Dekapolis
-
Tak też Russel opuścił budynek bez słowa. Zasiadł na konia, przywołał Arco i udał się do jakiejś gospody z dobrą opinią oraz wolnymi pokojami.
-
Takich z dobrą opinią nie było wiele, bo ciężko mieć porządny lokal, jeśli na klientelę składają się żołnierze, strażnicy, traperzy, myśliwi, drwale, rybacy i inni, którzy lubią ulżyć sobie po ciężkim dniu daniem w pysk komuś z sąsiedniego stolika. Najlepiej wspomniałeś zawsze “Białego Bizona”, porządny lokal, głównie przez zadurzoną w tobie córkę karczmarza. Ale jakby naprzeciw tym wspomnieniom, gdy byłeś tuż pod karczmą, na ulicę przed nią wyleciał przez otwarte drzwi ubrany w skóry i futra podróżnik. Zatoczył się, ale wstał, i nawet dość pewnie dobył długiego myśliwskiego noża, nim kolejny żywy pocisk zwalił go z nóg. Gdy tamci dwa znowu się podnieśli, obu powalił Krasnolud, również wylatujący z karczmy O ile tamci byli lekko pobici, ten miał złamany nos, rozcięty łuk brwiowy i stracił chyba kilka zębów, bo seplenił.
- To był kulwa lemis, tak? - powiedział do tamtych dwóch, a oni ochoczo przytaknęli i cała trójka oddaliła się do karczmy. Ktoś spuścił im tęgie lanie. Ciekawe kto i dlaczego? -
Folgar “Piorun” Hunderias
-- Każdy, kto czuje się bezpiecznie w jakimkolwiek ubraniu nie wie, jak wygląda prawdziwa walka…Perun Ward
Większych pytań nie miał, udał się tam, gdzie ostatnio mieszkał, zanim jeszcze został uznany za dezertera. Może jeszcze ma tam miejsce dla siebie. -
Dla Russela to nie miało znaczenia, i tak z reguły awanturnicy w takich przybytkach go omijali z kilku powodów. Najpierw jednak zaprowadził konie do stajni, o ile ta gospoda ma coś takiego
-
Vader:
//Przyspieszamy do odjazdu Krzyżowców?//- Mówisz, jakbyś pół życia machał toporzyskiem. Taki z ciebie chojrak?
Szakal:
Miała, rzecz jasna, bo tylko poruszający się między miastami mogli pozwolić sobie na wędrowanie pieszo, aby dotrzeć tu z daleka potrzeba było wierzchowców. Niestety, to właśnie przez takie konie, muły i woły stajnia była zajęta w całości. Mogłeś jedynie przywiązać konia do palika w jej pobliżu, aby nie uciekł, ale nie powinieneś zostawiać go tu na dłużej, bez jedzenia, wody i na mrozie. -
I sporą dozą ekwipunku w jukach. Po przywiązaniu konia Russel udał się do środka.
-
Karczma była ciepła, to na pewno, a to już wystarczająca zaleta, aby ją lubić. W kominku i kilku paleniskach nieprzerwanie palił się ogień, a któryś z pracowników czy nawet klientów dorzucał do nich drwa, gdy było trzeba. Poza tym oferowała zapewne nocleg, jedzenie i napoje dla studzonych wędrowców, ale nic poza tym. No i wrażenia, tych nie może zabraknąć z taką klientelą, na którą składają się ubrani przeważnie w futrzane stroje traperzy i myśliwi, przeważnie ludzie, Elfy i Krasnoludy, które urodziły się lub wychowały w Dekapolis czy okolicach. Teraz, gdy powinni być w tundrze i polować, w środku sezonu łowieckiego, zamiast tego siedzieli na włochatych tyłkach i przepijali resztki ostatnich utargów, klnąc to na Nordów, którzy wywołali wojnę, to na miasta Dekapolis, które nie były w stanie jej skończyć. Poza nimi byli tu kupcy, którzy również utknęli, nie mając z czym wrócić do domu, bo brakowało chętnych na handel, lub obawiali się opuścić miasto w tak niebezpiecznych czasach. Nie brakowało też lokalnych mieszczan, rozmaitych rzemieślników i milicjantów po służbie. Byli też dwaj, którzy przyciągali uwagę. Jednym był młody człowiek w błękitnej szacie z kapturem i sękatym kosturem opartym o stolik, przy którym siedział, bez wątpienia Mag, oraz Ork, typowy najemnik obwieszony bronią. Ten ostatni był ciekawy z tego powodu, że chyba tylko on byłby w stanie pozbyć się tych wszystkich pechowców, których widziałeś, gdy wylatywali z karczmy.
-
Russel orków nienawidził prawie tak bardzo jak nordów, więc znalazł sobie jakiś stolik daleko od zielonoskórego. Czarodziejowi też nie ufał i ukradkiem spoglądał na któregoś z nich od czasu do czasu.
-
Karczmarze byli w tej okolicy równie gburowaci jak klienci, więc nikt nie podszedł do ciebie i nie zapytał, czego sobie życzysz. No dobrze, ktoś podszedł, ale bynajmniej nie karczmarz ani ładna kelnerka, ale właśnie jeden z tych, na których tak łypałeś okiem. Szczęśliwie Mag sam się do ciebie pofatygował, wysłanie Orka najpewniej skończyłoby się bójką.
- Można? - zagadnął, wskazując na jedno z trzech wolnych krzeseł przy stoliku. -
Zmierzył wzrokiem maga a potem kiwnął głową przyzwalająco
- Zgaduję że masz do mnie jakąś sprawę. -
- Och, jak najbardziej. - odparł, zajmując miejsce. Złożył dłonie w piramidkę i przeszedł od razu do rzeczy: - Wyglądasz mi na kogoś, kogo talentów mogę potrzebować. A potrzebuję tropiciela i przewodnika, kogoś, kto odnajdzie dla mnie pewną zagubioną w tundrze osobę i zaprowadzi tam mnie i mojego ochroniarza. Zanim coś powiesz - uniósł palec - to tak, wiem, że wokół panuje wojna. Ale ja jestem członkiem Gildii Magów, więc cena za twoje usługi nie gra roli. A jeśli obawiasz się o życie, to znam się na leczeniu obrażeń za pomocą Magii, więc zajmę się każdą, nawet najbardziej paskudną, raną.
-
- Brzmi to interesująco i w ogóle. Mam tylko kilka pytań, bo nie dam się ot tak wciągnąć w jakiś syf. Kogo szukamy i czego można się po tej osobie spodziewać. No i czy wiesz gdzie zacząć szukać, bo przeczesanie całego obszaru Dekapolis jest tak jakby niewykonalne.
-
- Zwie się Akar Kessel, podobnie jak ja jest członkiem Gildii Magów. Zaginął tu jakiś czas temu, więc Gildia wysłała mnie, abym go odnalazł, choć boję się, że znajdę tylko jego zamrożone szczątki. Był, choć powinienem wciąż mówiąc, że jest, skoro jego los nie jest jeszcze znany, przeciętnym Magiem, nie powinien być dla ciebie wyzwaniem. Nie żeby miałby z tobą walczyć, ale obawiam się, że mógłby tak zareagować, jeśli spędził w okolicznej tundrze tak wiele czasu, wśród Nordów i dzikich bestii. Co do jego miejsca pobytu to wiem jedynie, gdzie widziano go ostatnio, ale tak się składa, że miał przy sobie pewien przedmiot, gdy zaginął. Tenże przedmiot jestem w stanie, powiedzmy, wyczuć. Tu jest właśnie pewien haczyk, bo chyba nie zaznaczyłem tego wcześniej: gdy mówiłem, że nas do niego zaprowadzisz, to znaczy, że ja i mój Ork idziemy z tobą, nie wchodzi w grę, abyś go tu przytargał z tundry.
-
- Zrozumiałem od razu że mam was do niego zaprowadzić, chciałem tylko wiedzieć czy jest to misja ratunkowa czy raczej upewniacie się że z tej tundry nie wróci. Ale skoro wątpliwości mi już rozwiałeś to możemy przejść dalej. Kiedy masz zamiar wyruszyć?
-
- Im szybciej, tym lepiej, ale nie będę się narzucać, to w końcu ty jesteś przewodnikiem.
-
- Szczerze to niedawno wróciłem z tundry i chciałem się zatrzymać w mieści na dzień. Przed wyprawą na te lodowe pustkowia lepiej być wypoczętym, mieć przygotowane zapasy i tak dalej. Poza tym zlecałbym białą szatę jeśli nie chcesz rzucać się w oczy na śniegu.
-
- Są inne sposoby, aby ukryć się przed wzrokiem wrogów. - odparł z lekkim uśmiechem. - Gdzie i kiedy dokładnie się spotkamy przed wymarszem?
-
- Proponowałbym jutro, tutaj o poranku, chyba że masz lepsze miejsce i czas.
-
- Im szybciej, tym lepiej. - powiedział, wyciągając do ciebie dłoń, aby dobić umowy.
-
Uścisnął dłoń maga i uświadomił sobie pewien potencjalnie problematyczny drobiazg
- Ah, gdzie moje maniery. Wydaje mi się że się jeszcze nie przedstawiłem. Jestem Russel Egidius, znany w tych stronach również jako Śnieżny Lis. To tak na przyszłość, żebyś wiedział o kogo pytać czarowniku.