Miasto Kasuss
- 
Wyszła z kryjówki, usiadła i czekała na Verofa. 
- 
Abby: 
 - Ja już młodszy nie będę, a takie Elfy starzeją się wolniej. Drowy też, ale z tymi się lepiej nie zadawać.
 Taczka:
 Słońce w końcu zaszło, a on nie wracał. Tymczasem las powoli budził się do życia, usłyszałaś odległe wycie wilków i bliższe pohukiwania sów.
- 
— No powiedz mi, jakie elfy? Naprawdę, jakby kiedykolwiek mnie jakikolwiek elf interesował albo w drugą stronę. 
 Wstała i położyła mu dłoń na policzku.
 — A może jeszcze gorączka co została i dalej bredzisz, Dethan?
- 
-V-Verof, gdzie jesteś? - Zapytała się na głos, chociaż mówiła to do samej siebie. Czekała jeszcze chwilę, a jeśli nie wracał, to zaczęła znów zbierać suche gałęzie na ognisko. 
- 
Abby: 
 - Nie wracajmy do tematu tej choroby, to było najgorsze, co w życiu przeżyłem. No, może za wyjątkiem ślepnej gorączki na Martwych Bagnach, ale to było dawno temu.
 Taczka:
 Nie wracał, a zbieranie chrustu po ciemku było o wiele trudniejsze, niż za dnia, jednak udało Ci się nieco go uzbierać.
- 
Westchnęła cicho. W sumie też ta choroba nie była dla niej dobrym wspomnieniem. Przecież mogła go stracić. I tu nawet nie myślała o dzieciakach, a raczej o sobie. Chyba by tego nie przeżyła. 
 — Tak, tak. Przepraszam. Potrzeba ci czegoś?
- 
Ułożyła chrust na ognisko i spróbowała rozpalić ogień tak jak wcześniej. 
- 
Abby: 
 - Odrobiny rozrywki. - odparł z prostotą, wzruszając ramionami. - Każdy inny pewnie doceniłby tych kilka tygodni ciszy i spokoju po walce z drowskimi skrytobójcami, ale mnie to już powoli nuży. Znów chciałbym się czymś zająć.
 Taczka:
 Po ciemku było to nieco trudniejsze, ale po kilku próbach wreszcie Ci się udało. Ogień przyjemnie grzał, w końcu było chłodno, a Ty wciąż miałaś na sobie tylko skąpy strój niewolnicy, który otrzymałaś wcześniej od Goblinów, a także odstraszał dzikie zwierzęta, które na pewno były gdzieś w pobliżu. Ale był też dobrze widoczny i była szansa, że Gobliny go dostrzegą, o ile jeszcze prowadzą poszukiwania, czego nie mogłaś być pewna.
- 
Zaśmiała się cicho i nie odpowiedziała, bo co miała powiedzieć? Że zachowuje się jak dziecko? 
 — To zrób coś. Może jest coś, czego tu teraz pragniesz w głębi duszy?
- 
Ogrzewała się przy ognisku, dopóki Verof nie wrócił. 
- 
Abby: 
 - Mam pokrętną i rogatą duszę. - odparł z szerokim uśmiechem. - Znalazłoby się sporo takich rzeczy.
 Taczka:
 Nie powrócił, ale do obozowiska wrócił jego dziwny pies. Mogłaś się domyślać najgorszego po nieobecności chłopaka, skoro jego czworonóg widocznie kulał, a futro miał w kilku miejscach pozlepiane zakrzepłą niedawno krwią.
- 
— O twojej duszy już nieco wiem, moja pewnie wiele się nie różni — odparła ze śmiechem. — A pierwszą z brzegu jaką byś wymienił? 
- 
-O nie… - Podeszła do psa i przyprowadziła go do ogniska, żeby mógł przy nim odpocząć. Do oczu powoli zaczęły jej napływać łzy, kiedy zrozumiała, co mogło się wydarzyć. 
- 
Abby: 
 - Przespać choć jedną noc bez budzącego mnie wrzasku małolatów. - odparł nawet bez chwili namysłu.
 Taczka:
 Żal żalem, jednak zdałaś sobie też sprawę z tego, że powinnaś stąd uciekać, choćby i teraz, bo Gobliny rzeczywiście wciąż mogą być jeszcze w pobliżu.
- 
Mało nie parsknęła śmiechem. Nie dlatego, że odpowiedź ją szczególnie rozbawiła, bo ta raczej była prawie jak ostatnie motto Dethana. Bardziej uśmiechała się do swoich myśli, które na wzmiankę o rogatej duszy podsuwały zgoła inne rzeczy niż sen. 
 — Tak, wiem. Niestety na ten moment nie wiele mogę poradzić. Wątpię, żebym pozbierała fundusze na przeniesienie dzieciaków gdzie indziej.
- 
Poszła pospiesznie drogą, którą przyszła do tego lasu, żeby wrócić na ścieżkę. 
- 
Abby: 
 - Zawsze można spróbować. Znam kilku gości, którzy mogą mieć dobre płatne prace. Ale tym razem żadnych Drowów.
 Taczka:
 Pies niemrawo ruszył za Tobą, a po jakiejś chwili zdołałaś wreszcie dostać się na najbliższy gościniec, skąd wciąż widziałaś dobrze oświetlone, miejskie mury.
- 
— Żadnych. Ino się pilnuj, bo nie masz żadnej gwarancji że twój kolega pojawi się raz jeszcze na czas. 
 Przeciągnęła się i stwierdziła, że wystarczy już tej gadaniny. Ruszyła do pracy nad posiłkiem.
- 
Wyruszyła więc do kryjówki łaków. 
- 
Abby: 
 - Mam wrażenie, że to jakiś dar. Gdy ja potrzebuję jego pomocy, on się zjawia. A gdy moja pomoc jest potrzebna jemu, to również wiem gdzie i kiedy go znaleźć. - odparł, a po chwili wyszedł, zapewne po owe zlecenia. Gdy powrócił, Ty przyrządziłaś już obiad, a dzieci zajęły się nim na tyle, żeby dać Wam choć chwilę spokoju, niezbędną na przejrzenie nowych zleceń, jakie przed chwilą przyniósł Dethan i rozłożył na kuchennym stole.
 Taczka:
 //Zmiana tematu. Zacznę Ci, gdy będziesz na miejscu.//
 


