Navigation

    Logo

    Wieloświat

    • Register
    • Login
    • Search
    • Categories
    • Recent
    • Users
    • Groups
    1. Home
    2. Dark_Dante
    • Profile
    • Following 0
    • Followers 1
    • Topics 48
    • Posts 446
    • Groups 12

    Dark_Dante

    @Dark_Dante

    Wrogie niebo Legion Dusz [Dark Dante] Stalowa Wola Zgniły świt

    Nowy PBF w klimatach Mass Effect 3, tym razem na osobnym forum:
    http://www.masseffect.4ra.pl/forums.php

    PBF w klimatach Metro 2033:
    http://www.metro2033.4ra.pl

    Konto na Wattpad:
    https://www.wattpad.com/user/Dark-Dante

    Konto na Nowa Fantastyka:
    http://www.fantastyka.pl/profil/30329

    Kiedy jako jedyny GM PBF'a strategicznego obserwujesz, jak gracze obrzucają się błotem i próbują wywołać IIIWŚ:
    http://www.reactiongifs.com/wp-content/uploads/2011/05/tumblr_ljh0puClWT1qfkt17.gif

    246
    Profile views
    446
    Posts
    1
    Followers
    0
    Following
    Joined Last Online

    Dark_Dante Unfollow Follow
    Zgniły świt Market-Garden [Dark Dante] Stalowa Wola Ku chwale pana Wrogie niebo Legion Dusz Kazamata XIII Fronty Nowego Świata Nazaris - Apogeum Wiary S.T.A.L.K.E.R.-Gniew z Północy Nowe Detroit Metro 2035

    Latest posts made by Dark_Dante

    • Policja Ochotnicza na straży chaosu i niekompetencji

      Ostatnio w ręce wpadł mi pierwszy sezon Sam & Max. Przygodówka dość groteskowa. Cóż, nie przepadam za takim humorem, „Ferdydurke” zmęczyło mnie niesamowicie. A jest ciekawym fakt, iż slapstickowe filmy lubię, jak chociażby genialna seria „Naga broń” czy inny „Ściągany” z Leslie Nilsenem. Jednak jeszcze ciekawsze jest to, że gra faktycznie mi się spodobała.

      Humor nie jest nachalny ani głupi, jak filmy pokroju „Poznaj moich Spartan” czy „Igrzyska na kacu”, lubię slapstick, jednak tego już akurat zdzierżyć nie mogłem. Po prostu żenada. Ale cóż, jest to tylko moje zdanie, pewnego starego dziada, który do znudzenia będzie się zachwycać seriami Mass Effect i S.T.A.L.K.E.R.

      O czym to ja… A, tak! Humor. Jak już wspomniałem, jest po prostu przyjemnie. Cała ta gra to jeden wielki żart, praktycznie nic nie jest tu chociaż w minimalnym stopniu na poważnie. To nie to samo, co fraszka z Wiedźmina 3 czy jakieś inne pojedyncze żarciki z wielu innych tytułów. Grając w przygody tych antropomorficznych zwierząt, miałem wrażenie, jakbym sam uczestniczył w kolejnym filmie Nielsena, jeden żart za drugim. Do tego, śmieją się tam ze wszystkiego. Politycy, muzycy, celebryci, popkultura, kultura, tradycja, ludzkie słabości i chciwości. Na niczym nie pozostawiają suchej nitki, obrywa się każdemu. Może nie jest to poziom „South Park”, gdzie twórcy naprawdę jadą po bandzie, jednak podejście mają dość swobodne do wszystkiego i się tego nie boją.

      Poza oczywistymi żartami słownymi czy sytuacyjnymi, mamy jeszcze dawkę przemocy, jednak jest przekazana w typowy komiksowy sposób (skąd zresztą gra się wywodzi, jednak nie dane mi było tego poznać), przez co nie jest to jakieś specjalnie rażące. Zastanawia mnie tylko ocena PEGI. Postawili jej siódemkę na swojej oficjalnej stronie, chociaż w internecie spotkałem się z dwunastką. I sądzę, że akurat wyższa nota byłaby lepsza, kilka rzeczy dla młodego odbiorcy będą… Cóż, nie w porządku. Ot, chociażby kalendarz w biurze Ochotniczej Policji. Poza typową rolą, wszak kalendarz jaki jest każdy widzi, to na każdy miesiąc przypada inne zdjęcie. Niby nic nadzwyczajnego… Gdyby nie to, że te zdjęcia to „kolekcji rozjechanych zwierzaków”, na które możemy zrobić sobie zbliżenie. No słabo, jak na grę, która jest dopuszczona dla naszych pociech, c’nie? Dopatrzyłem się też kilku żartów z kategorii dwuznacznych.

      Nic to, stary dziad musi sobie ponarzekać, a my tu wszyscy pełnoletni i dojrzali. Raczej. W zasadzie. Chyba… Nieważne.

      Mechanicznie jest to typowy point&click, tutaj nie odkryli następcy koła. Ale przez to, tytuł cierpi na typowe bolączki swojego gatunku. Chociaż Max w zasadzie nas nie odstępuję, i w każdej chwili możemy go zapytać o radę, to jakieś takie mało radzące są te rady… Kilka razy zdarzyło mi się utknąć, chociaż to najczęściej na ostatnich etapach, o czym za chwilę. Zdarzają się zagadki zbyt absurdalne i abstrakcyjne. Możliwe też po prostu, że mało w życiu spędziłem czasu z przygodówkami, nigdy jakoś specjalnie za nimi nie przepadałem, i po prostu rozwiązania mogą mi być obce, a mimo to klasyczne dla tego gatunku. Nie wiem. A spisałem to wszystko na zasadzie „nie znam się ale się wypowiem”.

      Teraz kwestia tego tajemniczego „sezonu”. Instalując grę, dostaje się klienta i wybór sześciu odcinków. Generalnie historie są ze sobą powiązane w sposób luźny, jednak najlepiej grać od pierwszego epizodu do ostatniego, a nie na wyrywki, ponieważ… Na sam koniec każdego pojawia się taki paskudny cliffhanger, najgorszy z możliwych, bo wprowadzony na ostatnie pięć sekund przed napisami końcowymi. Najgorszy możliwy sposób, rodem z najtańszych oper mydlanych. Słabo, Talltale, naprawdę, naprawdę bardzo słabo. Za trzecim razem robi się to po prostu irytujące. I co gorsza, ten cliffhanger jest tylko po to, żeby był, praktycznie nic nowego nie wnosi do kolejnego odcinka.

      Pozostaje też kwestia samych odcinków. Pierwsze trzy są naprawdę świetne, dbałość o detale jest wręcz niesamowita. W większości zagranicznych produkcji, gdy mamy jakiś plakat, to jest napisany po angielsku, a postać go po prostu odczyta, i pojawi nam się polskie tłumaczenie. Sam & Max właśnie tym mnie zaskoczyli, a zarazem kupili, że wszystkie plakaty, tabliczki, ulotki, znaki i inne tego typu rzeczy mają polskie napisy. I to nie wrzucone od niechcenia, tylko czcionką dopasowaną do reszty świata przedstawionego. Nie jestem pewien, ale chyba to pierwsza produkcja, w której ja się z tym spotkałem. Za to należy się ogromny plus. A może nawet i dwa mniejsze, malutkie plusiki.

      Jednak to wszystko do czasu. Ostatnie trzy odcinki już coraz mniej miały takich detali, częściej się pojawiały błędy, jak podczas dialogu polskie napisy i angielski dubbing, polski dubbing i angielskie napisy, same napisy w dwóch językach bez dźwięku ale z poruszającymi się ustami albo brak tego i tego z jednoczesną mimiką i kątami kamer wskazującymi na istnienie dialogu. Historie już też trochę mniej były porywające, jakby bardziej wymuszone i bez polotu. Ewidentnie studio się spieszyło, zresztą i tak nie dowieźli projektu na czas i go przesunęli, o czym nawet jest żart ukryty w samej grze.

      Co do grafiki, to po piętnastu latach nie zachwyca, ale jest kreskówkowa, a nie realistyczna, więc zestarzała się bardzo dobrze, nie bije po oczach. Muzyka także jest przyjemna, taki lekki jazz. Nie słucham tego gatunku, nie moje klimaty, ale brzmienia zostały tak dobrane, że nawet wpadają w ucho.

      Na pochwałę zasługuje także rodzimy dubbing, z genialnym Wojciechem Mannem w roli Sama, naszego protagonisty. A te piętrowe przekleństwa, które w zasadzie przekleństwami nie są, w jego wykonaniu brzmią po prostu świetnie. „Na gigantyczne kleksy parującej magmy szturmujące sierociniec!” albo „Najsłodsza matko piekielnych pierepałek pływająca kraulem w karmelu!”, czyż to nie jest genialne?

      Cóż, ostatecznie trudno mi to wszystko ocenić. Jakbym miał się zająć tylko pierwszymi trzema odcinkami, to śmiało dałbym 8/10, jednak całościowo zmuszony jestem ocenę zbić do 6+/10. Za duży pośpiech, po prostu. I to widać.

      Na koniec, czy warto zagrać? Na naszym największym internetowym straganie płyty chodzą w okolicach 10-15 zł plus przesyłka. Za taką cenę można grze dać szansę.

      I pamiętajcie, nigdy nie kupujcie sera szwajcarskiego! Bo po co płacić za same dziury?

      posted in Ogólne
      Dark_Dante
      Dark_Dante
    • Zapełnijmy księgę legendami

      Już od jakiegoś czasu staram się wychodzić ze swojej strefy komfortu. Zasmakowałem tego chociażby przy opisie Keepsake prawie sprzed roku (rany, to aż tyle minęło?). Teraz wziąłem się za The Book of Unwritten Tales. Miałem do tego okazję przy zakupie uzupełniającym moją własną kolekcję gier, gdzie najczęściej trzeba na licytacji wygrać zestaw, bo na sztuki najczęściej poszukiwane tytuły są w opłakanym stanie za absurdalną cenę (tak, tak, wiem, Wujek DD jest takim starym prykiem, że wciąż kupuje płyty zamiast kluczy…). Gdy już się pobawiłem z innymi dziełami, mniej lub bardziej przeze mnie poszukiwanymi, przyszła kolej na te, które otrzymałem w ramach „dodatku”.

      Pierwsze wrażenie? Średnie, by nie powiedzieć, że kiepskie. Ale nauczony doświadczeniem chociażby z Crying Suns (także opisanego), dałem grze szansę. I całe szczęście!
      Intro nie porywa, podobnie jak pierwszy etap. Patrzyłem na wszystko przez pryzmat lat, w końcu to dzieło wypuszczono w 2009 roku, mimo to pierwsze wrażenie robi się tylko raz, a tu nie było kolorowo. Nawet dosłownie, ten poziom miał z kilka kolorów na krzyż. Cały ekran zasłonięty przez czerwoną nogę smoka, do której przymocowano platformę z porwanym archeologiem-goblinem (gremlinem?) Mortimerem MacGuffinem. Na samym początku kierujemy elfką Ivo, która została wysłana z ramienia Aliantów, do powstrzymania Armii Cienia przed uprowadzeniem profesora (jak widać, nie wyszło), a co za tym idzie, potężnego artefaktu, zdolnego zadecydować o losach całego świata. Sztampowo? Owszem. Czy to źle? Nie, ale o tym za chwilę.

      Okej, historyjkę z intra i opis pierwszej lokacji już mamy. Co teraz? A jakże, rozgrywka! A co ma takiego charakterystycznego mechanika w przygodówka point&click? Hmmmm…? Tak, tak, dobrze myślicie…! Szukanie pikseli,bum! Nagroda trafia do – a nie, nie stać mnie na nagrody.
      O ile początek jest prosty, trzeba podejść do klatki i zamienić kilka zdań z naszym uczonym (szkoda, że nie ma polskiego dubbingu, ale angielski stoi bardzo wysoko a napisy też wyszły w porządku, włącznie z grami słów). Co potem? Dostajemy od niego bat, by za jego pomocą wspiąć się na wyższą platformę i uwolnić nas z łap tych brud… Tych żołnierzy mroku.

      I właśnie tutaj trafiamy na pierwszą ścianę. Kilka minut szukałem, jakby tu pchnąć grę do przodu, i już miałem wcisnąć nieśmiertelną kombinację Win+D, by poszukać poradnika na internecie, gdy ostatnim rzutem zacząłem szukać pikseli. Kawałek po kawałku, metodycznie przeczesywałem kursorem ekran, aż ten zmieni ikonkę na interaktywną. Typowa bolączka tych gier tamtych lat, ale cóż, trzeba zagryźć sztuczną szczękę i się z tym pogodzić.

      Kiedy wreszcie znalazłem ten punkt, to użyłem na nim bata, gdy zrobić sobie z niego linę na półkę wyżej, i… Główna bohaterka (jedna z czterech grywalnych postaci) zanuciła motyw przewodni z serii filmów o Indianie Jonesie… No poważnie, miernik kiczu wystrzelił poza skalę i zapytał o drogę do Kabaretu Pod Wyrwigroszem.

      Przez chwilę brakło mi tchu i się zastanawiałem, czy po prostu po pijaku się nie przesłyszałem. Ale nie, faktycznie tak było. Z grymasem na twarzy kontynuowałem „zabawę” ale jak się okazało, niepotrzebnie bawiłem się w Jima Carrey’a. To nie jest kiczowata gra, tam naprawdę jest humor! I to bardzo dobry! A rzadko mówię coś takiego o grach.

      Przejdźmy dalej, zakończyłem pierwszy etap i przeskoczyłem w buty gnoma Wilbura. Zrobiło się, i kolorowo, i ładnie, i zabawnie. To pierwsze wrażenie, dość nieprzyjemne, potrwało może ze dwadzieścia minut. Potem naprawdę wszystko się rozkręca.
      I humor to już nie tylko żarty słowne czy sytuacyjne. Często takie subtelne rzeczy, czasem nawet niezauważalne, ale jak już się to wyłapie, to aż człowiek się uśmiechnie pod nosem. Jak chociażby wszystkie rozmowy z dziadkiem Wilbura, oficerem i weteranem wojny (lekko szurniętym, swoją drogą), gdzie za każdym razem kamera jest z dołu, by wyglądał na potężną postać, całe jego metr pięćdziesiąt w kapeluszu i na taborecie. Mała rzecz, a cieszy.

      Do tego różny nawiązań do popkultury, filmów, książek, innych gier jest całe mnóstwo. Gagi i zapożyczenia są esencją tej produkcji. I jest to duża zaleta, bo zrobione jest to z wyczuciem, bez takiego przeładowania, które w pewnym momencie zaczęłoby męczyć.

      Z ciekawszych żartów - moment, gdy poznajemy dwójkę graczy, wpatrujących się w jakąś dziwaczną maszynę i komentujących swoją grę… Będącą w zasadzie odpowiednikiem Second Life! Ktoś jeszcze pamięta tego dinozaura, hm?

      Jak na taką grę, to postaci jest tu wręcz zaskakująco dużo, nie spodziewałem się ich aż takiej liczby. I nie są to zwykłe zapchaj dziury, te NPC faktycznie służą historii i rozgrywce. Nie są swoimi kalkami. W pewnym momencie nawet trafiamy na samą Śmierć! I co najlepsze, dowiadujemy się, iż jest ona z biura innych śmierci, do tego jest świadoma tego, iż to wszystko to tylko gra komputerowa, a że tutaj nikt nie umiera, to popadła w depresję. Siedzi sobie smutna we wraku okrętu na jakichś bagnach, ubrana w szlafrok i kapciuchy w kształcie króliczków, i smutno wzdycha gapiąc się w dal. A my musimy pomóc jej odszukać sens istnienia!

      Główne postacie, pomiędzy którymi możemy z czasem przeskakiwać, są dobrze zarysowane. Wilbur to dzieciak, który nasłuchał się starych legend i pragnie przeżywać przygody, niepoprawny optymista ale oddany przyjaciel. Taki duch dziecka, który tkwi w każdym z nas, chociaż czasem skrzętnie ukryty.
      Ivo, elfka mająca się za lepszą, a przede wszystkim mądrzejszą, od reszty (typowe, c’nie?) z czasem łagodnieje i przekonuje się do swoich towarzyszy podróży, doceniając taką nietypową kompanię.
      Pirat Nathaniel, który na oku ma tylko własny zysk i dbanie wyłącznie o własne cztery litery, z czasem gotów jest oddać swoje życie za paczkę przyjaciół.
      No i Zwierzak, który jest… Po prostu sobą. Porozumiewa się bełkotem, który rozumieją nasze postacie ale nie my. Trochę zwariowany, ale w ten pozytywny sposób.

      Tutaj mała dygresja, gdy Nathaniel po raz pierwszy spotyka się z Ivo, i razem wyruszają do pewnej świątyni, to czyni jej… Pewne aluzje… Cóż, gra jest PEGI 3 i dzieci pewnie nawet tego nie zauważą, nie rozumiejąc, o co chodzi, ale w pewnym momencie robi się już z lekka obrzydliwie. Ja wiem, ja wiem, jest to tylko sposób na ukazanie postaci, która później przejdzie największą przemianę wewnętrzną z nich wszystkich… Ale jednak trochę przesadzili. I jakbym jako rodzic wyrywkowo zauważył taką scenę, to mocno bym się zastanowił nad tym, czy tej gry nie skonfiskować.

      Jak już wspomniałem, clou całej tej przygody to przemiana głównych bohaterów oraz pokazanie siły przyjaźni. Podane to jest na tacy, ale skoro jest to gra dla dzieci, to nie ma się czego tu czepiać.

      Główne pytanie: czy warto? Jak dla mnie, to tak. Warto. I to nawet bardzo, szczególnie że nasz polski stragan używek ma to w cenach rzędu czterech złotych plus kurier. Fajne wprowadzenie w świat gier dla młodszych, a starsi docenią żarty i liczne nawiązania do popkultury.
      Do tego zakończenie wcale nie jest takie banalne. Znaczy, oczywiście, że później wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Ale ostatnia godzina, pokazująca w jaki sposób do tego doprowadzili, bardzo chytrym planem, jest interesująca. Rzadko które zakończenie gier, filmów czy książek faktycznie trzyma się kupy, a tutaj wyszło bardzo dobrze. A przypominam, że jest to produkcja dla dzieci, po którą dorośli raczej nie sięgną.
      Koniec końców zaliczyłem tytuł w weekend, tylko że faktycznie siadłem chcąc ją zrobić praktycznie za jednym podejściem. Nie jest długa, ale też nie za krótka, czas wyliczony jest tak akuratnie. Mnie pochłonęła, a rzadko która produkcja to potrafi.

      Ach, i najważniejsze. Wyszła druga część ale jeszcze nie miałem tej przyjemności, by ją dostać. Może już niedługo.

      posted in Ogólne
      Dark_Dante
      Dark_Dante
    • Czy to gwiazdy zapłaczą za nami, czy my za nimi?

      Przyznam się bez bicia – nie lubię gier typu indie. Wręcz nie trawię. Nic na to nie poradzę. Śmiało, nazwijcie mnie ignorantem, już tak po prostu mam.

      Ale nawet taki ignorant jak ja, jest w stanie docenić perełkę. A jest nią Crying Suns. Tak, odebrałem ją z darmowego rozdawnictwa EGS, mój wewnętrzny Janusz nie popuścił gratisów. I szczerze, to nawet dobrze, że dodaję wszystko jak leci, bo inaczej właśnie takich cudeniek bym nie znalazł. A już na pewno w życiu bym nie zapłacił pełnej ceny ponad siedmiu dych. Co innego teraz, po ukończeniu gry. Byłyby to pieniądze dobrze wydane.

      Niemniej, zacznijmy od pierwszego kontaktu. Ściągam, instaluję… Gra ma nieco ponad jeden giga. Pierwsza lampka alarmowa. No nic, darowanemu koniowi nieśli razy kilka, czy jakoś tak. Idziemy w ten biznes. Odpalam, patrzę na menu z kwaśną miną i na sekwencję otwierającą. Pixel art. Ja nie mówię, że jest to paskudztwo. Ale odkąd nastała moda na indyki, to co drugi ma oprawę graficzną składającą się z ośmiu pikseli na krzyż. I nie mówię tu też, że już lepiej, jak cała produkcja składa się z gotowych assetów kupionych na sklepie za kilka eurocentów. Nie popadajmy z jednej skrajności w drugą. Po prostu taki widok już się za bardzo przejadł, był zbyt nadużywany. Trzeba znaleźć jakiś złoty środek, trochę mniej Super Mario Bros., a trochę więcej pierwszej Syberii.

      „Grafika nie jest najważniejsza!” od razu będą wszyscy grzmieć. Okej, nie jest. Sam do dzisiaj grywam w takie Alien Nations czy The Wiggles, gdzie ta grafika też nie wygląda dobrze. Ale jeśli gra ma natywnie chodzić w 1080p, a ja na ekranie mam coś, co wygląda jak typowy VGA rozciągnięty do granic możliwości, to mam problem, żeby rozróżnić, co tu się właściwie dzieje. Oj, długo musiałem się przyzwyczajać do interfejsu i całej reszty. Szczególnie, że już animacje przeskakiwania między układami gwiezdnymi oraz walki są w pełnym 3D. Można dostać oczopląsu.

      Zmieliłem w ustach precla i przekleństwo, po czym skupiłem się na fabule. I… Dostałem obuchem w łeb. Nie dlatego, że byłem napalony (nie żebym twierdził, że byłem, chodzi mi o tego mema…), tylko przez zawiązanie akcji. Serio, twórcy, serio? AMNEZJA głównego bohatera?! Czy my tego nie widzieliśmy w już, no nie wiem… Jakiejś SETCE innych gier? I na pewno zobaczymy to w kolejnej setce, która jest jeszcze w produkcji! Mamy tu kilka najważniejszych minut, bo w końcu tych pierwszych, które mają mnie przekonać do tego, żebym został z tytułem, zamiast odłożyć go na półkę, a wy mi dajecie taki oklepany początek?

      Fakt, jest to potem wyjaśnione fabularnie, skąd ta amnezja. I wytłumaczone bardzo dobrze, nie zaprzeczam. Ale rany, nie robi się czegoś takiego… To jest po prostu złe. Najniższa linia oporu.
      Mija kilka pierwszych minut, i w zasadzie jedyne, co wiem, to… Tylko to, że mam tu cholerną pikselozę, przez którą nie wiem, co się dzieje na ekranie i brak jakichkolwiek informacji, przez fabularną amnezję, więc muszę się mocno skupiać na wszystkim dookoła, a grafika mi w tym nie pomaga ani trochę.
      Ale nic, zagryzam sztuczną szczękę, bo w moim wieku już zębów się nie uświadczy, i wchodzę w ten świat cały na biało. Z pieluchą.

      Z początku bardziej mnie przyciągnęła mechanika. Banalna, typowe papier-kamień-nożyce z kilkoma dodatkami. Bitwy okrętów wyszło dość ciekawie. Nie jestem żadnym tam fanatykiem mechanik w grach, dlatego też nie porwały mnie tytuły pokroju Into The Breach, zachwalanego wszędzie dookoła. Dla mnie mechanika jest zawsze dodatkiem, to fabuła jest trzonem. A tutaj jej nie było – w końcu amnezja. Uznałem po prostu, że trochę się pobawię w dowódcę stateczków w rozgrywkach RTS na głównej mapie turowej i się z grą pożegnam.

      I na całe szczęście, tytuł wreszcie zaczął odsłaniać swoje karty. Z rzadka i niechętnie, ale jednak na tyle, bym się faktycznie zainteresował historią. A okazała się niebanalna…

      W telegraficznym skrócie – ludzkość już od kilku wieków podbija kosmos, zasiedla planety, które potrafi terraformować. Okręty mogą w szybki sposób przeskakiwać pomiędzy układami gwiezdnymi. Ich większe zgrupowanie określają mianem „folderów”, pomiędzy którymi rozstawione są bramy czasoprzestrzenne, przerzucające nas w mgnieniu oka pomiędzy gigantycznymi odległościami. Do tego posiadamy także roboty, które w zasadzie wyręczają nas już we wszystkim. Zajmują się trudną, ciężka i niebezpieczną pracą. Co w zasadzie byłoby logiczne – kto miałby ochotę ryć w kopalni. Ale ludzie z natury są wygodni. Te roboty, nazywane tutaj OMNI, zajęły się uprawą roli, medycyną, tworzeniem sobie nowych robotów… Praktycznie wszystko robią same, a ludzkość zaczęła zapominać nawet to, w jaki sposób prowadzić farmę. Jak łatwo się domyślić – przy tak wygodnym stylu życia wszystkie bierze w łeb. Nagle, w całym Imperium, w ciągu jednej chwili wszystkie OMNI się wyłączają. Tak po prostu, właśnie sobie pracowały, zajmując się swoimi sprawami, a tu nagle trach! i już nie działają.

      Nikt nie wie, o co chodzi. Nie ostrzegły o niczym. Z początku wszyscy sądzą, że to po prostu jakaś globalna aktualizacja, minie godzina czy dwie, włączą się i wrócą do swoich zadań. Dwadzieścia lat temu wszyscy się jeszcze łudzili. Dzisiaj protagonista, admirał Idaho, zostaje wybudzony z jakiegoś rodzaju kriostazy i dostaje polecenie, by odkryć, co się stało i jakoś te OMNI włączyć. Polecenie od OMNI.

      Owszem, na samym początku rozmawiamy sobie wesoło z jednym z OMNI, który nam oznajmia, że w tej tajnej bazie są ostatnie działające roboty i uruchomiono przez to protokół awaryjny, ustanowiony lata temu przez samego Imperatora. Cóż poradzić, akurat pamiętamy tyle, że jesteśmy najbardziej zaufanym człowiekiem Słońca Narodu (jakże się wygodnie składa, co…?), także bierzemy jednego z tych OMNI na pokład okrętu, który na nas czekał, wybudzamy resztę naszej załogi, z którą działamy już od lat (także pozbawionej pamięci >tu wstawić żart „przypadek? nie sądzę”<) i wylatujemy w ten ciemny i jakże cichy kosmos. Ach, nie wspomniałem, że łączność też padła? Nawet nie wiemy, czy stolica wciąż działa, czy to atak obcych sił, terrorystów czy zwykła awaria.

      Tak sobie przemierzamy całą Drogę Mleczną, rozmawiając z rozpadającymi się okrętami cywilów i bandytów napotkanych po drodze, wyłączającymi się stacjami kosmicznymi i głodującymi koloniami. Nie raz stajemy przed dwuznacznie moralnymi wyborami, rzadko kiedy udaje nam się postąpić słusznie. Do każdego skoku między gwiazdami potrzebujemy paliwa, niezwykle rzadkiego, potrzebnego także cywilom chcącym się ratować. Jeśli im odstąpimy część zapasów, damy im nadzieję i szansę przeżycia. Ale jeśli go nam zabraknie, zawiedziemy, a wtedy Imperium nigdy się nie odbuduje. Z każdą chwilą upewniamy się, że naprawdę tylko my jesteśmy w stanie dotrzeć do stolicy i wyjaśnić, co tu się stało.

      Przy każdym kolejnym NPC zyskiwałem nowe tropy, które wzajemnie się wykluczały. Nie będzie zbrodnią, jak od razu wytłumaczę, że nie ma tu kosmitów, tylko i wyłącznie ludzie. Więc musimy rozpatrzeć możliwość „wewnętrznej roboty”. Istnieje tu pewna organizacja, przez władze Imperium uznawane za terrorystów, którzy wierzą OMNI nie są nam wcale potrzebne i powinniśmy się ich pozbyć. Czyżby dopięli swego? Ale mamy też informacje, że w ostatnim czasie najbardziej wpływowe organizacje trochę za bardzo urosły w piórka i zaczęły walczyć o władzę. Dość agresywnie. A może wojsko się zbuntowało i dokonało przewrotu? Albo po prostu faktycznie doszło do najzwyklejszej w świecie awarii i nikt nie jest tego w stanie ogarnąć? Dwadzieścia lat to szmat czasu, pewnie informacje zaczęły się zacierać, niczego nie możemy być pewni.

      I do samego końca zmieniałem zdanie co do tego, kto jest odpowiedzialny za to wszystko. Zakończenie jest niesamowite, niebanalne ale spójne i logiczne. W życiu bym się nie domyślił, kto odpowiada za ten bałagan i dlaczego…

      A teraz, z uwagi na napis nad drzwiami do mojego studia głoszący „strzeżcie się spoilerów wy, którzy ośmielacie się tu wchodzić”, czujcie się ostrzeżeni.

      Już? Wszystkie niepożądane „elementa” nas opuściły? Okej, jedziem z tym śledziem.
      Zakończeń jest sztuk trzy. Trochę ubolewam nad tym, że ostatnia decyzja, jaką podejmujemy w grze, to właśnie wybór zakończenia, ale cóż… Nie można mieć wszystkiego. Tak, Bezos, o tobie mowa!
      Em, o czym to ja…? Ach, tak. Zakończenie.
      Do wyboru mamy możliwość udania się w poszukiwaniu na wpół legendarnej Ziemi, która to została odcięta od Imperium w ramach kary za bunt i skazana na zapomnienie. Podróż w jedną stronę, ze względu na znikome zapasy oraz potrzebny na to czas. Do tego nie wiadomo, czy Ziemię faktycznie znajdziemy, a jeśli nawet, to czy ktoś jeszcze tam żyje lub w ogóle planeta nadaje się do przeżycia. Jeden nasz rozkaz i poświęcimy wszystkich naszych podwładnych, by odszukać złote runo.
      Za drzwiami numer dwa mamy opcję wybudzenia z kriostazy naszą ukochaną, która znalazła się tam w ramach kary. I u jej boku przeżyć resztę pozostałego nam czasu. Mimo, iż wcześniej widziała naszą śmierć (okazuje się, że amnezja to wymazanie wspomnień, bo jesteśmy klonem), a Imperium było w rozkwicie. Wtedy sami wyznaczymy jej karę - życie w świecie, który dla niej zmienił się w kilka minut całkowicie nie do poznania.
      Opcja trzecia? Przejęcie władzy, Imperator, ten krwawy dyktator, zmarł przed kilkoma godzinami… Za sprawą naszą (mamy ze sobą gnata) lub biologii, był już stary. Jednak tkwi tu pewien haczyk. Musimy być jeszcze bardziej brutalni, krwawi i bezwzględny, niż on. Tylko w ten sposób ocalimy wiedzę o naszej zaawansowanej technologii od zapomnienia. Tylko tak zjednoczymy niedopitki obywateli Imperium, dając im jakiekolwiek zabezpieczenie przyszłości. I jeśli będziemy krwawo dusić wszelkie bunty, to istnieje cień szansy na to, że ludzkość jako gatunek przetrwa. Ale kosztem naszych obrzydliwych czynów, skazaniem nas na zapomnienie, jak już odejdziemy w ramiona śmierci.
      Nie ma tu dobrego wyboru. Każde zakończenie jest złe oraz egoistyczne i tylko od nas zależy, które zło będzie tym mniejszym. Nasze sumienie wskaże nam drogę. Nie tą właściwą, jedynie tą odrobinę lepszą. Dlatego uważam, że przez całość gry sterujemy tą złą postacią, o czym wspominałem w swoim spisie czarnych charakterów, będących protagonistami. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że do samego końca łudzimy się, że mimo wszystko mamy być tym herosem, który wszystkich ocali. Ale nie, jesteśmy zbrodniarzem, od samego początku do końca. Wszak to za naszą sprawą OMNI się wyłączyły, a i przed tym mieliśmy sporo za uszami. Jest to niesamowity zabieg fabularny, gratulację.

      Polecam dla fabuły. Ograłem wszystko w jakieś piętnaście godzin, na koniec już się faktycznie spiesząc, bo po jakichś dziesięciu godzinach miałem już dość powtarzalnych walk. Musiałem zrobić sobie przerwę. Niestety półroczną, nie mogłem się zabrać do tego znowu, a próbowałem ze dwa razy.
      Cóż, trzeba zacisnąć sztuczną szczękę i tyle. Bo dla tej historii warto, naprawdę.

      posted in Ogólne
      Dark_Dante
      Dark_Dante
    • RE: Portfolio

      Za dużo pracuję na samodzielne planowanie.

      posted in Ogólne
      Dark_Dante
      Dark_Dante
    • RE: Obyś trafił do Nieba, zanim diabeł się dowie, że umarłeś

      Jako iż minęło trochę czasu, postanowiłem dodać tu swego rodzaju „aktualizację”. Zaliczyłem cztery gry, które pasują do tematu, i przypomniałem sobie o jednej, o której słyszałem i aż zgroza mnie bierze, że kompletnie ją tutaj pominąłem.
      Dodam wszystko w tym poście, żeby było wiadomo, jakie tytuły konkretnie mam na myśli, ale bez obaw, pierwszy post także edytuję, by mieć wszystko w całości.

      Braid
      O tej produkcji zapomniałem. Mea culpa. Nie zagrałem, jednak trochę poszperałem, także od razu przestrzegam przed spoilerami.
      Zatem – mamy wręcz do bólu typową platformówkę z historią o mężnym rycerzu w lśniącej zbroi ratującym biedną księżniczkę. W przenośni, oczywiście. Na dole ekranu mamy swoją postać i zagadki zręcznościowo-logiczne do pokonania. U góry widzimy księżniczkę, która została porwana i próbuje nam pomagać, otwierając bramy i tak dalej. A potem następuje koniec gry, ostatni etap, i… Nie, nikt nam się nie rzuca na szyje i nie całuje nas z wdzięcznością. Ponieważ nie jest to koniec. Następuje odwrócenie konwencji. Zamiast biec od lewej do prawej, jak do tej pory, i jak w klasyczny produkcjach, biegniemy na odwrót i odgrywamy wszystko „od tyłu”. Gdzie ze zgrozą zdajemy sobie sprawę, że kobiecina nam nie pomaga, że tak naprawdę te bramy zamyka i ucieka PRZED NAMI, a nie „porywaczem”. Bo to my jesteśmy tym złym, a to tamten ją ratował. Solidny kop w nabiał. Chylę czoła.

      Tyranny
      Wcześniej już o tym wspomniałem, ale w segmencie „zajawki”. Jakiś czas temu tytuł ograłem i cóż, nagminnie szczęka mi opadała. A przez ostatnie półtorej godziny fabuły, to szczęka opadła mi po cycki, cycki po pępek, pępek po nie powiem co, nie powiem co po kolana, a kolana do podłogi. Chociaż krótsze od Pillars of Eternity tych samych twórców, to jednak Tyranny jest lepiej „zagęszczone” i uderzające w o wiele lepsze tony. Nie mamy tutaj walki wielkich herosów z pradawnym złem i rozmówki z bogami. Bóg jest jeden – Hegemon. I im bardziej lawirujemy pomiędzy frakcjami, próbując nie narobić jeszcze większych szkód, niż i tak wyniknęły z wojny – tym bardziej dochodzimy do wniosku, że ten cały Hegemon wcale nie jest tak bardzo boski, jakby chciał być. Zło spotykamy na każdym kroku i możemy co najwyżej wybierać pomiędzy mniejszym a większym. I z końcem tej historii możemy rzucić wyzwanie Najwyższemu, będąc realną siłą mogącą uzdrowić ten cały chory świat.
      A co, jeśli nie podoba wam się mordowanie buntowników? Nie ma sprawy. Możecie niejako „zepsuć” sobie fabułę już na samym początku gry i zamiast podążać ścieżkami podanymi na tacy, to wybieramy tą ukrytą i ramię w ramię z Gwardią wyprzeć Hegemona z regionu. Gra świetna, jedna z moich ulubionych. Kto by pomyślał… W moim wieku to już nie sądziłem, że ktoś da radę stworzyć nowy produkt, który określę tym mianem…

      Strubbs the Zombie in Rebel Without a Pulse
      O tym też wspominałem ale w wersji pierwotnej. Zagrałem teraz w wersję odświeżoną. Nie jestem zachwycony, szczerze powiedziawszy, miałka rozwałka z elementami komedii. Jasne, to na pewno było zamierzone, bo wyraźnie tu widać, że cały ten kicz był zamierzony i pod tym względem produkcja wypada świetnie. Po prostu ja nie lubię takich gier. Ale z poczucia dziennikarskiego obowiązku ukończyłem. I całe szczęście, że nie trwa ze dwie godziny dłużej, bo byłaby to dla mnie mordęga… Jednak do rzeczy. Zombie, który zachował resztki świadomości, zaczyna terroryzować okolicę, zamieniając zdrowych w trupy własnego pokroju. Jak się powoli okazuje z fabułą, nie robi tego tylko z chęci mordu i potrzeby zjadania mózgów. Napędza go też zemsta… Ale też i miłość! I to ta w najczystszej postaci. Najpierw musiał pokonać włodarzy miasta, którzy przyczynili się do jego zgonu i powrotu z martwych (tworząc przy tym własną armię z obywateli), by dotrzeć do swej ukochanej i zamienić ją w podobną sobie, by w końcu mogli być razem (za jej zgodą, spokojnie). Postąpił niewłaściwie? No mimo wszystko tak. Czy jest czarnym charakterem? Moim zdaniem – nie. Więc kim? Antybohater? Też słabo. Ciężko mi jednoznacznie ocenić elegancika w krawacie. Twórcy pod postacią kiczu przemycili kilka ważnych spraw, wbrew pozorom. Na przekór wszystkiemu – polecam. Ale tylko dla fabuły.

      Void Bastards
      Ciekawy tytuł. Nowoczesne więzienie, gdzie skazani zostają poddani… Nie wiem dokładnie, co to za cudo. Generalnie chyba chodzi o to, że odciągają z nich całą wodę, zostawiając tylko proszek, i pakują w torebki podobne do paczki chipsów. A po odwrotnym zabiegu zachowują swoją pamięć (w tym „nieprzyjemne” odczucie tego procesu, dwa razy), zdolności i cechy fizyczne. Sterujemy takim więźniem, dostajemy zadanie przemierzania galaktyki wśród gruzów, złomu i porzuconych statków, by wytworzyć kilka przedmiotów. Ciekawa jest tu mechanika – po zgonie nie mamy ekranu wczytywania zapisu, tylko dostajemy nowego więźnia z losowymi umiejętnościami. Za każdym razem dostajemy krótki opis, więc nie mamy wątpliwości, że są to kryminaliści. Najlepsze jest zakończenie, nie spodziewałem się tego. Plusik.

      Crying Suns
      Ach, deser… O tytule będę musiał napisać coś osobno, zasługuje na to. Nie przybliżę tutaj konkretnie, co stanowi o byciu czarnym charakterem, bo chyba musiałbym opisać calutką fabułę. Jest zagmatwana, jej meandry rozsadzały mi mózg. Powiem tylko, że polecam zagrać. I mieć oczy otwarte na wszystko, ja miałem wątpliwości do samego końca, o co tu tak na dobrą sprawę chodzi. I nie zgadłem. Wszystkie moje podejrzenia co raz rozbijały się o ścianę. Historia jest niebanalna (po banalnym początku, ale to tylko kilkanaście pierwszych minut), spójna i logiczna. Epilog zaś cudowny. Zdradzę tylko tyle, że główny bohater nie jest tym, za kogo sam się uważa i naprawdę jest tym najczarniejszym z najczarniejszych charakterów.

      posted in Ogólne
      Dark_Dante
      Dark_Dante
    • RE: Rozgrywka [Afryka]

      Federacja Abisyńska

      Werbunek: PW;

      Dyplomacja:

      Handel:
      20 Stali od NRE za 1 610 złota.
      20 Paliwa od Libii za 1 600 złota.

      Badania:
      Wszechnarodowy Pięcioletni Plan Odbudowy;
      Nuty;

      Wydatki:
      4 000 złota na Wszechnarodowy Pięcioletni Plan Odbudowy;
      500 złota na projekt Nuty;

      Ruchy wojsk: Reorganizacja w wyznaczonych dyslokacjach.

      Podsumowanie: PW;

      posted in Nazaris
      Dark_Dante
      Dark_Dante
    • RE: Dyplomacja [Afryka]

      Federacja Abisyńska

      Do: Związek Radziecki

      Składamy propozycję paktu o nieagresji na okres pięciu tur z możliwością przedłużenia.

      posted in Nazaris
      Dark_Dante
      Dark_Dante
    • RE: Sprawy Wewnętrzne [Afryka]

      Cesarz Hajle Syllasje I

      - Doskonale - Skinął głową z aprobatą - Skoro i sami go popieracie, to nie pozostaje nam nic innego, jak zaprosić go na nasze małe spotkanie. Poślijcie po niego i jasno zaznaczenie, by się spieszył. Załatwmy to od razu, zanim rozejdziecie się do swoich obowiązków. Będę musiał wygłosić po wszystkim orędzie.

      posted in Nazaris
      Dark_Dante
      Dark_Dante
    • RE: Handel [Afryka]

      Federacja Abisyńska

      Akceptujemy.

      posted in Nazaris
      Dark_Dante
      Dark_Dante
    • RE: Handel [Afryka]

      Federacja Abisyńska

      Do: Libia
      Kupimy 20S za 1 610 złota.

      Do: Algieria Francuzka
      Kupimy 20P za 1 610 złota.

      posted in Nazaris
      Dark_Dante
      Dark_Dante