Owszem, czarny płaszcz z kapturem, jakiego nie mieli marynarze. W sumie podobny dostrzegłeś podczas rozglądania się, wraz z właścicielem, gdy oddalał się po nadbrzeżu w stronę miasta…
Mieli to właściwie w dupie, to Ty byłeś strażnikiem, nie oni, a więc to Twoją powinnością było gonienie go, a nie ich. Mężczyzna oddalał się, ale skracałeś dystans przynajmniej na tyle, żeby mieć go w zasięgu wzroku.
Dostrzegłeś, jak wchodzi do jakiejś karczmy, w której nigdy wcześnie nie byłeś, a trzech drabów kręcących się przed wejściem sugeruje, że to chyba nie jest lokal dla każdego.
Nie zrobiło to na strażnikach żadnego wrażenia, dwaj wznieśli drewniane pałki okute metalem oraz metalowymi kolcami, a ostatni, wyglądający na ich szefa, dobył dwóch jednoręcznych toporów.
‐ Przejścia nie ma ma, to nie karczma dla takich jak Ty.
Szczęśliwie było, ale niestety i jego pilnował jeden z napakowanych drabów uzbrojony w sporych rozmiarów maczugę, w pobliżu leżał też okazały wilczur, najpewniej jego kundel.
Udało Ci się, wypatrzyłeś nawet swojego znajomego Krasnoluda, gdy rzucał jakimś Goblinem z obrotu do zaułka.
‐ I żebym Cię tu zielona kuwo już więcej kuwa nie widział! Bo gnaty porachuję! Wszystkie!