Szczęśliwie było, ale niestety i jego pilnował jeden z napakowanych drabów uzbrojony w sporych rozmiarów maczugę, w pobliżu leżał też okazały wilczur, najpewniej jego kundel.
Udało Ci się, wypatrzyłeś nawet swojego znajomego Krasnoluda, gdy rzucał jakimś Goblinem z obrotu do zaułka.
‐ I żebym Cię tu zielona kuwo już więcej kuwa nie widział! Bo gnaty porachuję! Wszystkie!
‐ No właśnie! Uwożoj sobi! Nastepny razem nie bedzie ljitości!
Dodał jeszcze w stronę gobliniego nieszczęśnika, kierując swe następne słowa do krasnoluda.
‐ Cu rubił?
Max:
Krasnolud wrzucił ramionami.
‐ Kantował w kartach. Nie będę przez takiego sku*wysyna wypłaty tracić. A co u Ciebie?
CC4:
//Nie chcesz jakiegoś przewinięcia akcji? Trochę Cię w końcu nie było…//
‐ Toki jedyn, co podrywaał na wiejski sposób, uciek, jak chciołem widzieć, czemu tak robi. Wy nie znocie bardziej, tych, no… Cywlzwowanych metud flirtu?
CC4:
//Pamiętasz chociaż, gdzie ta karawana jechała? Albo sprawdzisz?//
Max:
‐ Piąchą w łeb i za włosy do łoża, ewentualnie poprawić. ‐ odparł i zarechotał paskudnie. ‐ Dobra, ku*wa, żartuję przecież, nie? I co? Nie złapałeś go?