Wielkie Równiny
-
Nie dostrzegli Was, byli jeszcze daleko, a nawet jeśli, to ich priorytetem były płonące wozy i zdewastowany obóz, ponieważ gdy tylko zeskoczyli z koni, zaczęli biec do swojego dobytku, próbując ugasić lub uratować co tylko się da.
-
- Są zajęci, idziemy. Tylko ostrożnie. - Zaczął czołgać się naprzód.
-
Oddaliliście się na jakiś kilometr od dawnego obozu ludzi, gdzie już raczej nie będą Was szukać, a dymy z podpalonych wozów są wciąż widoczne.
-
Podniósł się i odetchnął z ulgą.
- Wygląda na to, że jesteśmy tu bezpieczni. - Zaczął iść wolnym krokiem. - Mam nadzieję, że to nauczy Dwuręcznych trzymania się swojej zagrody. Nieźle ich nadszarpnęliśmy. -
- Nie bez strat. - mruknął idący obok Ubairg, mając na myśli zabitych i rannego, dla Ciebie tylko zwykłych członków plemienia, ale dla kogoś również braci, mężów, ojców czy innych członków rodziny. Ale faktycznie, łupy i przepędzenie ludzi z Waszych terenów łowieckich na pewno przysłużą się wszystkim na dłuższą metę.
-
Nie odpowiedział na te słowa. On także smucił się z tego faktu. Jednak rozumiał, że ryzyko jest nierozerwalną cześcią walki z ludźmi. Walki której według niego pod żadnym pozorem nie można było zakończyć. Szedł dalej.
-
I w takiej to atmosferze dotarliście do swojego obozu, gdzie najpierw witano Was z ulgą, w końcu poszliście walczyć przeciwko ludziom i ich demonicznej broni, a dopiero później jak bohaterów, choć gdzieś pomiędzy tym słyszalne były okrzyki zdziwienia, bólu i rozpaczy, gdy zdano sobie sprawę, że kogoś pośród Was brakuje.
-
Wiedzieli na co się piszą. Zrobili co było trzeba i zginęli honorową śmiercią. Sam wolałbym zginać tam w polu, niż nic nie robić i czekać aż Dwuręczni zaszlachtują nas podczas snu. - pomyślał.
Przyjmował pochwały współplemieńców i wskazując na zdobyte trofea, przekonywał ich - Właśnie tak rozwiązuje się sprawy z ludźmi. Zero negocjacji, zużyliśmy na nie zbyt wiele czasu. -
Widać, że większości, zwłaszcza tym, którzy przeżyli i nikogo nie stracili oraz ich rodzinom, takie słowa i poglądy bardzo odpowiadały, wielu chciałoby pewnie być tam z Wami i teraz pluło sobie w brodę, że nie zdecydowało się szybciej na wzięcie udziału w wyprawie… Tak czy siak, jako że Ty dowodziłeś akcją, również Ty powinieneś porozmawiać z wodzem.
-
Wiewiur:
Drogę już nieco znałaś, ale i tak trochę błądziliście po prerii, Wielkie Równiny miały to do siebie, że bez punktów orientacyjnych bardzo łatwo było się tu zgubić. Jednak w końcu trafiliście na idealne do zasadzki miejsce, a na horyzoncie pojawił się nawet pierwszy dyliżans, macie kilka minut, nim się do Was zbliży na tyle, aby zacząć akcję. -
Nie ma o czym rozmawiać z wodzem. Na razie poszedł odnieść łup do swojego namiotu, a przy okazji sprawdzić czy jego ojciec wrócił
-
Ślady bytności były, wrócił więc niedawno, ale musiał być gdzieś w pobliżu, bo w samym namiocie go nie było.
-
Rose
//Przepraszam za nieodpisywanie, ale zwyczajnie czuję że zawalę tę akcję, nawet jeśli postać by podołała//
Jak dobrze widziała nadjeżdżający dyliżans? W sensie obstawa, ilość wozów, siła ludzi i tak dalej.
- Dobra, ja będę Was osłaniać z tej jakże wygodnej pozycji, a Wy działacie na dole, wedle własnego widzi mi się. Wolałabym postawić na element zaskoczenia, więc ukryjcie się gdzieś jeśli to możliwe. Zacznę akcję strzelając w ich najsilniejszego człowieka, zresztą na kogoś kto tak wygląda… -
//Jeśli ustrzelisz tych bandziorów, to nie pozostanie nikt, kto mógłby poświadczyć, że zawaliłeś, więc nie zawalisz. Proste.//
- Podchody nie są w naszym stylu. - odparł traper, a choć może i on rzeczywiście dałby radę zbliżyć się do tych ludzi w miarę niepostrzeżenie, to jego kompan już niezbyt. Żeby nie dostrzec go, nawet czołgającego się lub leżącego w wysokiej trawie, trzeba by być kompletnie ślepym i pozbawionym systemu nerwowego.
Nie mogłaś liczyć na wielki łup, był to zwykły dyliżans, niewielki, zaprzężony w dwa konie, a po jego bokach jechało dwóch jeźdźców. Na koźle, obok woźnicy, siedział kolejny mężczyzna. Nie miałaś pojęcia co lub kto mogłoby być w środku. -
//W sumie to jak konkretnie są oni ułożeni? W sensie czy są na jakiejś wysokiej skale i dyliżans ma małe szanse ich zobaczyć, czy są jednak bliżej ziemi lub drogi?//
-
//Wielkie równiny mają do siebie to, że są nie tylko wielkie, ale i równe, więc nie macie przewagi wysokości. Jak na razie jesteście na wprost grupy z dyliżansem, możecie ich jakoś oflankować, nim się zbliżą, korzystając z wysokiej trawy. No i dopóki dyliżans będzie daleko, a Wy będziecie kryć się w trawie, to Was nie widzą. Gorzej z końmi.//
-
//Zawsze wyobrażałem to sobie jako wielkie skupisko wysokich skał z drogą gdzieś w dole :v //
- Dobra, to zwyczajnie starajcie się okrążyć dyliżans i zaatakować wraz z pierwszym moim strzałem. Wy zajmiecie się jeźdźcami po bokach, ja strzelę tego obok woźnicy.- Odparła i zabrała się za celowanie. -
//Czyli dobrze, że wyszło to na jaw teraz, a nie wtedy, gdy miałbyś całkiem przerąbane.//
- A zdążysz zabić też woźnicę zanim ucieknie? - zagadnął traper, nie mający innych obiekcji co do Twojego planu, prostego, acz skutecznego. -
Rose namyśliła się chwilę, króciutką chwilę, ale jednak chwilę, zanim odpowiedziała.
- Jeśli nie będzie się zbyt gwałtowanie ruszać, albo podczas ucieczki będzie biegł prosto, to powinnam dać radę. - Odparła, czekając aż jej osiłki zajmą swoje pozycje i będą gotowi do działania. Wciąż celowała w gościa obok woźnicy, nie zdejmując go z muszki. -
Na piechotę trochę im to zajęło, zwłaszcza że musieli poruszać się wolno, aby uniknąć wykrycia. Jednak w końcu zajęli pozycje, a przynajmniej taką mogłaś mieć nadzieję, bo trawa wokół nich przestała się poruszać.