Nowe Gilgasz
-
Nie mogłeś spodziewać się wiele po pierwszej lepszej karczmie w mieście, choć miałeś podejrzenia, że takie pokoje są dla zwykłych śmiertelników, a dla kompanów z Czarnego Słońca ten mały Zielonoskóry trzyma o wiele lepsze. Tak czy siak, nie było źle, miałeś tu zasłane łóżko, mały stolik, krzesło, kufer i tym podobne, raczej podstawowe wyposażenie karczemnego pokoju.
-
Nord odstawił swój miecz przy łóżku, a następnie usiadł przy stoliku, zdejmując kaptur i maskę, którą odłożył na stolik. W końcu przydałoby się odpocząć po tym kłopotliwym zleceniu. Ustawił się jednak tak, aby jego twarz nie była widoczna, patrząc na oczywisty fakt swej klątwy.
-
Przy pomocy klucza mogłeś zamknąć drzwi, aby nikt nie wszedł do twojego pokoju, choć mogłeś założyć, że karczmarz miał też swoje klucze do tego, jak i każdego innego. Tak czy siak, chwilowo nikt ani nic nie przeszkadza ci w odpoczynku.
-
Nawet jeśli karczmarz wszedłby do pokoju Morkara, to ten jak najszybciej mógłby założyć swą maskę, aby ukryć swą oszpeconą przez klątwę twarz. Jeśli by nie zdążył, mógłby wywiązać się z tego spory problem, ale to mogłoby zostać załatwione przekupstwem lub perswazją, choć ta zapewne miałaby niskie szanse powodzenia. Skupił się na razie na odpoczynku z przeczuciem, że na ten moment jest bezpieczny.
// Nie będę w tym momencie podejmować poważniejszych działań, więc chyba możemy przewinąć dalej. // -
I tak też było, mogłeś odpoczywać nie niepokojony aż do następnego dnia, kiedy to o świcie ktoś zapukał do drzwi twojego lokum.
-
Zanim otworzył drzwi, Morkar założył na swoją twarz maskę, a na głowę nałożył kaptur. Wziął ze sobą także swój miecz w razie gdyby osoba po drugiej strony drzwi chciała zabić Norda. Gdy upewnił się, że ma wszystko, czego potrzebuje, ruszył powolnym krokiem w stronę drzwi i otworzył je.
-
Czekał tam jeden z krasnoludzkich braci.
- Szef czeka na dole. - powiedział i odwrócił się na pięcie, odchodząc. -
Ruszył więc na dół, aby spotkać się z Hobgoblinem.
-
- Co powiesz na kolejno robote, hę? - zapytał od razu, gdy cię zobaczył, przerywając na chwilę dłubanie w zębach za pomocą sztyletu. - Pojechać, utrupić, wrócić po złoto?
-
Kiwnął głową. Dodatkowe pieniądze zawsze się przydadzą - szczególnie wyrzutkom, którzy nie mają dokąd się podziać.
-- Kogo zabić? - zapytał, spoglądając przez chwilę na swój miecz. -
- Był kiedy taki jeden śmieszny baron, co se myślał, że jak je szlachcic, to coś tam fuknie, mruknie i my nie bendziem robić interesów na jego terenie. - odparł i zarechotał pod nosem. - To siem pomylił, poszedł do piachu, a potem żeśmy posadzili jakiegoś jego kuzyna czy co, a on to nam chciał za to berło opierdalać, to se robilim tam, co chcielim. No ale szpiedzy nam donieśli, że tamten baron miał synów, teraz żeśmy siem o tym dowiedzieli. Pewnie bendo chcieli siem upomnieć o swoje. Masz ich znaleźć, a potem… - powiedział i zamiast skończyć zdanie, przejechał palcem po gardle w wymownym geście.
-
-- Rozumiem. Podejrzewasz o to, gdzie oni mogą być, bądź przyszły raporty od szpiegów w kwestii tego, gdzie ostatni raz widziano synów owego barona?
-
Pokiwał głową.
- Dwa kilometry na wschód je wiocha, a we niej karczma. Tam szukaj mojego człowieka, Edo siem nazywa. Wysoki, tatuaż pod okiem. Znajdziesz. On ci opowie szczegóły. -
-- Załatwię to. Tym razem nikt nie ucieknie. - odpowiedział, a następnie wyszedł z karczmy. Nim opuścił miasto, Morkar poczekał, aż powróci jego chmara much, a kiedy ta powróciła, wskoczył na konia i wyjechał z Gilgasz, jadąc w kierunku wioski, zgodnie ze wskazówkami Hobgoblina.
-
//Uznam, że resztę ekwipunku też ma przy sobie.//
Wychodząc, usłyszałeś jeszcze, jak Hobgoblin woła za tobą, że chce mieć ich głowy. Poza tym cię nie zatrzymywał, nic ci się po drodze nie przydarzyło, a odległość była bardzo mała, więc po niecałej półgodzinie jazdy dotarłeś do wioski, jakkolwiek się nazywała. Wyglądała jak jedna z wielu verdeńskich wsi, które już widziałeś, ale zdawała się nieźle prosperować. Pozostaje domyślać się, ile w tym zasługi Czarnego Słońca, które trzyma wszystkich bandytów na dystans. I czy mieszkańcy wioski nie wychodzą na tym gorzej, niż gdyby zawitała tu jakaś banda rzezimieszków. -
Morkarowi nie pozostało nic innego jak udać się do znajdującej się we wiosce karczmy i spotkać się z człowiekiem, o którym mówił mu Hobgoblin.
-
Jako że większość mieszkańców miała tu sporo na głowie, a podróżni pewnie nie zaglądali często do tej małej i położonej na uboczu wioski, w karczmie zastałeś tylko kilku lokalnych pijaczków i właściciela przybytku. Dopiero po chwili dostrzegłeś dwóch drabów siedzących przy stoliku w jednym rogu pomieszczenia oraz swojego informatora, siedzącego w drugim. Tak ja opisał ci Hobgoblin, był wysoki, dość blady, odziany w czerń, w takim kolorze były jego wysokie buty, spodnie, pas, koszula i płaszcz z kapturem, a nawet pochwa na długi nóż czy rzemień, którym przypiął sobie do pasa niewielki toporek. No i miał tatuaż pod okiem, złożony z trzech czarnych kropek, z czego jedna znajdowała się nad dwiema innymi. Wszyscy przyglądali ci się z obojętnością.
-
Przysiadł do stołu, przy którym znajdował się informator.
-- Szef mnie przysłał w kwestii problemu. Chciałbym poznać miejsce, gdzie przebywają synowie barona. - szepnął. -
Pokiwał głową.
- Wysłali kilku ludzi po zapasy do wioski jakąś godzinę temu. Wrócili, ale ich śledziłem. Rozbili obóz na polanie na skraju lasu, jakieś trzy kilometry stąd, przy niewielkiej jaskini. Była tam kiedyś kopalnia, dziś jest opuszczona. Z tego, co wtedy widziałem, jest tam jakiś stary dziad, który chyba wszystkim dowodzi. Do tego dwóch Elfów, wyglądali mi na najemników, czterech pachołków i czternastu żołnierzy. Rozbili obóz wokół kopalni i rozstawili warty. Mogę ci pomóc i pozbyć się kilku, odwrócić uwagę reszty, ale i tak zrobisz najwięcej roboty, nie będę narażać się bardziej, niż muszę. Twoim celem są te gnojki, nie ich obstawa. Jak zdobędziesz łby, możesz zabić resztę albo ich zostawić, mi i Słońcu to zwisa, wyłapiemy ich później, jeśli przeżyją. -
-- Nie odmówię pomocy. Choć moglibyśmy wybić strażników po cichu, to praktycznie jest to dla mnie niemożliwe. W końcu jestem Nordem, a nas Nordów nie uczono działania po cichu. Do tego muchy, które mi towarzyszą, utrudnią skradanie, ale wbrew pozorom, są one dosyć pomocne. Dobrze sprawują się przy rozpraszaniu wroga. - odparł, wpatrując się przez chwilę w towarzyszące mu muchy, a następnie odwrócił się do swojego informatora. - Wracając… Potrzebowałbym, aby strażnicy byli czymś zajęci, podczas gdy ja zabiję gnojarzy.