Miasto Kasuss
-
Taczka:
Udało się, bowiem jeszcze chwilę powęszyli tu i odeszli, szukając dalej.
Abby:
Tego nie wiedziałaś i, niestety, już się pewnie nie dowiesz. Dziewczyna zniknęła nagle, chyba jeszcze tego samego dnia, gdy trafiła pod Twój dach, przyprowadzona przez tamtego Norda, lub dzień później. Mogłaś tylko liczyć, że trafiła w jakieś inne miejsce, choć tutaj, w Kasuss, stolicy bezprawia Elarid, mógł ją spotkać o wiele gorszy los… Dzieci tymczasem nie wydawały się szczególnie potrzebujące opieki, nie licząc szukania kilku zaginionych zabawek czy godzenia skłóconych szkrabów nie miałaś tu nic do roboty. -
Wychyliła się, żeby sprawdzić, czy Gobliny sobie poszły.
-
Trochę z braku laku sprawdziła jak tam rana. Najpierw ta świeższa, potem ta starsza. Na moment przywołała wizję wynoszenia się z dzieciakami poza miasto. Wydawało się to równie realne jak ta bajka o człowieku, który zgromadził wszytskie zwierzęta w ogromnej drewnianej szkatule. Sylvia miała nadzieję, że ten problem już na pewno będzie zażegnany lada moment.
-
Taczka:
Choć było dość ciemno, bo zmrok rzeczywiście niemalże zapadł, to nie widziałaś żadnych małych Zielonoskórych w pobliżu.
Abby:
Obie rany były już niemalże zagojone i niedługo nie pozostanie po nich nic, może poza nieciekawymi wspomnieniami i drobnymi bliznami.
- O czym tak myślisz? - usłyszałaś pytanie zza swoich pleców. Choć Dethan nie był już młodzieniaszkiem, to wciąż potrafił się skradać i od czasu do czasu udawało mu się Ciebie zaskoczyć, nawet pomimo lekkiego podupadnięciu na zdrowiu po chorobie jaką przebył w wyniku zbyt bliskiego spotkania z trucizną Mrocznych Elfów. - Albo o kim? -
Uśmiechnęła się zawadiacko i odwróciła się w jego stronę.
— A o kim innym mogę myśleć, jak nie o tobie, co? Nie mów mi, że na starość robisz się zazdrosny.
Ponure myśli odsunęła na bok. Może żyła w najgorszym mieście, ale życie z Dethanem wcale nie było takie złe. -
Wyszła z kryjówki, usiadła i czekała na Verofa.
-
Abby:
- Ja już młodszy nie będę, a takie Elfy starzeją się wolniej. Drowy też, ale z tymi się lepiej nie zadawać.
Taczka:
Słońce w końcu zaszło, a on nie wracał. Tymczasem las powoli budził się do życia, usłyszałaś odległe wycie wilków i bliższe pohukiwania sów. -
— No powiedz mi, jakie elfy? Naprawdę, jakby kiedykolwiek mnie jakikolwiek elf interesował albo w drugą stronę.
Wstała i położyła mu dłoń na policzku.
— A może jeszcze gorączka co została i dalej bredzisz, Dethan? -
-V-Verof, gdzie jesteś? - Zapytała się na głos, chociaż mówiła to do samej siebie. Czekała jeszcze chwilę, a jeśli nie wracał, to zaczęła znów zbierać suche gałęzie na ognisko.
-
Abby:
- Nie wracajmy do tematu tej choroby, to było najgorsze, co w życiu przeżyłem. No, może za wyjątkiem ślepnej gorączki na Martwych Bagnach, ale to było dawno temu.
Taczka:
Nie wracał, a zbieranie chrustu po ciemku było o wiele trudniejsze, niż za dnia, jednak udało Ci się nieco go uzbierać. -
Westchnęła cicho. W sumie też ta choroba nie była dla niej dobrym wspomnieniem. Przecież mogła go stracić. I tu nawet nie myślała o dzieciakach, a raczej o sobie. Chyba by tego nie przeżyła.
— Tak, tak. Przepraszam. Potrzeba ci czegoś? -
Ułożyła chrust na ognisko i spróbowała rozpalić ogień tak jak wcześniej.
-
Abby:
- Odrobiny rozrywki. - odparł z prostotą, wzruszając ramionami. - Każdy inny pewnie doceniłby tych kilka tygodni ciszy i spokoju po walce z drowskimi skrytobójcami, ale mnie to już powoli nuży. Znów chciałbym się czymś zająć.
Taczka:
Po ciemku było to nieco trudniejsze, ale po kilku próbach wreszcie Ci się udało. Ogień przyjemnie grzał, w końcu było chłodno, a Ty wciąż miałaś na sobie tylko skąpy strój niewolnicy, który otrzymałaś wcześniej od Goblinów, a także odstraszał dzikie zwierzęta, które na pewno były gdzieś w pobliżu. Ale był też dobrze widoczny i była szansa, że Gobliny go dostrzegą, o ile jeszcze prowadzą poszukiwania, czego nie mogłaś być pewna. -
Zaśmiała się cicho i nie odpowiedziała, bo co miała powiedzieć? Że zachowuje się jak dziecko?
— To zrób coś. Może jest coś, czego tu teraz pragniesz w głębi duszy? -
Ogrzewała się przy ognisku, dopóki Verof nie wrócił.
-
Abby:
- Mam pokrętną i rogatą duszę. - odparł z szerokim uśmiechem. - Znalazłoby się sporo takich rzeczy.
Taczka:
Nie powrócił, ale do obozowiska wrócił jego dziwny pies. Mogłaś się domyślać najgorszego po nieobecności chłopaka, skoro jego czworonóg widocznie kulał, a futro miał w kilku miejscach pozlepiane zakrzepłą niedawno krwią. -
— O twojej duszy już nieco wiem, moja pewnie wiele się nie różni — odparła ze śmiechem. — A pierwszą z brzegu jaką byś wymienił?
-
-O nie… - Podeszła do psa i przyprowadziła go do ogniska, żeby mógł przy nim odpocząć. Do oczu powoli zaczęły jej napływać łzy, kiedy zrozumiała, co mogło się wydarzyć.
-
Abby:
- Przespać choć jedną noc bez budzącego mnie wrzasku małolatów. - odparł nawet bez chwili namysłu.
Taczka:
Żal żalem, jednak zdałaś sobie też sprawę z tego, że powinnaś stąd uciekać, choćby i teraz, bo Gobliny rzeczywiście wciąż mogą być jeszcze w pobliżu. -
Mało nie parsknęła śmiechem. Nie dlatego, że odpowiedź ją szczególnie rozbawiła, bo ta raczej była prawie jak ostatnie motto Dethana. Bardziej uśmiechała się do swoich myśli, które na wzmiankę o rogatej duszy podsuwały zgoła inne rzeczy niż sen.
— Tak, wiem. Niestety na ten moment nie wiele mogę poradzić. Wątpię, żebym pozbierała fundusze na przeniesienie dzieciaków gdzie indziej.