Wróci do nich, na pewno. Nawet jeżeli będzie musiał osobiści wyciągnąć z wrogów Włocha potrzebne mu informacje, zrobi to i wróci tam. Na pewno…
Rozłożył swoje rzeczy w pomieszczeniu i wyjrzał za okno, chcąc zobaczyć na jak ,piękny" krajobraz ma widok.
-
Głównie ulicę, po której niedawno spacerowałeś z Vito. Miałeś dobry widok na kręcące się tu i ówdzie grupy ludzi, samotnych podróżnych, uzbrojonych po zęby najemników, konwoje pojazdów czy karawany jucznych zwierząt. Dobrze widziałeś też ciemne zaułki i boczne uliczki, pełne gruzów, śmieci, wraków pojazdów i uzbrojonych w długie noże Tatuażystów. Naprzeciwko było też kilka budynków, ale wyglądały na zrujnowane i opuszczone, nie licząc jednego, w miarę zadbanego, z szyldem na drzwiach, który widziałeś już wcześniej: “Jim i John”.
-
Dice spędził chwilę na przyglądaniu się krajobrazowi. Po tym opadł na ,swoje" łóżko. Towarzyszyła mu teraz mieszanina ekscytacji. strachu i chęci śmiechu. Ekscytacji, bo po raz pierwszy do długiego czasu widział przed sobą prospekty na sukces. I to prawdziwy sukces, prawie że taki, na jaki ludzie mieli szansę przed tym całym, wszystkim, no… Strachu, bo pomimo wszystkiego, był na utrzymaniu mafijnego bossa, który w jednej chwili mógł położyć kres nie tylko jego nadziejom, ale i całemu życiu, jeżeli tylko Dice wykona jeden krok w złą stronę. A chciało mu się śmiać, bo… To było wręcz surrealne.
,Dice, chłopie, w co ty się znowu wpakowałeś" Pomyślał, uśmiechając się szeroko do samego siebie.
Cokolwiek miała przynieść przyszłość, muzyk chciał wykorzystać ją w pełni i nie żałować ani jednej chwili.
-
Aby nie żałować ani jednej chwili z tego nowego, wspaniałego życia, wypadałoby ruszyć dupę z pokoju i zabrać się za eksplorację okolicy. Wciąż było jasno, więc szanse na to, że nie wrócisz do motelu cały i zdrowy są mniejsze, niż gdybyś wyszedł po zmroku. A warto zbadać przynajmniej część Vegas na własną rękę. Albo chociaż motel i dowiedzieć się, z jakimi innymi artystami i gwiazdami estrady przyjdzie ci pracować.
-
// Myślałem, że właśnie wyjście samemu na ulicę Vegas jest równoznaczne z śmiercią xD//
Właściwie, nie był to zły pomysł. O ile po opowieściach Vito Dice nie był aż tak skory do eksplorowania Las Vegas na własną rękę, to dobrze byłoby poznać innych gości motelu - prawdopodobnie jego przyszłych współpracowników. Tak więc po rozłożeniu swoich rzeczy w pokoju udał się z powrotem na parter, spodziewając się że znajdzie tutaj coś w rodzaju pomieszczenia z stołem do billarda i kanapką, na której można by klapnąć - takie pomieszczenie, w którym spędza się wolny czas i zabija nudę.
-
//Bo jeśli pójdziesz nie tam, gdzie trzeba to jest.//
Nie znalazłeś nigdzie takiego pomieszczenia, ale stojący za recepcją Joe wyglądał już nieco lepiej, więc jest szansa, że nie będzie tak opryskliwy jak wcześniej i porozmawia z tobą jak z człowiekiem, wskazując ci drogę do innych artystów i kuglarzy ściąganych tu przez Arcadio z całych Stanów. Lub z tego, co z nich zostało. -
Dice poszedł nieco bojaźliwie do recepcji, podczas ich wcześniejszego spotkania mężczyzna raczej wywarł na nim… średnie wrażenie.
— Bry, to znowu ja, haha. — Muzyk zaśmiał się nerwowo. — Jest szansa, bym zasięgnął u Ciebie języka?