Archipelag Sztormu
-
- Zostawimy wioskę i wyspę w spokoju, by zacząć szukać innych miejsc do osiedlenia się. Dodam, że mój kolega zdołał nawiązać współpracę z wodzem wioski na innej wyspie i z tego co wiem wszystko jest w porządku pomiędzy naszymi ludami - wiedziała, że kapitan nie odpuści sobie złóż akwamarynu tak łatwo z tej wyspy, jednak nie mogła powiedzieć, że zabije wodza jak tylko odmówi. To by go zniechęciło, a ona sama bez reszty wojowników nie zdołałaby nastraszyć całej wioski.
-
//Kapitanie Vader, odbijamy.//
-
Brook “Wilcze serce” Currington
-Cieszy nas nasza wzajemna relacja. Czy w czymś jeszcze moglibyśmy pomóc? -
Max:
Możesz pilnować jeńców lub zaprowadzić ich pod pokład Waszego okrętu.
Kazute:
Mężczyzna odpowiedział coś, a Ty nie znałaś go od takiej strony: Podniósł głos, niemalże wrzeszczał, a przy tym bogato gestykulując.
- Kiedyś, wiele księżyców temu, do tej wysepki dobił wielki okręt, o masztach wielkich jak najwyższe palmy, a na mniejszych łódkach przybyli ludzie, tacy jak Ty. Obiecywali to samo. A wódz jest pewien, że Wy również zrobicie to samo, co oni: Zrzekniecie się umów, zmusicie jego ludzi do pracy przy wydobyciu kryształów, a gdy Wasze ładownie będą pełne, zbędnych tubylców wybijecie… Wódz miał wtedy sześć lat, ale zapamiętał wszystko bardzo dobrze. I obiecał sobie, że nie da się wykorzystać, tak jak zrobił to jego ojciec, zawierając przymierze z obcymi. I że zemści się za wszystkie krzywdy, jakich doznał wtedy jego lud.
Vader:
- Wódz chce, żebyśmy zaszczycili go na uczcie, którą wydadzą jutro wieczorem. - odparł tłumacz, gdy przełożył z mowy lokalsów na ludzki. -
Wrócił się więc do nich i pokazał ruchem ręki, że mają iść za nim. Potem poszedł parę kroków i sprawdził, czy zrozumieli. Wszak to inna kultura. Prymitywna, ale inna…
-
Brook “Wilcze serce” Currington
-Pojawimy się. -
Zamrugała kilkakrotnie, a maska skutecznie ukrywała jej usta lekko rozdziawione w szoku. Postąpiła nawet krok w tył. Nie spodziewała się, że sprawy przyjmą taki obrót. Raz chciała wypróbować wykonać polecenie bez zbędnego rozlewu krwi, pokojowo, ale ta ścieżka ją zawiodła i zarazem utwierdziła w przekonaniu, że najlepszym sposobem jest po prostu cichy mord. Ocknęła się z chwilowego szoku, mentalnie przygotowała się do zmiany w pył bądź ataku.
- Więc zamierza wódz mnie zabić za winy kogoś innego, zupełnie mi obcego? Naprawdę zawiodłam się Twoją osobą. -
Max:
Inna kultura? Ciężko mówić o jakiejkolwiek kulturze, to zwykli piraci różnych ras. Jednak cenili sobie swoje życie, liczyli pewnie, że jeszcze zdołają uratować swoje głowy, choćby jako jakaś ekspedycja karna posłana wgłąb którejś z wysp, więc posłusznie ruszyli za Tobą.
Vader:
Wódz znów klasnął w dłonie i oddalił się wgłąb wyspy wraz ze swoją świtą.
Kazute:
- Wódz nie zamierza Cię zabić, bo nie jest głupi. Wie, że dysponujesz potęgą, które nie ma żaden z jego wojowników. Więc proponuje Ci układ: Jeśli nauczysz jego i jego najlepszych wojowników swoich sztuczek, on w zamian oszczędzi Ciebie i część z Twoich kompanów, aby mogli pokierować wielkim okrętem w drodze powrotnej do Waszego domu. -
//Ah, takich jeńców. Sądziłem, że dzikusy, stąd to o kulturze…
Zaprowadził ich tam, upewnił się że nie mają broni oraz że są skuci. -
Poczuła rozbawienie słysząc to.
- Odmawiam - nie czekając aż Nawigator przetłumaczy jej słowa, gęsto zadymiła najbliższą okolicę tj. obszar wokół jej, wodza i tłumacza w promieniu kilku metrów. Gdy to się udało, natychmiast rzuciła się na Rączego Orła z zatrutym ukrytym ostrzem, celując oczywiście w szyję. -
//Czekam.//
-
//Vader, kici kici, taś taś!
-
////REEEEEE///
Brook “Wilcze serce” Currington
Spojrzał się na swoich.
-Słyszeliście. Więcej do walki nie wyruszamy, także skupcie się na pilnowaniu obozu i odpoczynku. -
Max:
Wszystko było w jak najlepszym porządku, a oni po kolei schodzili do miejsca swojego uwięzienia. Ostatni, Goblin, przystanął jednak na chwilę, a później rozejrzał się wokół i szepnął do Ciebie.
- Ja nie chcę do więzienia, ani na stryczek… Ja wiem o wielkim łupie, ukrytym przez kapitana tutaj, na jednej z wysp… Podzielę się nim. Z Tobą, z Wami, bez różnicy. Tylko dajcie mi wolność.
Kazute:
Trafiłaś perfekcyjnie miejsce, gdzie znajdował się Twój cel. Niestety, nie było go tam, gdy ostrze przecinało powietrze, wódz wykonał niespodziewanie szybki unik i zaczął wzywać na pomoc swoich wojowników, ale sam nie uciekał. Wiedział, że gdy się oddali, strzelisz mu w plecy, a tak miał przynajmniej jakieś minimalne szanse, że otrzyma pomoc, nim zdołasz go zgładzić.
Vader:
Pokiwali głowami i rozeszli się w swoje strony.
//Masz coś do zrobienia czy przeskakujemy od razu do uczty?// -
Rozejrzał się wokół, czy jest tu ktoś jeszcze. Pechowo, gdyby był tu sam jeden, bo nie miałby kto pójść ok kapitana.
- Czemu akurat ty wiesz o tym łupie? -
Musi działać szybko, żeby nikt nie zdołał się wtrącić. Nadepnęła na nogę wodza, w tym samym czasie również chwyciła go za nadgarstek pociągając do siebie, drugą ręką wykonując pchnięcie kolejnym odkrytym ostrzem.
-
//Uczta.///
-
Max:
- Piraci są chciwi. Wszyscy. Jakby wiedział ktoś więcej niż ja, pierwszy oficero, i kapitańcio, to rzuciliby się na nas albo by spierdolili, żeby zabrać łup. A tak to mielibyśmy go dla siebie, a im dalibyśmy tylko uczciwą część. Ale teraz kapitańcio nie żyje, a ja chcę żyć, a za to dam każdy łup. To co? Robimy interes?
Kazute:
Byłby martwy, gdyby nie to, że coś zablokowało Twoje ostrze. Wątpliwe, żeby sam wyciągnął jakąś broń, niezbyt miał jak i czym. Pancerza też przecież nie miał wcześniej na sobie…
Vader:
Następnego dnia, gdy przybyli przewodnicy lokalnego wodza, wyruszyliście na obiecaną ucztę, zostawiając w obozie tylko kilku ochotników czy innych pechowców, aby go pilnowali. Wszyscy cieszyli się na solidne jedzenie, suchary, suszone mięso i łowione ryby im zbrzydły, a ciężko było upolować na lądzie coś na tyle treściwego, aby się na jeść, i żeby nie zabiło przy okazji myśliwego. Podróż przez dżunglę była krótka, a po chwili dotarliście do otoczonej palisadą wioski, gdzie stało około trzydziestu różnych budynków, głównie chat mieszkańców. W środku płonęło wielkie ognisko, a wokół niego ustawiono długie ławy. Przy jednej zasiadał wódz i jego rodzina oraz świta, kolejną zajmowali mężczyźni, a następną kobiety i dzieci. Wam przeznaczono ostatnią, wolną. -
- Zaprowadzę cię do kapitana. Tam sobie z nim pogadasz jak pirat z piratem.
Zamknął resztę, upewnił się że pierwszy oficer jest skuty i ruszył na któreś z kolei poszukiwanie kapitana… -
Brook “Wilcze serce” Currington
Zasiadł po środku, wcześniej witając się z wodzem.