Miasto Kasuss
- 
Westchnęła cicho. W sumie też ta choroba nie była dla niej dobrym wspomnieniem. Przecież mogła go stracić. I tu nawet nie myślała o dzieciakach, a raczej o sobie. Chyba by tego nie przeżyła. 
 — Tak, tak. Przepraszam. Potrzeba ci czegoś?
- 
Ułożyła chrust na ognisko i spróbowała rozpalić ogień tak jak wcześniej. 
- 
Abby: 
 - Odrobiny rozrywki. - odparł z prostotą, wzruszając ramionami. - Każdy inny pewnie doceniłby tych kilka tygodni ciszy i spokoju po walce z drowskimi skrytobójcami, ale mnie to już powoli nuży. Znów chciałbym się czymś zająć.
 Taczka:
 Po ciemku było to nieco trudniejsze, ale po kilku próbach wreszcie Ci się udało. Ogień przyjemnie grzał, w końcu było chłodno, a Ty wciąż miałaś na sobie tylko skąpy strój niewolnicy, który otrzymałaś wcześniej od Goblinów, a także odstraszał dzikie zwierzęta, które na pewno były gdzieś w pobliżu. Ale był też dobrze widoczny i była szansa, że Gobliny go dostrzegą, o ile jeszcze prowadzą poszukiwania, czego nie mogłaś być pewna.
- 
Zaśmiała się cicho i nie odpowiedziała, bo co miała powiedzieć? Że zachowuje się jak dziecko? 
 — To zrób coś. Może jest coś, czego tu teraz pragniesz w głębi duszy?
- 
Ogrzewała się przy ognisku, dopóki Verof nie wrócił. 
- 
Abby: 
 - Mam pokrętną i rogatą duszę. - odparł z szerokim uśmiechem. - Znalazłoby się sporo takich rzeczy.
 Taczka:
 Nie powrócił, ale do obozowiska wrócił jego dziwny pies. Mogłaś się domyślać najgorszego po nieobecności chłopaka, skoro jego czworonóg widocznie kulał, a futro miał w kilku miejscach pozlepiane zakrzepłą niedawno krwią.
- 
— O twojej duszy już nieco wiem, moja pewnie wiele się nie różni — odparła ze śmiechem. — A pierwszą z brzegu jaką byś wymienił? 
- 
-O nie… - Podeszła do psa i przyprowadziła go do ogniska, żeby mógł przy nim odpocząć. Do oczu powoli zaczęły jej napływać łzy, kiedy zrozumiała, co mogło się wydarzyć. 
- 
Abby: 
 - Przespać choć jedną noc bez budzącego mnie wrzasku małolatów. - odparł nawet bez chwili namysłu.
 Taczka:
 Żal żalem, jednak zdałaś sobie też sprawę z tego, że powinnaś stąd uciekać, choćby i teraz, bo Gobliny rzeczywiście wciąż mogą być jeszcze w pobliżu.
- 
Mało nie parsknęła śmiechem. Nie dlatego, że odpowiedź ją szczególnie rozbawiła, bo ta raczej była prawie jak ostatnie motto Dethana. Bardziej uśmiechała się do swoich myśli, które na wzmiankę o rogatej duszy podsuwały zgoła inne rzeczy niż sen. 
 — Tak, wiem. Niestety na ten moment nie wiele mogę poradzić. Wątpię, żebym pozbierała fundusze na przeniesienie dzieciaków gdzie indziej.
- 
Poszła pospiesznie drogą, którą przyszła do tego lasu, żeby wrócić na ścieżkę. 
- 
Abby: 
 - Zawsze można spróbować. Znam kilku gości, którzy mogą mieć dobre płatne prace. Ale tym razem żadnych Drowów.
 Taczka:
 Pies niemrawo ruszył za Tobą, a po jakiejś chwili zdołałaś wreszcie dostać się na najbliższy gościniec, skąd wciąż widziałaś dobrze oświetlone, miejskie mury.
- 
— Żadnych. Ino się pilnuj, bo nie masz żadnej gwarancji że twój kolega pojawi się raz jeszcze na czas. 
 Przeciągnęła się i stwierdziła, że wystarczy już tej gadaniny. Ruszyła do pracy nad posiłkiem.
- 
Wyruszyła więc do kryjówki łaków. 
- 
Abby: 
 - Mam wrażenie, że to jakiś dar. Gdy ja potrzebuję jego pomocy, on się zjawia. A gdy moja pomoc jest potrzebna jemu, to również wiem gdzie i kiedy go znaleźć. - odparł, a po chwili wyszedł, zapewne po owe zlecenia. Gdy powrócił, Ty przyrządziłaś już obiad, a dzieci zajęły się nim na tyle, żeby dać Wam choć chwilę spokoju, niezbędną na przejrzenie nowych zleceń, jakie przed chwilą przyniósł Dethan i rozłożył na kuchennym stole.
 Taczka:
 //Zmiana tematu. Zacznę Ci, gdy będziesz na miejscu.//
- 
Wobec tego zaczęła je przeglądać, co innego mogła zrobić? 
- 
Zabójstwo, porwanie, kradzież i tym podobne. Nic ciekawego ani szczególnie dobrze płatnego. Twoją uwagę przykuło jedno z najświeższych zleceń. Było interesujące, bo opiewało na schwytanie niewolnika, a dokładniej niewolnicy. Wystawił je pewien gobliński watażka przestępczy, jeden z wielu lordów bezprawia w mieście. Był to ewenement, bo zwykle takie sprawy załatwiano po cichu, poprzez wynajęcie kilku łowców czy tropicieli z odpowiednimi zwierzętami i robili to ci łowcy niewolników, którzy dostarczyli na dwór swego pana pechową własność. Dlatego musiała mieć ona dla niego wielką wartość, skoro wystawił list gończy osobiście i w zamian za dostarczenie jej żywej, bo za martwą nie było nagrody, oferował już sporą fortunę, aż osiemset sztuk złota. Zlecenie było też ciekawe z tego względu, że jej celem była Twoja ostatnia podopieczna, którą pewien Nord, znajomy Dethana, pozostawił pod Waszą opieką, a która już dawno zniknęła i nie wróciła, a informacji o niej nie było aż do teraz. 
 - Kieszonkowcy, złodzieje, konkurencja. - podsumował Dethan swoje zlecenia, które przeglądał. - Nic ciekawego. A tym bardziej dobrze płatnego. A Ty coś znalazłaś?
- 
Osłupiała. Zastanawiała się, co też zrobiła w życiu, by nagle zostać poddana takiej próbie. Chciałoby się zebrać te pieniądze. Astronomiczna kwota. Odetchnęła i podniosła wzrok. 
 — Chyba nic ciekawego. Przynajmniej nic, za co bym się wzięła.
 Co jak co, ale nie zamierzała ścigać własnych podopiecznych. Ta mała pewnie na to nie zasłużyła. Miała ochotę rzucić kartkę w ogień, choć wiedziała, że nic to nie da.
- 
Zdecydowanie nie, takich zleceń krążyły po mieście dziesiątki, mogłaś być pewna, że wielu łowców nagród je zobaczyło, a kilku może zdecydowało się na podjęcie zadania. 
 - Tak, u mnie podobnie… Na pewno wszystko w porządku? Nie wyglądasz.
- 
— A, nic. Po prostu jest zlecenie na tę małą, co była u nas przez chwilę. Trochę mi jej żal, ale co ja mogę? 
 Wzruszyła ramionami. Przy swoich możliwościach i tak robiła naprawdę dużo dla tych wszystkich dzieciaków.
 


