Wielkie Równiny
-
Do pokonania było około sto metrów, może nawet więcej. Mimo to wszyscy gnali, ile sił w nogach, mając sporą motywację. Pierwszych trzydzieści metrów przebiegliście bez zwracania na siebie uwagi, dopiero wtedy jeden z ludzkich strażników Was zobaczył i podniósł alarm, a później zaczął strzelać z karabinu, jak na razie pudłując każdy strzał, ale to kwestia czasu, nim się wstrzeli i dołączą do niego pozostali ze swoją bronią.
-
Zwolnił tylko na chwile by cisnąć płomienną kule w kierunku wroga. Nie był pewny czy trafi, liczył że w ten sposób przestraszy wroga i zmusi do ukrycia, dając zbawienny czas. Po rzucie, z jeszcze większą determinacją zaczął biec przed siebie.
-
Osiągnąłeś odpowiedni efekt, a nawet zapaliłeś jeden z wozów. Może, przy odrobinie szczęścia, pożar rozprzestrzeni się na tyle, że choć jeden czy dwaj ludzie porzucą broń, aby go ugasić. Teraz jednak nic na to nie wskazywało, a oponenci zaczęli strzelać ze wszystkiego, co mają, zabijając jednego z Twoich łowców. Zostali w odwecie zasypani strzałami, toporkami i oszczepami, ale raczej żaden nie trafił, zabijecie ich chyba dopiero, gdy wkroczycie do kręgu wozów i rozstrzygniecie to tak, jak przystało na wojowników, czyli walką bezpośrednią.
-
Biegł dalej.
-
Podczas całej trasy padło dwóch kolejnych Ubairgów, ale nie oglądałeś się nawet, aby zobaczyć, czy są ranni, czy martwi. Wszystkim pozostałym, łącznie z Tobą, udało się uniknąć kul i dotrzeć do wozów, teraz zostało tylko wskoczyć do środka i zacząć rzeź.
-
Wbiegł na jeden z wozów, by następnie zeskoczyć na jednego z ludzi i przebić go nadstawioną włócznią.
-
Zrobiłeś to akurat w chwili, gdy drżącymi rękoma kończył ładować rewolwer. Jak się okazało, jeden z rzuconych wcześniej toporków trafił, człowiek miał jego ostrze wbite głęboko w czaszkę. Pozostali nie mieli większych szans, próbowali nawet skapitulować, ale bariera językowa i wściekłość Ubairgów zrobiły swoje, toteż szybko ziemia zaczerwieniła się od krwi, odrąbanych głów i uciętych kończyn.
-
I co? Opłacało się wam to? Wyruszyliście by otoczyć się bogactwami, a teraz jedyne co będzie was otaczać to ten piach. Może warto byłoby zacząć żyć w zgodzie z otoczeniem? Biorąc jedynie tyle by wystarczyło na przeżycie? Ale gdzie tam! Nigdy się tego nie nauczycie!
Rozmyślał tocząc wzrokiem po obozie. Przeliczył stan osobowy grupy. Myślał co teraz zrobić. -
Miałeś dwóch martwych, jeden był postrzelony, ale wciąż żywy. Padł podczas szturmu razem z zabitym kompanem, ale ostatecznie dotoczył się o własnych siłach do kręgu wozów, choć trzeba będzie opatrzyć mu ranę, aby nie umarł teraz na Waszych rękach. Pozostali nie byli ranni, a nawet zmęczeni. Jeśli chodzi o dalsze posunięcia, to dobrym pomysłem byłoby zabranie, ile się da, z ludzkich wozów, a potem podpalenie ich, aby zostali z niczym. Inną, bardziej ryzykowną, opcją jest zostanie tutaj i zaczajenie się na powracających ludzkich łowców, aby wybić i ich, choć nie wiecie, ilu może ich być, przez co takie coś może skończyć się przytłoczeniem liczbą i śmiercią wszystkich Ubairgów.
-
- Niech ktoś kto się na tym zna opatrzy go - powiedział wskazując na rannego. - Reszta niech pozbędzie się wszystkich tych stworzeń, aby ludzie nie mieli jak stąd uciec. - Powiedział po czym sam wyciągnął nóż i podszedł do jednego z pasących się wołów i poderżnął mu gardło. Robił tak ze wszystkimi kolejnymi.
-
Dwóch Ubairgów zajęło się opatrywanie rany kompana, a pozostali przyłączyli się do Ciebie w zabijaniu zwierząt. Po tym jak zabiłeś jedno z nich, reszta uciekła, najwidoczniej znały strach przed tubylcami, którzy byli dla nich jedynie kolejnymi drapieżnikami, ale celnie posłane oszczepy i strzały dokończyły dzieła mordu.
-
Zaczął przetrząsać wozy i zbierał każdy pojemnik z wodą jaki znalazł. Przy okazji przyglądał się rzeczom zgromadzonych na wozach
-
Tak jak mówił łowca, ludzie wyprawili się tu na wielkie polowanie: Skóry, futra, trofea z głów, rogów i kości, a nade wszystko wielkie płaty mięsa zajmowały niemalże każdy wóz, jedynie kilka wypełnionych było dodatkowymi nabojami do ich broni, prowiantem na drogę i tym podobnymi. Wodę przechowywali w skórzanych bukłakach, uzbierałeś dziesięć takich.
-
Wziął dwa z nich na drogę powrotną. Do pozostałych wlał truciznę i odstawił tam gdzie je znalazł.
Nie jestem takim potworem, żeby zostawiać Dwuręcznych bez wody na tym pustkowi - Pomyślał cierpko.- Podpalcie te wozy na których nie ma bukłaków z wodą. Z pozostałych możemy zabrać co chcemy. - Powiedział i wykorzystując Magię Ognia podłożył ogień pod jeden z wozów.
-
Wcześniej nie wiedziałeś, kiedy wrócą ludzcy łowcy, teraz jednak byłeś pewien, że to już kwestia kilku chwil, musieli widzieć wielki słup dymu i czuć swąd palonego mięsa. Pozostali Ubairgowie zabrali głównie skóry, futra i mięso, ale jeden postawił też na specyficzne trofeum, ludzką szablę, wyglądającą dziwnie mało i nieporadnie w jego dłoniach.
-
Wziął tyle rogów i skór, aby nie przeszkadzały mu w biegu. Przez ostatnie chwile próbował złamać lub oderwać koła ostałych wozów, aby mieć pewność że ludzie niczego ze sobą nie zabiorą. W końcu powiedział do wszystkich:
- Idziemy stąd! Trzeba oddalić się jak najszybciej - powiedział, po czym zaczął prowadzić grupę, narzucają tempo biegu.
-
Mimo że gnaliście tyle, ile młodzi i silny Ubairgowie potrafili, a więc całkiem sporo, oddaliliście się dopiero w okolice miejsca, z którego zaczęliście atak, gdy dostrzegliście około dwudziestu ludzkich jeźdźców zbliżających się do płonących wozów.
-
- Na ziemie! - krzyknął. Jeśli ludzie by ich zobaczyli, dogoniliby ich na koniach i zwyciężyli przez przewagę liczebną i lepszą broń. Póki byli ukryci w trawie mieli jeszcze szanse.
-
Nie dostrzegli Was, byli jeszcze daleko, a nawet jeśli, to ich priorytetem były płonące wozy i zdewastowany obóz, ponieważ gdy tylko zeskoczyli z koni, zaczęli biec do swojego dobytku, próbując ugasić lub uratować co tylko się da.
-
- Są zajęci, idziemy. Tylko ostrożnie. - Zaczął czołgać się naprzód.