Leśny Trakt
-
Radiotelegrafista
Nie odrywając wzroku od podłogi pokiwała mu głową, pokazując, że zrozumiała. Dobrze wiedziała, że Gideon kłamał na temat swojej “honorowości”. Przecież jeszcze przed chwilą życie niewinnej służki była dla niego jedynie argumentem za tym, by Denissma podpisała skrawek papieru. Nie mogła jednak jakkolwiek temu zaradzić. Przytaknięcie Apyrowi było szczytem jej możliwości w danym momencie.
-
Kuba1001
Szlachcic klasnął w dłonie, a Ty zostałaś wyprowadzona przez dwóch Orków na dziedziniec dworku. Tam zauważyłaś swoich przewodników, trzech zielonych drabów, którzy rzeczywiście mieli obiecane przez Gideona zapasy prowiantu, wody i złota, a także mapę okolicznych ziem i nawet ubrania na zmianę. Najwidoczniej jednak wciąż Ci nie ufali, mogli się domyślać, że spróbujesz ich spalić i uciekniesz, nim dostarczą Cię na miejsce, więc nim wyruszyliście, Orkowie ponownie związali Ci ciasno ręce za plecami w ramionach, przedramionach i kostkach, a po chwili również zawiązali oczy, wypchali usta szmatą i obwiązali je kolejną. Dopiero wtedy jeden popchnął Cię naprzód, a dwa inni chwycili za barki, aby wskazać Ci właściwą drogę.
-
Radiotelegrafista
Ostrożnie poszła w wskazanym przez orków kierunku. To, co stało się w ciągu ostatniego tygodnia, całkowicie ją przytłoczyło. Dochodził do niej fakt, że przed momentem, podpisując kawałek papieru, straciła nie tylko cały swój majątek, ale też majątek, jaki jej rodzina gromadziła przez tyle lat.
Czuła się podle. -
Kuba1001
Maszerowaliście głównym traktem. Może mijaliście chłopów, Twoich niedawnych poddanych, sprowadzonych tu przez Gideona po najeździe Zielonoskóych lub tych, którzy mieli szczęście przeżyć i pamiętać inną władzę niż ta podpierana orczą pięścią. Ale nawet jeśli, to co z tego? Nie widziałaś ich, miałaś zawiązane oczy, a oni nie mogli nic zrobić, chłopi rzadko kiedy powstawali, bo zwykle mieli najwięcej do stracenia.
Minęło blisko pół godziny i myślałaś, że Orkowie zrobili sobie krótką przerwę, gdy zeszliście z brukowanej ścieżki na polanę nieopodal lasu.
‐ Tutaj chyba będzie dobrze. ‐ powiedział jeden z nich. ‐ Jest nawet pieniek. Szkoda tylko, że żaden łopaty nie wziął, przydałaby się tam.
‐ E tam, nie pie**ol. Wilków tu pewnie pełno albo innego cholerstwa, nawet ją zeżrą w jakiś dzień albo dwa.
Krótko po tej wymianie zdań jeden z Orków rzucił Cię na ziemię, a później usłyszałaś dźwięk topora wbijanego w drewno, pewnie wspomniany pieniek. Jednakże zielonym się nie spieszyło, chyba woleli rzeczywiście chwilę odsapnąć i pożywić się prowiantem, który nieśli z Tobą dla niepoznaki.
‐ Jak już trzeba to zrobić, to może zanim utniemy jej łeb, trochę się z nią zabawimy? Orczyce w Ghadugh nie lepsze, a pan Gideon chłopek nie pozwala ruszać. ‐ zasugerował jeden z Orków.
‐ No i pan Gideon nie zabronił. ‐ odparł inny Ork i zarechotał. -
Radiotelegrafista
I wtedy Densissma zrozumiała, że po raz kolejny dała się wrobić jak małe dziecko. Oczywiście, że po podpisaniu dokumentu nie była jakkolwiek potrzebna temu jaszczurowi, czemu myślała, że puści ją wolno wyłącznie z dobrej woli? Musiała coś zrobić, by jakkolwiek wydostać się rąk tej trójki. Dobrze byłoby zacząć od pozbycia się więzów. Obróciła się tak, by dłonie mieć pod plecami. Rozpaliła dłonie, by spopielić sznur na nich.
-
Kuba1001
Wciąż byłaś osłabiona długotrwałą niewolą w strasznych warunkach, nawet olbrzymie pokłady wściekłości, którą mogłabyś napędzać Magię Ognia, nie wystarczyły, aby przypalić sznury w porę. Nie zdążyłaś, a na Twoich pośladkach i biuście wylądował orcze łapy. Jednakże koszmar ten trwał tylko kilka minut, gdy usłyszałaś jakiś świst w powietrzu, a potem głośne łupnięcie o ziemię. Orkowie przerwali obmacywanie i pewnie próbowali uciec czy chwycić za broń, ale kolejne dwa świsty skończyły ich życie, gdy kolejne ciężkie, zielone ciała upadły na ziemię.
-
Radiotelegrafista
Nie miała siły się podnosić. Nie była w stanie. Cała drżała, będąc na skraju całkowitego, emocjonalnego rozpadu. Została porwana. Gdy już wróciła do domu, jej ojciec zginął. Orczyca próbowała ją zamordować we śnie. Przez ostatni tydzień była więziona w własnej piwnicy. Godzinę temu straciła wszystko na co jej rodzina pracowała długie lata. Teraz została zgw*łcona przez orków. To było dla niej za dużo, po prostu nie potrafiła tego wszystkiego znieść. Pewnie jej “wybawiciele” też byli jakimiś bandytami, którzy tylko przypadkiem natrafili na nią i szczęśliwie wybili zielonych.
-
Kuba1001
Z tym gw****** to chyba przesadzałaś, ci, którzy Cię uratowali, zareagowali w porę, nim doszło do czegoś więcej. Nie słyszałaś ich kroków, ale czułaś obecność wokół siebie, musieli mieć wyciszone buty bądź w inny sposób poruszali się tak cicho i bezszelestnie. Kilku z nich ostrożnie Cię podniosło, ale po chwili poczułaś zimną stal sztyletu na gardle.
‐ Za chwilę pozbędziemy się Twoich więzów. ‐ powiedział ktoś dziwnie śpiewnym i melodyjnym głosem, któremu próbował nadać wrażenie twardości. ‐ Opaski na oczach i knebla też. Ale w tym czasie masz milczeć. Nie stawiać oporu. A potem odpowiadać na nasze pytania. W innym wypadku Cię zabijemy. Zrozumiałaś? -
Radiotelegrafista
Kiwnęła lekko głową na znak tego, że zrozumiała (// i nie mów mi, że od kiwnięcia od razu dojdzie do poderżnięcia gardła i w ogóle dekapitacji głowy, bo sam próbowałem przed chwilą na sobie//). Coraz bardziej przejmowało ją dziwne wrażenie, że jej “wyzwolicielami” rzeczywiście są tylko inni bandyci. Przynajmniej pozbędzie się tych wszystkich sznurów.
Oczywiście, milczała. -
Kuba1001
Zgodnie z tym, co powiedział nieznajomy, rozwiązano więzy krępujące Twoje dłonie, odwiązano szmatę i wyjętą z ust drugą, a na koniec ściągnięto Ci opaskę z oczu. Dopiero wtedy zobaczyłaś swoich wybawców i choć rzeczywiście mogli być zwykłymi bandytami, to Tobie bardziej przypominali żołnierzy: Wszyscy mieli jednakowe ubrania, czyli wyciszone w jakiś sposób buty, spodnie, paski, koszule i kamizelki w kolorze brązu i zieleni, podobnie jak ich ciemnozielony płaszcz z kapturem, który każdy miał teraz nasunięty na głowę. Również uzbrojenie było dość podobne, wszyscy mieli długie łuki w dłoniach, kołczany pełne strzał na plecach, a przy paskach sztylety, długie noże, miecze jednoręczne, a niekiedy też szable czy jatagany. Większość z nich była Elfami, choć widziałaś też sporo ludzi i kilku przedstawicieli krzyżówek tych dwóch ras. Jednakże najbardziej z nich wszystkich wyróżniał się ten Elf, z którym rozmawiałaś i który odjął teraz sztylet z Twojego gardła. Był dziwne blady, wręcz o szarej skórze, a nie jasnej, tak jak zwykłe Elfy, miał też dość niespotkany pośród nich, rudy kolor włosów, i choć jego uszy były szpiczasto zakończone, to budową ciała i surowymi rysami twarzy przypominał bardziej człowieka.
‐ Teraz pora na pytania. ‐ zaczął bez większych wstępów. ‐ Czy to Ty jesteś tą szlachcianką, którą miał uratować Agroks? -
-
// Łehem.//
-
- W takim razie jesteśmy winni Ci przeprosiny. - odparł Elf, co było dość dziwne w tej sytuacji. - Staraliśmy się Cię uratować, ale nie zdążyliśmy, choć mało brakowało. Dlatego czekaliśmy cierpliwie na inną okazję, taką jak ta, aby Cię odbić z zielonych łap sługusów tego szlachcica.
-
Oni przepraszali…ją? Po tych wszystkich błędach, naiwności i martwych przez Densissmę osobach, oni byli winni jej przeprosiny?
— Mi? Nie…Ja…Wy…Przepraszam? — Zapomniała o nakazie milczenia danym jej przez elfa. Nie była w stanie złożyć poprawnego zdania. Zbyt wiele myśli krzyczało w jej głowie, a żadna z nich nie była pozytywna. Nie wytrzymała, łzy napłynęły jej do oczu. Schowała głowę w kolanach i rozpłakała się. -
- Zwę się Gelu Półelf. - powiedział do Ciebie ten sam szaroskóry, co do tej pory, gdy po kilku minutach trochę się uspokoiłaś. - Znałem Twojego ojca. Przyrzekł mnie i moim ludziom, że wszystkie lasy w jego domenie będą nasze: Elfów, pragnących żyć z nimi ludzi i półelfów, takich jak ja. Ale gdy pojawił się ten nowy szlachcic, Gideon Apyr, przestał honorować dawne umowy. Dlatego chcemy go powstrzymać. Liczyliśmy na Agroksa, naszego starego druha, ale nie zdołał wyprowadzić Cię z dworku, sam ledwo przeżył i gdyby nie to, że miał przy sobie miksturę, która upodobniła go do trupa, to najpewniej rzeczywiście by zginął.
-
Densissma wysłuchała historii i pokręciła głową bez żadnej nadziei, po czym spojrzała na Gelu:
— To już są jego ziemie. — Powiedziała smutno. -
- Wszelkie umowy wygasają w chwili śmierci tego, kto je podpisał. Kto zabroni Ci odzyskać ziemie, gdy Apyr będzie trupem?
-
-- N-Nikt? – Odpowiedziała niepewnie.
No… No przecież! Nie będzie Gideona, to nie będzie też umów które z nim “zawarła”. Jednak chwilowy przebłysk nadziei przysłoniły jej od razu inne myśli. Jak niby mieliby pokonać go i jego armię Zielonych? Jak mieliby zbliżyć się tam? Oceniła wzrokiem liczbę elfów. -
Elfów, ludzi i krzyżówek obu ras było tu łącznie może z piętnastu, ale to raczej wątpliwe, żeby to byli wszyscy, mieli tu pewnie gdzieś bazę, a w niej kolejnych wojowników.
-
— Nikt. — Powtórzyła do samej siebie już pewniej. Po tym, otarła twarz dłonią i wstała.
— Ale jak chcesz go zabić? — Zapytała.