Jarostocze
-
Radiotelegrafista
‐ To nie wygląda dobrze…‐ Mruknęła sama do siebie, przyklękła i zalała rany winem, by je przemyć (a przy okazji odkazić z bakterii, ale bakterii jeszcze nie wynaleziono).
‐ Przynieście mi bandaż, jakąś czystą tkaninę! ‐ Zawołała do gapiów i przyjrzała się ranom, czy aby nie siedział w nich jakiś bełt albo drzewiec. -
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
Kuba1001
Wystarczyło, co prawda, zrobić to tylko raz, ale udało Ci się dostrzec pięciu jeźdźców, z czego jeden prowadził pochód, dwaj jechali po jego bokach, a dwaj kolejni nieco dalej. Gdy zbliżyli się do wioski, każdy zsiadł z konia i w takim samym szyku ruszyli w Waszą stronę. Wszyscy mieli na sobie płaszcze podróżne, kolczugi, przeszywice i elementy pancerza płytowego. Czwórka idąca na liderem grupy miała również hełmy z nasuniętymi na twarze przyłbicami, tamten zaś swój miał pod pachą. Przy pasie każdego znajdował się miecz długi w skórzanej pochwie oraz tarcza z czarnym lwem na szaro‐czerwonym tle w kształcie szachownicy. Gdy na chwilę oderwałaś od nich wzrok, zauważyłaś, że tajemniczego przybysza nie ma, tak jak i jego rzeczy, a z pobliskiej chaty wychodzi właśnie jeden z wieśniaków, którego przed chwilą też nie dostrzegłaś…
Przywódca grupy uniósł rękę, zatrzymując swoich podwładnych, a po chwili i on sam stanął w miejscu, wodząc po Was wzrokiem. Miał nieskazitelne rysy twarzy, niebieskie oczy i kasztanowe włosy.
‐ Z rozkazu hrabiego Dunu, przybywamy tu, aby ogłosić Wam dwie sprawy: Po pierwsze, Wasza wieś znajduje się teraz w jego włościach, o czym szerzej pomówię z lokalnym sołtysem. Zaś po drugie, przybywamy tu w poszukiwaniu pewnego mężczyzny, zbiega, zdrajcy, złodzieja i mordercy, aby oddać go przed oblicze naszego pana i należycie ukarać. ‐ powiedział bez zająknięcia, tekstem jakby wyuczonym na pamięć. Chwilę później podał rysopis owego mężczyzny, identyczny z wyglądem kurowanego przed chwilą człowieka.
‐ Nasz pan, w nagrodę za podanie mu jakichkolwiek przydatnych i prawdziwych wieści o tym mężczyźnie, oferuje sto sztuk złota, zaś za przyprowadzenie go żywego przed jego lub nasze oblicze ‐ dwieście pięćdziesiąt… Więc…? ‐ zapytał, a choć nikt nic nie powiedział, po tłumie przeszedł szmer zaniepokojenia, w końcu nawet dla drobnego szlachcica taka suma to fortuna, a więc co dopiero dla biednego chłopa pańszczyźnianego? -
-
Kuba1001
Nie zmienili się jakoś przez te kilka minut, przez które czekali w bezruchu, wyczekując jakiejś odpowiedzi ze strony wieśniaków. Gdy ta nie nadeszła, dowódca oddziału uznał, że nie ma po dalej marnować czasu, więc jedynie wzruszył ramionami, aż zachrzęściły płyty pancerza.
‐ Wasz wybór, ale wiedzcie, ze to nie jest jednorazowa oferta, więc jeśli ktoś się czegoś dowie, to zapraszam. ‐ po tych słowach ruszył w kierunku chaty sołtysa, który sam mu ją wskazał, ale zatrzymał się w połowie drogi i krzyknął jeszcze do swoich: ‐ Niech jeden zostanie pilnować koni. Reszta ma przeszukać ten śmieszny obornik.
Po tych słowach wznowił przerwany marsz, niemalże na siłę ciągnąc sołtysa w kierunku jego chaty, zaś trzech z jego ludzi dobyło mieczy i ruszyło do najbliższych chat, nie zważając na protesty ludności, choć nie zrobili nic więcej, poza słowami, w końcu opór nie miał sensu, a życie było im jeszcze drogie. -