Miasto Kasuss
-
— Może byłoby ciekawiej. Tylko się nie wywyższaj, że jesteś cenniejszy.
Szturchnęła go lekko z figlarnym uśmiechem. -
-To był on! Znaczy, nie jestem pewna, ale tak mi się wydaje… - Podrapała się po głowie.
-
Abby:
- Nie śmiałbym. - odparł, uśmiechając się, choć szybko spoważniał. - Ale życie z wciąż rosnącym licznikiem złotników nad głową niezbyt mi odpowiada.
Taczka:
Obaj spojrzeli po sobie, widocznie zdziwieni.
- Mi to wygląda na pułapkę. - odparł jeden z nich. - Ale dobrze, idź za nim. Jakby co, będziemy gdzieś w pobliżu. -
Kiwnęła głową i pobiegła za osobą, którą wcześniej widziała.
-
Położyła rękę na jego przedramieniu i lekko ją ścisnęła. W takich momentach miewała ochotę pobyć trochę z Dethanem sam na sam, bo przy dzieciach nie miała pomysłu, jak podnieść go na duchu.
-
Taczka:
Łaki dyskretnie kroczyły zaroślami po obu poboczach drogi, a gdybyś nie wiedziała, że tam są, to najpewniej sama byś ich nie dostrzegła. Chłopak wciąż szedł przed siebie, nie odwracając się, a nawet przyspieszył kroku.
Abby:
Uśmiechnął się lekko i skinął Ci głową.
- No, ale kto by chciał umrzeć jako starzec, w domku na wsi, z psami i przy kominku? To przecież nudne. -
-Verof, proszę zaczekaj! - Krzyknęła, żeby go zatrzymać.
-
//ale mam go ochotę przytulić//
— No mi to raczej nie będzie pisane. Nawet nie będę sobie takich mrzonek wyobrażać. -
Taczka:
I rzeczywiście, zatrzymał się. Odwrócił się, ale bardzo powoli, a wyraz zdziwienia na jego twarzy był równie wielki, jak późniejsza ulga, która go zastąpiła, choć nie ruszył się nawet o krok, jakby nie wierząc, że naprawdę tu jesteś.
Abby:
//Śmiało.//
- No i tego się trzymajmy. Ech… Coraz ciężej znaleźć robotę, kiedy ma się jeszcze jakąś moralność. Przynajmniej tutaj. -
//aww, dzieci się spotkały! tylko się czasem nie rozmnażajcie po krzakach uwu//
Zawsze mogło to zrzucić na odruch, czy przyzwyczajenie, ale Sylvia stwierdziła, że czas na to. Przytuliła Dethana. Ostatnie dni ją dobijały. Najwyżej krzywo się na nią spojrzy. Bywa. Dziewczyna najzwyczajniej lubiła czułości, skoro w teorii miała od kogo je dostać.
-
//fuj ._.//
Podbiegła do Verofa i przytuliła się do niego.
-Przepraszam, że cię wtedy zostawiłam… - Wtuliła się w jego klatkę piersiową. -
//sorki//
-
Abby:
Może i on był przytłoczony, może nie chciał zrobić Ci przykrości, ale również się do Ciebie przytulił i trwaliście w uścisku kilkanaście dobrych sekund.
- Gdy się stąd wyniesiemy będzie lepiej, zobaczysz. Dla wszystkich.
Taczka:
Wciąż zdziwiony, również się do Ciebie przytulił, ale odsunął się po chwili.
- Ale jak? Jak? Nic nie rozumiem. Skąd się tu wzięłaś? Przecież Cię szukają. -
-W-wlaśnie… Mój pan powiedział, że powinnam po ciebie pójść. - Spuściła głowę. - Proszę, czy mógłbyś ze mną wrócić?
-
Zacisnęła usta i postarała się, by żadne ‘jeśli’ jej się nie wymsknęło. To, że ona w to nie wierzyła, nie znaczyło, że miała tym jeszcze dobić Dethana. W końcu go puściła i uśmiechnęła się. Będzie dobrze, będzie dobrze.
-
Taczka:
- Twój pan? - zapytał, unosząc podejrzliwie brew. - To na czym naprawdę Ci zależało? Na mnie czy na tych pismach Goblina?
Abby:
- Jutro wszystko będzie gotowe… Znajdę kupca na ten dom, wyliczę ile zajmie i będzie kosztować transport i takie tam… Wciąż myślę, gdzie by uciec, i chyba najbardziej odpowiada mi Hammer. Co Ty na to? -
— Ty wiesz najlepiej. Tyle lat, ale wciąż gówno wiem o świecie. Trochę się boję, ale wezmę się w garść.
-
-To wcale nie tak… Myślałam, że się ucieszysz…
-
Abby:
- To może zwiedzisz kawałek? Jak znajdą się ludzie, którzy będą adoptować dzieci, władze miasta, które pomogą, i zabraknie zgrai bandytów sam dam radę zająć się wszystkim, a Ty będziesz mogła odpocząć. Ponoć nad morzem jest pięknie o tej porze roku.
Taczka:
- Prawie dla Ciebie zginąłem… Cieszę się, ale muszę to wszystko ułożyć sobie w głowie. -
-C-co chcesz teraz zrobić?