Wielkie Równiny
-
Miałeś dwóch martwych, jeden był postrzelony, ale wciąż żywy. Padł podczas szturmu razem z zabitym kompanem, ale ostatecznie dotoczył się o własnych siłach do kręgu wozów, choć trzeba będzie opatrzyć mu ranę, aby nie umarł teraz na Waszych rękach. Pozostali nie byli ranni, a nawet zmęczeni. Jeśli chodzi o dalsze posunięcia, to dobrym pomysłem byłoby zabranie, ile się da, z ludzkich wozów, a potem podpalenie ich, aby zostali z niczym. Inną, bardziej ryzykowną, opcją jest zostanie tutaj i zaczajenie się na powracających ludzkich łowców, aby wybić i ich, choć nie wiecie, ilu może ich być, przez co takie coś może skończyć się przytłoczeniem liczbą i śmiercią wszystkich Ubairgów.
-
- Niech ktoś kto się na tym zna opatrzy go - powiedział wskazując na rannego. - Reszta niech pozbędzie się wszystkich tych stworzeń, aby ludzie nie mieli jak stąd uciec. - Powiedział po czym sam wyciągnął nóż i podszedł do jednego z pasących się wołów i poderżnął mu gardło. Robił tak ze wszystkimi kolejnymi.
-
Dwóch Ubairgów zajęło się opatrywanie rany kompana, a pozostali przyłączyli się do Ciebie w zabijaniu zwierząt. Po tym jak zabiłeś jedno z nich, reszta uciekła, najwidoczniej znały strach przed tubylcami, którzy byli dla nich jedynie kolejnymi drapieżnikami, ale celnie posłane oszczepy i strzały dokończyły dzieła mordu.
-
Zaczął przetrząsać wozy i zbierał każdy pojemnik z wodą jaki znalazł. Przy okazji przyglądał się rzeczom zgromadzonych na wozach
-
Tak jak mówił łowca, ludzie wyprawili się tu na wielkie polowanie: Skóry, futra, trofea z głów, rogów i kości, a nade wszystko wielkie płaty mięsa zajmowały niemalże każdy wóz, jedynie kilka wypełnionych było dodatkowymi nabojami do ich broni, prowiantem na drogę i tym podobnymi. Wodę przechowywali w skórzanych bukłakach, uzbierałeś dziesięć takich.
-
Wziął dwa z nich na drogę powrotną. Do pozostałych wlał truciznę i odstawił tam gdzie je znalazł.
Nie jestem takim potworem, żeby zostawiać Dwuręcznych bez wody na tym pustkowi - Pomyślał cierpko.- Podpalcie te wozy na których nie ma bukłaków z wodą. Z pozostałych możemy zabrać co chcemy. - Powiedział i wykorzystując Magię Ognia podłożył ogień pod jeden z wozów.
-
Wcześniej nie wiedziałeś, kiedy wrócą ludzcy łowcy, teraz jednak byłeś pewien, że to już kwestia kilku chwil, musieli widzieć wielki słup dymu i czuć swąd palonego mięsa. Pozostali Ubairgowie zabrali głównie skóry, futra i mięso, ale jeden postawił też na specyficzne trofeum, ludzką szablę, wyglądającą dziwnie mało i nieporadnie w jego dłoniach.
-
Wziął tyle rogów i skór, aby nie przeszkadzały mu w biegu. Przez ostatnie chwile próbował złamać lub oderwać koła ostałych wozów, aby mieć pewność że ludzie niczego ze sobą nie zabiorą. W końcu powiedział do wszystkich:
- Idziemy stąd! Trzeba oddalić się jak najszybciej - powiedział, po czym zaczął prowadzić grupę, narzucają tempo biegu.
-
Mimo że gnaliście tyle, ile młodzi i silny Ubairgowie potrafili, a więc całkiem sporo, oddaliliście się dopiero w okolice miejsca, z którego zaczęliście atak, gdy dostrzegliście około dwudziestu ludzkich jeźdźców zbliżających się do płonących wozów.
-
- Na ziemie! - krzyknął. Jeśli ludzie by ich zobaczyli, dogoniliby ich na koniach i zwyciężyli przez przewagę liczebną i lepszą broń. Póki byli ukryci w trawie mieli jeszcze szanse.
-
Nie dostrzegli Was, byli jeszcze daleko, a nawet jeśli, to ich priorytetem były płonące wozy i zdewastowany obóz, ponieważ gdy tylko zeskoczyli z koni, zaczęli biec do swojego dobytku, próbując ugasić lub uratować co tylko się da.
-
- Są zajęci, idziemy. Tylko ostrożnie. - Zaczął czołgać się naprzód.
-
Oddaliliście się na jakiś kilometr od dawnego obozu ludzi, gdzie już raczej nie będą Was szukać, a dymy z podpalonych wozów są wciąż widoczne.
-
Podniósł się i odetchnął z ulgą.
- Wygląda na to, że jesteśmy tu bezpieczni. - Zaczął iść wolnym krokiem. - Mam nadzieję, że to nauczy Dwuręcznych trzymania się swojej zagrody. Nieźle ich nadszarpnęliśmy. -
- Nie bez strat. - mruknął idący obok Ubairg, mając na myśli zabitych i rannego, dla Ciebie tylko zwykłych członków plemienia, ale dla kogoś również braci, mężów, ojców czy innych członków rodziny. Ale faktycznie, łupy i przepędzenie ludzi z Waszych terenów łowieckich na pewno przysłużą się wszystkim na dłuższą metę.
-
Nie odpowiedział na te słowa. On także smucił się z tego faktu. Jednak rozumiał, że ryzyko jest nierozerwalną cześcią walki z ludźmi. Walki której według niego pod żadnym pozorem nie można było zakończyć. Szedł dalej.
-
I w takiej to atmosferze dotarliście do swojego obozu, gdzie najpierw witano Was z ulgą, w końcu poszliście walczyć przeciwko ludziom i ich demonicznej broni, a dopiero później jak bohaterów, choć gdzieś pomiędzy tym słyszalne były okrzyki zdziwienia, bólu i rozpaczy, gdy zdano sobie sprawę, że kogoś pośród Was brakuje.
-
Wiedzieli na co się piszą. Zrobili co było trzeba i zginęli honorową śmiercią. Sam wolałbym zginać tam w polu, niż nic nie robić i czekać aż Dwuręczni zaszlachtują nas podczas snu. - pomyślał.
Przyjmował pochwały współplemieńców i wskazując na zdobyte trofea, przekonywał ich - Właśnie tak rozwiązuje się sprawy z ludźmi. Zero negocjacji, zużyliśmy na nie zbyt wiele czasu. -
Widać, że większości, zwłaszcza tym, którzy przeżyli i nikogo nie stracili oraz ich rodzinom, takie słowa i poglądy bardzo odpowiadały, wielu chciałoby pewnie być tam z Wami i teraz pluło sobie w brodę, że nie zdecydowało się szybciej na wzięcie udziału w wyprawie… Tak czy siak, jako że Ty dowodziłeś akcją, również Ty powinieneś porozmawiać z wodzem.
-
Wiewiur:
Drogę już nieco znałaś, ale i tak trochę błądziliście po prerii, Wielkie Równiny miały to do siebie, że bez punktów orientacyjnych bardzo łatwo było się tu zgubić. Jednak w końcu trafiliście na idealne do zasadzki miejsce, a na horyzoncie pojawił się nawet pierwszy dyliżans, macie kilka minut, nim się do Was zbliży na tyle, aby zacząć akcję.