Miasto Kasuss
-
Trochę z braku laku sprawdziła jak tam rana. Najpierw ta świeższa, potem ta starsza. Na moment przywołała wizję wynoszenia się z dzieciakami poza miasto. Wydawało się to równie realne jak ta bajka o człowieku, który zgromadził wszytskie zwierzęta w ogromnej drewnianej szkatule. Sylvia miała nadzieję, że ten problem już na pewno będzie zażegnany lada moment.
-
Taczka:
Choć było dość ciemno, bo zmrok rzeczywiście niemalże zapadł, to nie widziałaś żadnych małych Zielonoskórych w pobliżu.
Abby:
Obie rany były już niemalże zagojone i niedługo nie pozostanie po nich nic, może poza nieciekawymi wspomnieniami i drobnymi bliznami.
- O czym tak myślisz? - usłyszałaś pytanie zza swoich pleców. Choć Dethan nie był już młodzieniaszkiem, to wciąż potrafił się skradać i od czasu do czasu udawało mu się Ciebie zaskoczyć, nawet pomimo lekkiego podupadnięciu na zdrowiu po chorobie jaką przebył w wyniku zbyt bliskiego spotkania z trucizną Mrocznych Elfów. - Albo o kim? -
Uśmiechnęła się zawadiacko i odwróciła się w jego stronę.
— A o kim innym mogę myśleć, jak nie o tobie, co? Nie mów mi, że na starość robisz się zazdrosny.
Ponure myśli odsunęła na bok. Może żyła w najgorszym mieście, ale życie z Dethanem wcale nie było takie złe. -
Wyszła z kryjówki, usiadła i czekała na Verofa.
-
Abby:
- Ja już młodszy nie będę, a takie Elfy starzeją się wolniej. Drowy też, ale z tymi się lepiej nie zadawać.
Taczka:
Słońce w końcu zaszło, a on nie wracał. Tymczasem las powoli budził się do życia, usłyszałaś odległe wycie wilków i bliższe pohukiwania sów. -
— No powiedz mi, jakie elfy? Naprawdę, jakby kiedykolwiek mnie jakikolwiek elf interesował albo w drugą stronę.
Wstała i położyła mu dłoń na policzku.
— A może jeszcze gorączka co została i dalej bredzisz, Dethan? -
-V-Verof, gdzie jesteś? - Zapytała się na głos, chociaż mówiła to do samej siebie. Czekała jeszcze chwilę, a jeśli nie wracał, to zaczęła znów zbierać suche gałęzie na ognisko.
-
Abby:
- Nie wracajmy do tematu tej choroby, to było najgorsze, co w życiu przeżyłem. No, może za wyjątkiem ślepnej gorączki na Martwych Bagnach, ale to było dawno temu.
Taczka:
Nie wracał, a zbieranie chrustu po ciemku było o wiele trudniejsze, niż za dnia, jednak udało Ci się nieco go uzbierać. -
Westchnęła cicho. W sumie też ta choroba nie była dla niej dobrym wspomnieniem. Przecież mogła go stracić. I tu nawet nie myślała o dzieciakach, a raczej o sobie. Chyba by tego nie przeżyła.
— Tak, tak. Przepraszam. Potrzeba ci czegoś? -
Ułożyła chrust na ognisko i spróbowała rozpalić ogień tak jak wcześniej.
-
Abby:
- Odrobiny rozrywki. - odparł z prostotą, wzruszając ramionami. - Każdy inny pewnie doceniłby tych kilka tygodni ciszy i spokoju po walce z drowskimi skrytobójcami, ale mnie to już powoli nuży. Znów chciałbym się czymś zająć.
Taczka:
Po ciemku było to nieco trudniejsze, ale po kilku próbach wreszcie Ci się udało. Ogień przyjemnie grzał, w końcu było chłodno, a Ty wciąż miałaś na sobie tylko skąpy strój niewolnicy, który otrzymałaś wcześniej od Goblinów, a także odstraszał dzikie zwierzęta, które na pewno były gdzieś w pobliżu. Ale był też dobrze widoczny i była szansa, że Gobliny go dostrzegą, o ile jeszcze prowadzą poszukiwania, czego nie mogłaś być pewna. -
Zaśmiała się cicho i nie odpowiedziała, bo co miała powiedzieć? Że zachowuje się jak dziecko?
— To zrób coś. Może jest coś, czego tu teraz pragniesz w głębi duszy? -
Ogrzewała się przy ognisku, dopóki Verof nie wrócił.
-
Abby:
- Mam pokrętną i rogatą duszę. - odparł z szerokim uśmiechem. - Znalazłoby się sporo takich rzeczy.
Taczka:
Nie powrócił, ale do obozowiska wrócił jego dziwny pies. Mogłaś się domyślać najgorszego po nieobecności chłopaka, skoro jego czworonóg widocznie kulał, a futro miał w kilku miejscach pozlepiane zakrzepłą niedawno krwią. -
— O twojej duszy już nieco wiem, moja pewnie wiele się nie różni — odparła ze śmiechem. — A pierwszą z brzegu jaką byś wymienił?
-
-O nie… - Podeszła do psa i przyprowadziła go do ogniska, żeby mógł przy nim odpocząć. Do oczu powoli zaczęły jej napływać łzy, kiedy zrozumiała, co mogło się wydarzyć.
-
Abby:
- Przespać choć jedną noc bez budzącego mnie wrzasku małolatów. - odparł nawet bez chwili namysłu.
Taczka:
Żal żalem, jednak zdałaś sobie też sprawę z tego, że powinnaś stąd uciekać, choćby i teraz, bo Gobliny rzeczywiście wciąż mogą być jeszcze w pobliżu. -
Mało nie parsknęła śmiechem. Nie dlatego, że odpowiedź ją szczególnie rozbawiła, bo ta raczej była prawie jak ostatnie motto Dethana. Bardziej uśmiechała się do swoich myśli, które na wzmiankę o rogatej duszy podsuwały zgoła inne rzeczy niż sen.
— Tak, wiem. Niestety na ten moment nie wiele mogę poradzić. Wątpię, żebym pozbierała fundusze na przeniesienie dzieciaków gdzie indziej. -
Poszła pospiesznie drogą, którą przyszła do tego lasu, żeby wrócić na ścieżkę.
-
Abby:
- Zawsze można spróbować. Znam kilku gości, którzy mogą mieć dobre płatne prace. Ale tym razem żadnych Drowów.
Taczka:
Pies niemrawo ruszył za Tobą, a po jakiejś chwili zdołałaś wreszcie dostać się na najbliższy gościniec, skąd wciąż widziałaś dobrze oświetlone, miejskie mury.