Nowy Jork
-
I tak też się stało, kanałami wróciliście do bazy. Dobrze byłoby wymyślić jakąś dobrą wymówkę, nim wejdzie się w ogóle do biura dowódcy.
-
- Macie jakieś dobre wymówki, czy mamy spodziewać się srogiego wpierdolu? - zapytał swoich kompanów.
-
- To Ty kazałeś strzelać, my tylko wykonywaliśmy rozkazy.
- I my chociaż wstydzimy się tego, co zrobiliśmy. -
- Czyli srogi wpierdol dla każdego z nas, dobrze wiedzieć. - odparł oschle do swoich kompanów i zanim poszedł spotkać się z dowódcą, pomodlił się do Boga. Może wyższa instancja mu pomoże?
-
Zwracanie się do niej dopiero teraz i po tym, co się zrobiło, zalatywało hipokryzją i bigoterią, ale kto wie, może da radę? Dowódca był zapewne w swoim gabinecie w posterunku policji, chyba rzadko kiedy się stamtąd ruszał.
-
Zapukał więc do drzwi gabinetu dowódcy. Rozmowa, którą za chwilę odbędzie ze swoim przełożonym, będzie prawdopodobnie jego ostatnią.
-
- Wejść! - usłyszałeś po chwili zza drzwi. Albo Ci się wydawało, albo jego głos był bardzo wesoły i pogodny, pewnie liczył na pokojowe rozwiązanie tej sprawy, które przyniesie korzyści obu stronom i nie spodziewał się innego wyniku.
-
Przełknął ślinę i wszedł do środka.
- Sir, chciałem przynieść raport z misji ze szpitala. - odparł lekko nerwowo. -
- Referuj. - rzucił krótko, siadając wygodniej na krześle.
-
- Misja cholernie się nie powiodła. Negocjacje nie poszły po naszej myśli, a gdy próbowałem uspokoić tłum rozjuszonych ocalałych, to nagle jeden z naszych oberwał przysłowiową kulą w dziąsło i umarł. Tak też się stało z jednym z ocalałych, a że jeden z nas chciał odwetu, to wywiązała się strzelanina l, z której wróciliśmy tylko ja i moi dwaj przyboczni. - odparł, a po chwili wyciągnął z kabury swój pistolet, odbezpieczył go i położył na biurku dowódcy.
- To się teraz panu przyda. Jestem gotów ponieść konsekwencje mojej decyzji, nawet jeśli miałoby to oznaczać śmierć. -
- Ilu tamtych ludzi zginęło? - drążył temat, nie patrząc nawet na broń, którą przed nim położyłeś, a miał na myśli zapewne ocalałych ze szpitala.
-
- Niezbyt liczyłem, ale na pewno większość.
-
- Wyślę tam oddział, nowa baza, zwłaszcza z takim zapleczem medycznym, będzie niezbędna, gdy przybędą dodatkowe kompanie… - odparł, drapiąc się po brodzie, ale słowa skierował chyba bardziej do siebie, niż do Ciebie. Jednak do rzeczywistości wrócił dość szybko: - Masz świadomość, że musisz zostać ukarany?
-
- Właśnie po to dałem panu mój pistolet. Jestem gotów ponieść konsekwencje mojej decyzji, nawet jeśli miałoby to oznaczać śmierć.
-
//Zacząłem Ci w Dallas.//
Skinął głową i podniósł broń. Przez chwilę przyglądał się i ważył ją w dłoni, a potem podrzucił i złapał za lufę, wyciągając do Ciebie tak, abyś mógł chwycić pistolet z drugiej strony.
- Zabijanie cywilów to nie jest droga jaką kieruje się Z-Com. Ale te zasady ustalają ci, którzy siedzą w Grenlandii i nie widzieli piekła jakie my mamy tu na co dzień. W oficjalnym raporcie zostaniesz skazany na wygnanie na Pustynię Śmierci bez żadnego ekwipunku, ale w praktyce, za to, co udało Ci się zrobić, razem z Twoimi kompanami przerzucę Cię najpierw w inny rejon miasta, a potem świata, żebyście już tu nie bruździli. Przekaż to tamtej dwójce i pamiętajcie: mordy w kubeł, bo następnym wyrokiem będzie rozstrzelanie i nie będę już wtedy mieć żadnej obiekcji przed wydaniem rozkazu wykonania dla plutonu egzekucyjnego. Jasne? -
Wziął swój pistolet i schował do kabury.
- Zrozumiałem, szefie. Przepraszam za to, co się stało i postaram się, żeby taka sytuacja się nie powtórzyła. - odpowiedział, po czym wyszedł z biura dowódcy i poszedł po swoich kompanów.
- Panowie, przyrzeknijcie, że utrzymacie to w tajemnicy: Za całą akcję w szpitalu oficjalnie zostaliśmy skazani na wygnanie na Pustynię Śmierci bez ekwipunku, ale tak naprawdę przerzucają nas w inny rejon miasta, a później w inną część świata. Jeśli któryś z nas to wygada, to wyślą po nas pluton egzekucyjny. - szepnął do swoich towarzyszy licząc na to, że dotrzymają tego, o co ich poprosił. -
Mieli ochotę jeszcze trochę pożyć, więc nie próbowali się wykłócać. W międzyczasie Ty zauważyłeś powracającego na komisariat wysokiego mężczyznę z bronią białą, który zaginął podczas misji w szpitalu… Tuż przed tym, jak padł pierwszy strzał…
-
- Jakim cudem on kurwa przeżył? - wyszeptał do swoich kompanów - Pierdolony Superman, czy co?
-
- Nie wiem jak Ty, ale ja nie mam ochoty go o to pytać. - odparł jeden z żołnierzy.
//Załapałeś czy niekoniecznie? To, co napisałem w poprzednim poście?// -
// Powinienem załapać. //
- Ta, lepiej go o to nie wypytywać, bo jeszcze zarobimy kosę w plecy. Lepiej zastanówmy się, w który rejon miasta nas wyślą.