Wielkie Równiny
-
- Ubraigrowie! - wrzasnął do swych towarzyszy nie do końca poprawnie i wskazał kierunek, skąd nadciągają. Coś tam o nich słyszał, ale nie przykładał jakiejś wielkiej wagi do tego, aby zapamiętać tę pokrętną wedle niego nazwę. Nie można ich było zwyczajnie nazwać czterorękimi zieleńcami? Nazwa prosta i skuteczna, jak podcięcie komuś gardła.
Sam w tym czasie dobył po cztery noże na każdą z dłoni, umiejscawiając je między palcami. Teraz tylko czekać na polecenia, kogo najpierw zdjąć i co robić dalej. -
Udane łowy co? Piętnaście pełnych wozów i tylko pięciu strażników. Gdzie reszta z was? A no przecież zapomniałem, nie zadowolicie się tym co macie, tylko będziecie brać póki majątek nie przygniecie was do ziemi? Wysłaliście prawie wszystkich na kolejne polowanie. Cóż, trzeba było wracać do domu jak najszybciej. Dla nas szczęście, dla was zguba. Już się stąd nie wydostaniecie, więc póki macie czas nacieszcie oczy waszymi ulubionymi rzeczami. Ulubionymi, bo skradzionymi.
Myślał, a jednocześnie zastanawiał się czy powinni podchodzić obóz. Może lepiej będzie jeśli wywabią tę garstkę ludzi. Sprawdził czy wysoka traw rośnie również w miejscu gdzie stał krąg wozów. -
Max:
Polecenia były zbędne, wszyscy próbowali się rozproszyć i unikać ciskanych w nich oszczepów oraz wystrzelonych strzał, a jednocześnie zabić tych łowców, którzy mieli jedynie broń do walki w zwarciu i ruszyli z nią w Waszym kierunku, drąc się wniebogłosy. Najbliższy Tobie tubylec dzierżył aż cztery jednoręczne miecze i wielkimi susami pokonywał dzielący Was dystans, byleby tylko uciąć komuś głowę. W tym konkretnym wypadku Tobie.
Reich:
Niestety nie, kryjąc się w niej pokonacie połowę odległości do obozowiska ludzi, dalszych sto lub więcej musicie pokonać biegiem, widoczni jak na dłoni, narażeni na ich ogień. A cokolwiek planujesz zrobić, lepiej zrobić to szybko, z tymi ludźmi poradzicie sobie bez problemu, ale gdy wrócą kolejni, lepiej być już w ich obozie, przygotować pułapki czy fortel, a nie dać się wybić bez walki, gdy ich siła ognia wzrośnie na tyle, abyście nie mieli nawet szansy na podejście. -
- W porządku, w wysoką trawę i czołgać się jak najbliżej do wozów. Trzeba będzie biec, więc musimy się rozproszyć, inaczej wszystkich nas wystrzelają. Czekajcie na mój sygnał. - Powiedział do wszystkich, po czym wszedł w trawę i zaczął się czołgać.
-
//Ja nie twierdzę, że próba wywabienia ich, zwłaszcza, że czują się teraz pewnie, nie jest zła, chciałem tylko Ci uzmysłowić, że trzeba przyspieszyć działania. Także zmieniasz swoją decyzję czy lecimy w ten sposób?//
-
//Kontynuuj//
-
A więc musi działać samemu. Jak on tego nie lubił. Trzeba było wtedy zwracać uwagę na więcej czynników, niż gdzie rzucić, aby zabić. No i nie był do tego przystosowany… Rzucił dwoma nożami w jego głowę, starając się chociaż jednym trafić w oko. Od razu uzupełnił stratę w ręce o nowe.
-
Reich:
Wykonali polecenie bez szemrania, nie widzieli też żadnej innej możliwości, więc po jakimś czasie doczołgaliście się do końca linii bezpiecznych traw. Tam pozostali Ubairgowie dobyli broni, zaciskając dłonie mocniej na drzewcach włóczni i oszczepów czy trzonkach mieczy bądź toporów lub nakładając na cięciwy łuków strzały. Niektórzy odmawiali nawet modlitwy, ale wszyscy byli gotowi, czekali tylko na Twój rozkaz.
Max:
Im bliżej tubylec był, tym łatwiej było go trafić. Dlatego spudłowałeś tylko raz, choć klinga noża ucięła mu spory kawałek prawego policzka, tuż nad kłem. Drugi nóż wbił się w górną część czaszki, ale mimo to tubylec szedł dalej, a w jego oczach wciąż widziałeś pragnienie mordu, które opuściłoby je, gdyby miał zaraz wyzionąć ducha. Tak się jednak nie stało, a on gnał dalej, zbliżając się na tyle, aby zamachnąć się wszystkimi czterema mieczami w dwóch poziomych liniach, mierząc w Twoją głowę i brzuch. -
Dwiema górnymi kończynami trzymał włócznie, dolną prawą rękę chwycił miecz, a w dolnej lewej wytworzył zawczasu kulę ognia.
- Teraz. - powiedział na tyle głośno, aby wszyscy go usłyszeli, po czym zaczął gnać w kierunku obozu ludzi. -
Do pokonania było około sto metrów, może nawet więcej. Mimo to wszyscy gnali, ile sił w nogach, mając sporą motywację. Pierwszych trzydzieści metrów przebiegliście bez zwracania na siebie uwagi, dopiero wtedy jeden z ludzkich strażników Was zobaczył i podniósł alarm, a później zaczął strzelać z karabinu, jak na razie pudłując każdy strzał, ale to kwestia czasu, nim się wstrzeli i dołączą do niego pozostali ze swoją bronią.
-
Zwolnił tylko na chwile by cisnąć płomienną kule w kierunku wroga. Nie był pewny czy trafi, liczył że w ten sposób przestraszy wroga i zmusi do ukrycia, dając zbawienny czas. Po rzucie, z jeszcze większą determinacją zaczął biec przed siebie.
-
Osiągnąłeś odpowiedni efekt, a nawet zapaliłeś jeden z wozów. Może, przy odrobinie szczęścia, pożar rozprzestrzeni się na tyle, że choć jeden czy dwaj ludzie porzucą broń, aby go ugasić. Teraz jednak nic na to nie wskazywało, a oponenci zaczęli strzelać ze wszystkiego, co mają, zabijając jednego z Twoich łowców. Zostali w odwecie zasypani strzałami, toporkami i oszczepami, ale raczej żaden nie trafił, zabijecie ich chyba dopiero, gdy wkroczycie do kręgu wozów i rozstrzygniecie to tak, jak przystało na wojowników, czyli walką bezpośrednią.
-
Biegł dalej.
-
Podczas całej trasy padło dwóch kolejnych Ubairgów, ale nie oglądałeś się nawet, aby zobaczyć, czy są ranni, czy martwi. Wszystkim pozostałym, łącznie z Tobą, udało się uniknąć kul i dotrzeć do wozów, teraz zostało tylko wskoczyć do środka i zacząć rzeź.
-
Wbiegł na jeden z wozów, by następnie zeskoczyć na jednego z ludzi i przebić go nadstawioną włócznią.
-
Zrobiłeś to akurat w chwili, gdy drżącymi rękoma kończył ładować rewolwer. Jak się okazało, jeden z rzuconych wcześniej toporków trafił, człowiek miał jego ostrze wbite głęboko w czaszkę. Pozostali nie mieli większych szans, próbowali nawet skapitulować, ale bariera językowa i wściekłość Ubairgów zrobiły swoje, toteż szybko ziemia zaczerwieniła się od krwi, odrąbanych głów i uciętych kończyn.
-
I co? Opłacało się wam to? Wyruszyliście by otoczyć się bogactwami, a teraz jedyne co będzie was otaczać to ten piach. Może warto byłoby zacząć żyć w zgodzie z otoczeniem? Biorąc jedynie tyle by wystarczyło na przeżycie? Ale gdzie tam! Nigdy się tego nie nauczycie!
Rozmyślał tocząc wzrokiem po obozie. Przeliczył stan osobowy grupy. Myślał co teraz zrobić. -
Miałeś dwóch martwych, jeden był postrzelony, ale wciąż żywy. Padł podczas szturmu razem z zabitym kompanem, ale ostatecznie dotoczył się o własnych siłach do kręgu wozów, choć trzeba będzie opatrzyć mu ranę, aby nie umarł teraz na Waszych rękach. Pozostali nie byli ranni, a nawet zmęczeni. Jeśli chodzi o dalsze posunięcia, to dobrym pomysłem byłoby zabranie, ile się da, z ludzkich wozów, a potem podpalenie ich, aby zostali z niczym. Inną, bardziej ryzykowną, opcją jest zostanie tutaj i zaczajenie się na powracających ludzkich łowców, aby wybić i ich, choć nie wiecie, ilu może ich być, przez co takie coś może skończyć się przytłoczeniem liczbą i śmiercią wszystkich Ubairgów.
-
- Niech ktoś kto się na tym zna opatrzy go - powiedział wskazując na rannego. - Reszta niech pozbędzie się wszystkich tych stworzeń, aby ludzie nie mieli jak stąd uciec. - Powiedział po czym sam wyciągnął nóż i podszedł do jednego z pasących się wołów i poderżnął mu gardło. Robił tak ze wszystkimi kolejnymi.
-
Dwóch Ubairgów zajęło się opatrywanie rany kompana, a pozostali przyłączyli się do Ciebie w zabijaniu zwierząt. Po tym jak zabiłeś jedno z nich, reszta uciekła, najwidoczniej znały strach przed tubylcami, którzy byli dla nich jedynie kolejnymi drapieżnikami, ale celnie posłane oszczepy i strzały dokończyły dzieła mordu.