Miasto Hammer
-
-
-
Liszaj
No Liszaj nie wyglądał może jak typowy uzdrowiciel; nie paradował w białych szatach z kadzidłem w ręku, jednak można powiedzieć, że gdy przechodził obok niego dało się poczuć zapach suszonych ziół. Swoją drogą rozmawiał również z paladynem, co oznaczało, że albo skarżył się na jakieś plugastwo, które pożarło mu rodzinę, albo oferował pomoc rannym, gdy już takich paladyni sobie “załatwią”.
W każdym bądź razie, rozmawiał teraz ze wspomnianym paladynem i nie wiadomo do końca, czy wcinanie się w środek rozmowy to najlepszy pomysł, ale ‐ droga wolna. -
-
-
-
Kuba1001
Vader:
//List nie musi być zgodny z prawdą. Przekonasz się potem.//
‐ No cóż… Szarmancki, uwodzicielski, odważny, ale był lekkim wariatem. Miał sekrety, ale nie zbyt wiele. Był przemytnikiem i najemnikiem, ale miał własne zasady. Honor. Mieliśmy romans, ale zanim przerodziło się w coś więcej musiał uciekać. Paladyni podejrzewali go stosowanie Magii Ciemności więc musiał uciec. I tyle go widziałam. Ale byłam pewna, że wróci. A jeśli nie on to jego syn.
Liszaj:
‐ Nie jestem stąd, ale kojarzę takiego. Widziałem go chyba gdzieś tam. ‐ powiedział wskazując na formujące się oddziały Paladynów. -
-
-
-
-
Liszaj
Liszaj ledwo opanował chęć wykrzyknięcia imienia swojego brata i uściśnięcia go po latach ‐ w końcu był on teraz dowódcą paladynów, a zachowanie młodszego brata mogłoby ująć Vikarowi nieco na reputacji. Zastygł więc w bezruchu i z niecierpliwością czekał, aż szkolenie, czy cokolwiek teraz się działo, dobiegnie końca. Czerpał przy tym przyjemność z przyglądaniu się swojemu bratu w jego “naturalnym” środowisku.
-
Kuba1001
Liszaj:
‐ Pamiętajcie! Kiedy tam wyruszymy nie okazujcie litości, bo sami jej nie doświadczycie. Ruszamy jutro więc módlcie się do Pradawnych, pożegnajcie rodziny i przyjaciół i przyszykujcie się do drogi. ‐ mówił, a jego ludzie rozeszli się.
Vader:
Sztylet miał 25 cm długości, klinga 15, a rękojeść 10. Rękojeść była czarna, a ostrze srebrne. Rączka była ozdobiona jakimś turkusowym kryształem.
Kołczan był brązowy, z skóry jakiegoś zwierzęcia. Wytrzymały, pojemny z 25 strzałami.
Łuk był rozkładany, czarny i bardzo wytrzymały. Mógłbyś rąbnąć nim kogoś w twarz i to nie on by się złamał. -
Liszaj
Podszedł do niego od tyłu, z tym nieprzytomnym uśmiechem
‐ Vikar, cholera, popatrz, co z tobą zrobili! ‐ zażartował ‐ kapitan paladynów, no, no… Kiedy zamierzałeś się pochwalić? ‐ zaśmiał się i rzucił, by uścisnąć brata
‐ Rany boskie, ile to już czasu, cztery, pięć lat? Co u ciebie, widzę, że od naszego ostatniego spotkania mnóstwo się wydarzyło ‐ popatrzył na niego od stóp do głów ‐ Bogowie, popatrzcie tylko na tę zbroję! ‐ zapukał knykciami w jego kirys ‐ Stalowa, ale skrzy się, jakby z diamentów… ‐ spojrzał mu w oczy i pokręcił głową z niedowierzaniem ‐ -
-
-
Kuba1001
Liszaj:
‐ Kapitan chorągwi. Mam własny oddział i dostałem taki bajer. ‐ powiedział pokazując Ci miecz.
Biały, wielki, zwykły człowiek musiałby trzymać go w dwóch rękach. Klinga rozgałęziała się tworząc małą wolną przestrzeń. Obie część łączyły się tuż przy ostrzu.
‐ Jest zaklęty. No i kozacko wygląda. -
Liszaj
‐ I to nie na żarty… ‐ cofnął się o krok machinalnie, jak tylko klingę wyciągnął z pochwy. Strasznie nie lubił mieczy, ale od tego nie mógł oderwać spojrzenia przez chwilę
‐ No ale właśnie, Vikar… Odom ‐ postanowił mówić do niego po imieniu. Nie czuł wtedy tej zbędnej aury oficjalności ‐ Co tu się dzieje? Wszyscy mówią o jakiejś akcji, którą to planujecie. Co się dzieje? ‐ -
-