Miasto Kasuss
-
Skinął głową i później wykonał zachęcający gest do kogoś za tobą. Po chwili podszedł Ork, ten sam, który uczestniczył w twoim porwaniu, lub inny Zmiennokształtny, który przyjął jego postać. Prowadził ze sobą zaginione dziecko, któremu nie było nic, może poza tym, że było dość przestraszone i zdezorientowane, ale nie ma co mu się dziwić.
-
Pochyliła się w jego stronę i wyciągnęła rękę do dziecka. Chciała stąd iść. I to jak najszybciej.
-
On zapewne też, ale widać, że wam tego nie ułatwiono. Zmiennokształtni pozbawili cię jedynie opaski na oczach i knebla w ustach, nie rozwiązali więzów na rękach, więc nie mogłaś wyciągnąć do niego dłoni. A nawet gdyby, przywódca Zmiennokształtnych skinął głową na osiłka, a ten wyprowadził dziecko z powrotem.
- Jak widzisz, jest całe i zdrowe. I takie pozostanie. Jednak aby mieć pewność, że wszystko pójdzie zgodnie z planem opuścicie nasz dom razem. A nim to zrobicie, muszę upewnić się, że twój sobowtór wykonał swoje zadanie, więc pozostaniesz moim gościem jeszcze przez dzień lub dwa. -
Przykucnęła i usiadła sobie więc na podłodze. Postanowiła nie dawać upustu złości, a jemu powodu do śmiechu. Odetchnęła.
— Musisz mieć dużą cierpliwość przy podwładnych z takim niewyparzonym językiem jak ona. Ale w sumie niezbyt obchodzą mnie twoje metody radzenia sobie z nimi. Rób, co tam musisz.
W sumie to mogło być gorzej. Nawet już nie myśląc o dziecku, mości Władca mógł przecież chcieć dokończyć, to co z nią zamierzał w gospodzie zacząć. -
- Niestety, ciężko znaleźć kompetentne osoby w dzisiejszych czasach. Myśląc o tym, jak mnie podeszłaś, przez chwilę chciałem nawet, abyś była jedną z nas, to wiele by mi pomogło, ale niestety, staram się otaczać jedynie swoimi pobratymcami.
Z pewnością chciał, widziałaś to w jego spojrzeniu, a nawet w pewnym momencie podszedł do ciebie i odsłonił poły płaszcza, ciesząc oczy widokiem twojego półnagiego ciała.
- Chodź za mną. - powiedział po kilku chwilach gapienia się, pomagając ci wstać. -
Uśmiechnęła się zdawkowo na moment, po czym powoli ruszyła za nim. I tak nie miała za wiele do powiedzenia. Chciała już po prostu iść do domu. Spuściła głowę.
-
Komnata, do której trafiłaś, była przyjemną odmianą po tym, co zastałaś wcześniej: mroku, wilgoci, chłodzie. Miałaś wrażenie jakbyś nagle z rynsztoka przeskoczyła do pałacu jakiegoś arystokraty. Pomieszczenie było wielkie i nie byłaś do końca pewna, czym dokładnie było: muzeum, galerią sztuki, biblioteką? Ściana na prawo od wejścia obstawiona była wysokimi i ciężkimi regałami pełnymi rozmaitych książek, a ta na lewo była z kolei pokryta gobelinami i arrasami. Gdy weszłaś dalej, zauważyłaś, że ściana za tobą, tam, gdzie drzwi wejściowe, pełna była obrazów, tak przedstawiających jakieś sceny, jak i postacie czy krajobrazy. Zaś ta naprzeciwko wejścia skrywała kolejne drzwi, stół z kilkoma krzesłami, kominek z palącym się ogniem i dwa fotele z nim. Poza kominkiem, światło dawały liczne pochodnie i świece wiszące na żyrandolach na suficie, a bez ich światła ciężko byłoby ci się poruszać, bo wolną przestrzeń zastawiono rzeźbami czy piedestałami, na których pod gablotami spoczywały różne przedmioty, takie jak rozmaita broń, pierścienie, amulety, pożółkłe zwoje czy pojedyncze kartki i wiele więcej. Zmiennokształtny ruszył w kierunku foteli przy kominku.
-
Szła za nim, ale nie usiadła. Nie podobało się jej to miejsce. Czuła się jak służąca albo gorzej, podrzędna nałożnica. Nie żeby kiedykolwiek takową była, po prostu nie ufała komuś, kto może sobie na takie bzdury pozwolić.
-
- Uwierz mi, że na obecną chwilę traktuję cię jako gościa, więc mogłabyś z tej gościnności skorzystać. - odparł, jakby domyślając się, o czym myślałaś. - Lub nie. Nie mam zamiaru cię do niczego zmuszać, zależy mi na naszej umowie.
-
Usiadła. Skrzyżowała ręce na piersiach i odetchnęła głęboko. Chciała do domu i trochę chciała jeść.
-
Nie udało ci się tego zrobić, wciąż miałaś je skrępowane za plecami. I w zasadzie mogłabyś poprosić o uwolnienie, skoro traktuje cię jako gościa, czy też usiłuje cię do tego przekonać.
- Jeśli masz zamiar tak uparcie milczeć to równie dobrze mogę założyć ci knebel i wysłać cię do celi na czas przygotowania wszystkiego do naszej umowy. -
— Jeśli masz zamiar udawać że jestem twoim gościem, równocześnie trzymając mnie skrępowaną jak szynkę, to czemu nie.
-
Widać, że przez chwilę to rozważał, ale w końcu uznał, że tym razem nie spróbujesz go zabić i rzeczywiście cię rozwiązał.
- Zadowolona? - zapytał, odkładając liny na niewielki stolik obok, gdzie leżały też szmaty, którymi wcześniej cię zakneblowano i zawiązano ci oczy. -
Przetarła nadgarstki i odetchnęła. Zaklęła. Potem uśmiechnęła się i kiwnęła lekko głową.
— Dziękuję. -
Skinął głową.
- Jak mówiłem, jesteś moim gościem. Więc czego sobie życzysz? -
— Może coś do picia? Byłoby miło.
-
Ponownie pokiwał głową i klasnął w dłonie. Nie byłaś pewna, gdzie czaił się jakiś służący, ale musiał być w pobliżu, bo po kilku minutach pojawił się człowiek ze srebrną tacką, na której stała butelka wina wraz z dwoma kieliszkami.
- Elfickie wino kwiatowe. - wyjaśnił, napełniając oba kieliszki trunkiem, gdy odprawił sługę, po czym podał ci jeden z nich. - Nie takie szczyny jak ostatnio.
Domyślając się, że możesz być nieufna, pierwszy upił łyk ze swojego kieliszka, abyś nie mogła podejrzewać, że jest on zatruty. -
I tak mu nie ufała, ale miała jakiś wybór? Wypiła cały kielich. Jeśli zatruł kieliszki, to jego strata.
-
Jeśli było zatrute to wypicie takiej dawki najpewniej ścięłoby cię już z nóg. Ale tak się nie stało, więc trucizna musiała być słaba lub nie było jej wcale. Nieco zdziwiony twoim tempem, Zmiennokształtny upił kilka kolejnych łyków i ponownie napełnił twój kieliszek.
-
Tym razem piła nieco wolniej.
— Już ci się znudziło próbowanie sił w konwersacji?