[Vaarthern] Część Północna
-
Dojrzał zegar, o którym zapomniał i chciał zapomnieć. To symbol jego porażki, przegranej i wstydu. Nigdy nie był w stanie wstać o odpowiedniej porze, mimo obecności tego cholernego, głośnego ptaszyska. Kiedy inni zakrywali głowę poduszkami, przeklinali w duchu zegarmistrza który skonstruował to narzędzie szatana, tak on dalej śnił o swej chwale i potędze. A ten jazgot w tle to jakieś tam odgłosy pola bitwy, a nie zbliżających się karnych ćwiczeń na placu. Tak zawsze to widział, nic się nie zmieniało. Nawet dziś się bał, że ten gruchot mu przeszkodzi w dniu jego chwały.
Skrzyp. Od razu zwrócił oczy ku drzwiom. Więc dziś obudzą ich we własnej osobie? Jest! Jak się cieszył, że nie usłyszy tego dźwięku! Czekał zniecierpliwiony, gotów wyskoczyć jak tylko się odezwą.
I… od razu pożałował swej decyzji. Natychmiast zakrył swe uszy ręką, czekając aż przestanie. Kiedy tylko skończył, wyskoczył z łóżka jak nowo narodzony, dodatkowo napędzony tą satysfakcją, że najpewniej był jednym z pierwszych obudzonych. Chyba tylko on nie był jakoś przybity, senny lub nieprzytomny. Ale to dla niego typowe - niemal nigdy nie było widać u niego znużenia, zmęczenia lub błagalnego spojrzenia proszącego o natychmiastowe zakończenie pobytu w tej szkole. Wiedział, że w przyszłości pójście tu okaże się dla niego zbawieniem. Jak zaskoczy i zacznie coś robić porządnie… -
Dmitrij
Standardowy początek dnia w obozie treningowym - zostać nagle wyrwanym ze snu, aby potem w pocie czoła wziąć szybki prysznic, który rozjaśni nieco zaspany umysł, a potem ubrać się w niskiej jakości mundur, który rwał się jak kartki papieru i miał jedynie odwzorowywać ten używany oficjalnie w armii, ale nawet i to nie szło tym pozszywanym kawałkom szmat najlepiej. Rekruci przy prawdziwym imperialnym bojcu wyglądali w nich jak banda miernot, które życie kopnęło w cztery litery na tyle mocno, że muszą nosić łachy, które zdawały się być nawet gorsze od przepoconych, brudnych, podartych ubrań noszonych przez bezdomnych.A potem pora śniadaniowa, ostatni najspokojniejszy element dnia - późniejsze przerwy na jedzenie były chaotyczne i nieuporządkowane i to w taki sposób, że godziny spożywania następnych posiłków były różne, ale w swoim zakresie różniły się tylko godziną lub dwoma. Wszyscy rekruci zebrali się w obszernym pomieszczeniu, którego ściany i podłogę wypełniały mlecznobiałe kafelki. Ubogi wystrój stołówki stanowiło kilkadziesiąt stołów i niezliczona liczba krzeseł. Mimo ich dużej ilości, nie starczyło ich - niektórzy rekruci musieli poczekać, aż zajmą po kimś miejsce i jeżeli im się poszczęści, sprawnie pójdą do punktu zbiórki, nie zmuszając reszty do nudnego czekania. Na jego szczęście, dzień nie był jakiś pechowy i udało mu się zająć jedno z miejsc od razu. Żywienie w tym miejscu nie było na całe szczęście tak podłe jak “umundurowanie” treningowe - ciepła zupa i danie główne będą rzeczami, za którymi będzie tęsknił na froncie. Akurat dzisiaj tak się złożyło, że tą zupą była pomidorowa i pieczone mięso z kurczaka z kartoflami. Nie było tego zbyt dużo, ale wystarczyło, żeby się najeść.
Następnie w kolejce było słuchanie smętów oddziałów penitencjarnych, którzy przeliczą liczbę rekrutów i ukarzą spóźnialskich pompkami, a to wszystko na wieczne zatłoczonej, dusznej hali, któremu powietrzu nie pomagało nawet otwieranie okien. Nikt chyba nie zliczy osób, które tutaj zasłabły. Po wykonaniu tych wszystkich czynności, instruktor, który odpowiadał za dzisiejsze budzenie ich, powiedział przez megafon:
- Dzisiaj będziemy testować kruchość waszych ciał i zobaczymy, kto wytrzyma, a kto pęknie jak wazon zrzucony przypadkiem przez dziecko. Na zewnątrz marsz! -
Akurat mu to życie jakkolwiek odpowiadało. Oczywiście jeżeli nie był na końcu i nie musiał się jakoś spieszyć, ale ze względu na fakt że rzadko miewał takie dni jak ten, to doceniał każdy podobny i to swego rodzaju uważał za piękne. Do tego nie wkradał się tu jakiś nieład lub chaos - większość wyglądała podobnie, albo miała jakieś cechy wspólne. Lepsze to, niż chaotyczny i nieuporządkowany tryb życia, jaki prowadził wcześniej. Pobudka o różnych godzinach, potem szkoła, obiad, treningi i czas wolny. Nie zawsze w takiej kolejności, nie zawsze dało się przewidzieć o której co się zacznie lub skończy. Irytowało go to. Ten nieład wkradający się w jego życia coraz bardziej go męczył. Nigdy nie był w stanie ułożyć jakiegoś stałego planu, który by go satysfakcjonował. W tej szkole co prawda też za idealnie nie było, często podświadomie nienawidził tego miejsca, lecz sama możliwość jakiegoś ładu, przynajmniej z rana, go satysfakcjonowała i pomagała tu trwać. Małe sukcesy podobnie, bo nawet te najmniejsze nie zdarzały się za często.
Samo śniadanie mu starczyło. Lepsze to, niż jakaś zabawa w diety białkowe, jakie miał w domu, a które nie dawały jakoś wiele. Ba, jeden lekarz nawet stwierdził, że mogą pogarszać stan jego zdrowia, ale oczywiście rodzice go wyśmiali i brnęli w to dalej. Normalne jedzenie to coś za czym tęsknił i czego chciał, a co dostał dopiero tu, po tylu latach życia. Do dziś ciężko było mu czasami uwierzyć w ten fart, albo pech, zależnie od dnia lub samopoczucia. W zdecydowanej większości był to pech.
Zaraz po tym udał się na tę duszną, znienawidzoną przez niego salę. Z jego wątłym i słabym ciałem każdy pobyt tu to już był test wytrzymałości, a co dopiero ten, jaki szykują… Cicho przełknął ślinę ze strachu. Cieszył się, że przynajmniej nie chcieli tego zrobić tutaj. Chociaż było to też trochę niepokojące… Jakiż to będzie test? Czyżby szprycowanie ołowiem? Okładanie kijami? A może wymyślą coś chociaż odrobinę humanitarnego i mniej absurdalnego od jego pomysłów? -
Dmitrij
Wysoki instruktor odpowiedzialny za budzenie kadetów, wyprowadził ich wszystkich na zewnątrz, prowadząc na doskonale wszystkim znane i znienawidzone pole do testów wytrzymałościowych, wzniesione na dawnym boisku piłkarskim. Obecnie zielona murawa została zastąpiona przez przepastny piach, który spowalniał ruchy rekrutów i przylepiał się do ich ubrań, w wyniku czego choćby po jednym okrążeniu całego pola treningowego całe ubranie nadawało się już tylko do wytrzepania i wyprania, a nieszczęśnicy wyglądali niczym wydmowe potwory. Wyzwania pola testowego trzeba było pokonywać po kolei, w pełnym wyposażeniu, z treningowym egzemplarzem karabinu Szczerniakowa na plecach i wypełnionym plecakiem, który ważył tyle, że zdawało się, iż jest on załadowany kamieniami. Na początku prosta dróżka, licząca 60 metrów, którą należało przebiec sprintem, aby później rzucić się na ziemię i przeczołgać pod liniami zwojów prawdziwego drutu kolczastego, który rozrywał plecy tych, którzy mieli je zbyt wysoko. Następna w kolejce była górka, na którą trzeba było się wspiąć bez żadnej pomocy, mając do dyspozycji moc własnego zmęczonego ciała, aby później z niej zjechać i od razu nabić się na drewniane pachoły sięgające większości kadetów do pasa, przez które należało przebiec slalomem, aby potem dojść do czterometrowego dołu wypełnionego błotnistą wodą, przez który należało przejść na cieniutkiej desce. Na tym elemencie większość egzaminowanych oblewała, ale nie ma się co temu dziwić - pole testowe zaprojektowane przez sadystę, który dawał tego typu niespodzianki na sam koniec. Zaraz po nim była kolejna trzydziestometrowa dróżka, tym razem kręta, która miała symulować przechodzenie po polu minowym, dlatego też w ziemię wkopano kilka ceglanych platform, po których należało jak najszybciej przejść. Jeżeli ktoś dotknął piachu - z automatu oblewał. A wszystko to, aby następnie dojść do drewnianego wału, przed którym należało przebiec na kucaka. Ma to za zadanie symulować poruszanie się za osłoną - jeżeli ktoś wychyli głowę zbyt wysoko, to wiadomo jak się to kończy, żeby na samym końcu przejść do pozycji z łódką do Szczerniakowa, którą należało załadować do karabinu i oddać pięć strzałów w wyznaczony cel, w postaci manekina. Tutaj czas liczył się najbardziej - jeżeli rekrutowi nie udało się wystrzelić przynajmniej trzech celnych strzałów, które trafią w cel w ciągu pół minuty, również oblewał egzamin. A to tylko jeden z trzech innych pól treningowych położonych na obszarze szkoły…Rekruci biegli po kolei, wypuszczano ich jeden za drugim, mniej więcej w momencie, kiedy było między nimi 90 metrów przerwy, więc kiedy wcześniej wypuszczony egzaminowany zaczynał wdrapywać się na piaszczystą górkę. Dmitrij miał być testowany jako trzynasty. W pewnym momencie osoba przed nim wystrzeliła jak z procy, a jeden z instruktorów założył mu na plecy wypełniony ciężkimi kamulcami plecak, który niesamowicie ciągnął go na dół, po czym dołożył jeszcze czterokilogramowy karabin produkcji Szczerniakowa. Kiedy osobnik przed nim odpadł, bo drut kolczasty ostro poharatał mu plecy, w wyniku czego jeden z instruktorów odwołał go na bok, oficer stojący po jego prawej dał mu sygnał dłonią, że ma ruszać.
-
No no no… sam tor na pewno nie był za łatwy, ale miał też wrażenie, że bardzo dobrze symuluje to, co będzie się robić na wojnie oraz też wymaga umiejętności realnie tam potrzebnych. To zupełnie inny poziom tych torów niż w podstawówce, które według niego nie uczyły za wiele, a niektóre ćwiczenia to już w ogóle nie miały sensu. Posiadały jednak jedną, wielką zaletę i przewagę nad tym tu - były łatwiejsze. Co prawda nie znaczy to od razu, że je zawsze przechodził, ale była o wiele większa szansa powodzenia, niż przy tym tu. No i tam nie było przeszkód, których oblanie oznacza automatyczne niepowodzenie…
Mocno się zaskoczył, kiedy poczuł na sobie to obciążenie. Tak się zamyślił, że odciął się na chwilę od świata rzeczywistego. Walczył jednak z tym obciążeniem, aby nie paść na glebę już na samym starcie. Kiedy jednak dostał karabin, podwoił wysiłek i chęć ustania przynajmniej na koślawych nogach. Jakakolwiek postawa, nawet karykaturalna, tylko proszę, nie na leżąco…
Jeżeli wygrałby ze swoim ciałem, ruszyłby pędem na tor przeszkód, nie bacząc na zmęczenie. Po dobiegnięciu do drutu, rzucił się na ziemię i starał się czołgać ostrożnie, aby nie wpaść na kolce. Czas się dla niego tu średnio liczył, bo o żadnym wymogu czasowym nie słyszał. Kiedy tylko by przeszedł pod nim, ruszyłby dalej na górkę, wspinając się na nią szybko, stawiając duże kroki. Zaraz potem zjechał szybko, aby od razu przystąpić do równomiernego slalomu. Tu ani się nie spieszył, ani nie zwalniał, starał się utrzymać swoje typowe tempo, które jakoś powalająco prędkie nie było. Przy kładce nie miał opracowanego sposobu, wszystko zależało od tego jak bardzo był zmęczony i od pierwszych kroków. Jeżeli postawiłby je pewnie, bez zachybotania i utraty równowagi, przebiegłby się po niej prędko. W innym wypadku to ostrożne stawianie kroku za krokiem, aby nie runąć. Na polu minowym starał się wyczuć jakieś tempo, nucić coś pod rytm i tak skakać, aby nie nadepnąć na piach. Co innego, gdyby były różnie porozstawiane. Wtedy liczyłby na fart przy każdy kroku… Na strzelnicą przeszedł dość nisko. Wcześniej ćwiczył taki chód właśnie na takie momenty. Załadował magazynek i starał się jak najszybciej wycelować w środek manekina, albo inne duże miejsce, po czym strzeliłby wyznaczoną ilość razy. -
Dmitrij
Ruszył ociężale z miejsca, niemal nie wywracając się na twarz już na samym starcie, z ledwością utrzymując równowagę. Czuł, że na plecach zamiast plecaka i karabinu dźwigał monstrualnej wielkości głaz, który wgniatał go w ziemię. Z dużą trudnością udało mu się przebiec dróżkę, a także przejść pod stalowymi zwojami drutu kolczastego, który łapczywie spoglądał na jego plecy. Kilka osób nie miało co do tej przeszkody szczęścia i zetknęło się z metalowymi cierniami, które rozdarły ich mundury. Dmitrij miał sporo szczęścia, gdyż jego to nie spotkało. Opieszale podbiegł do górki, a następnie próbował ją pokonać. Podczas nieudolnej wspinaczki, na którą jeden z instruktorów parsknął śmiechem, głaz na plecach ściągnął go na ziemię. Dosłownie. Jeden z oficerów gwizdnął, po czym nakazał mu zejść z toru, do reszty przegranych, których skupisko powiększało się z każdą minutą. Zebrani na placu członkowie “oddziałów penitencjarnych” chłodno wpatrywali się w nich z dezaprobatą, jakby mieli szkolić bandę błaznów, a nie rekrutów z samego Imperium. Jak dobrze, że jego rodzice tego nie widzą…I tak miał sporo szczęścia, bo nie odpadł przy kładce. Dzięki temu przynajmniej nie wyglądał niczym błotny potwór, jak kilka osób z drużyny przegranych. Może i otrzymał mniej punktów za całość, ale przynajmniej nie będzie musiał biegać wokół toru, o ile oficerowie tak rozkażą. Członkowie Wesołego Fanklubu Przegranych, jak nazywano tutaj wszystkich, którzy oblewali różnorakie testy i nie zdobywali dużej ilości punktów, rozmawiali ze sobą po cichu, o rzeczach mało interesujących i mało ważnych, związanych przede wszystkim z ich małą jak palec strefą znajomości. Prawdopodobnie wszystko przebiegałoby tak samo, gdyby nie głośne wycie karetki i jej przejazd po szosie niedaleko toru. Za nią pędziły dwa granatowe radiowozy z włączonymi kogutami. Czyżby jakiś cięższy w skutkach rozbój?
- Znowu karetka - zagaił jeden z dumnych przedstawicieli WFP do swojej koleżanki tuż obok. - Ponownie jakaś akcja ekstremistów czy co?
- Pewnie jedzie do obszaru zamkniętego - odparła cicho. - Pewnie ponownie odstrzelili kogoś, kto ignorował wszelkie ostrzeżenia i zapuścił się dalej niż powinien. -
Z początku szło mu świetnie, nawet wierzył w sukces, kiedy nagle… został sprowadzony do parteru, dosłownie. No nic, przynajmniej początek dnia nie był jakoś najgorszy. Ta niewielka iskra nadziei mu starczyła jako porządny motywator, aby brnąć w to dalej - widać jakiś postęp. Mikry bo mikry, bardziej w bezsenności, ale zawsze to coś, może przez to zacznie się wysypiać?
Ze wstrętem odszedł do grupy z tego fanklubu. Nie należał do niego ani fizycznie, ani mentalnie, ani społecznościowo. Bardziej od tego wolał oglądać zmagania innych, lepszych od niego. Być może teraz coś wyciągnie, być może tylko ten jeden moment mu nie wyszedł, być może ziści się jego sen. Do tego czasu obserwacje te nie przynosiły zbyt wiele, nawet tyle co nic, lecz jak wiadomo, obecnie wierzył w jakiś sukces…
Jednak jego myśli zagłuszyła karetka. Otrząsnął się, a potem zaczął się przysłuchiwać rozmowie. Znowu? Naprawdę jest tak skupiony na ćwiczeniach, że nie słyszał jej zbyt często? I o czym oni gadają? Jaki obszar zamknięty? Zbyt wiele o nim nie słyszał, chociaż za chwilę się to zmieni.
– Co to ten obszar zamknięty? – zagadał koleżankę z WFP. Chyba pierwszy raz sam z własnej woli się do nich odezwał… -
Dmitrij
Członkini WFP odwróciła się jego stronę jak oparzona, wpatrując się w niego dużymi piwnymi oczami, w których malowało się zdziwienie. Młoda dziewczyna, którą Dmitrij najwyraźniej nieco wystraszył nagłym pytaniem, o harmonijnych i proporcjonalnych rysach twarzy i krótkich, sięgających jej ramion bujnych brązowych włosów, okazała się być Rozą. Nie znał jej, co prawda, osobiście, ale już kilkukrotnie wcześniej ją widywał, zazwyczaj z jej przyjacielem, który siedział zaraz obok niej - Iliczem. W oczy Dmitrijowi rzuciły się jego ostre rysy twarzy i dobrze zarysowana szczęka, lekki, kilkudniowy zarost i złowrogie spojrzenie silnie zielonych oczu, jakby będących zwiastunem wiosny. Kiedy usłyszał pytanie Dmitrija, uśmiechnął się szeroko, odsłaniając wachlarz mlecznobiałych zębów, pozbawionych jakichkolwiek ubytków. O ile Roza miała dość dobrą reputację, to Ilicz wręcz przeciwnie - znany był jako cwaniaczek, który często otrzymywał naganę ze strony instruktorów i nie cieszył się pochlebną opinią wśród reszty rekrutów. Obiło mu się o uszy, że wynika to z jego oszustw - poprzednio dorabiał sobie na boku, handlując niskiej wartości fantami i żywnością, które sprzedawał za spore ceny, a że nikt nie miał dostępu do jedzenia i rzeczy innych niż te, które wydają im “oddziały penitencjarne”, to każdy musiał to znosić. Nikt nie wie, skąd je tak naprawdę brał i kto mu je podrzucał, ale ponoć dorobił się małej fortuny, dopóki nie przegrał jej w karty poza terenem szkoły. Z pewnością nie jest to zbyt dobry materiał na kolegę.- Chodzi o…
Ale Ilicz jej przerwał.
- Nie mów mu! - rzucił złośliwie. - Ta wiedza nie jest przeznaczona dla niego. Jeszcze tylko nam brakuje, żeby poszedł o tym powiedzieć któremuś z instruktorów. Mało ci problemów? -
Nie lubił ludzi pokroju Ilicza. Po co w ogóle tacy chodzą do tej szkoły? Wątpił, aby jakkolwiek dobrze sprawdzał się na froncie, prędzej tylko by przeszkadzał. Do tego jeszcze teraz się niepotrzebnie wtrącał. Oj tak, bo ktoś jego pokroju na pewno by to zrobił. Dmitrij che być żołnierzem, fakt, ale też jednocześnie sam nie chce mieć problemów i być prześladowanym. Już mu starczą przeżycia z poprzednich szkół…
– Po co bym miał donosić? – Spytał się dość lakonicznie, z obojętną miną. – Fakt, chcę być żołnierzem, ale chciałbym się stąd wydostać poprzez zdanie tych testów i ogólne udowodnienie, że nadaję się na walkę na froncie. Bycie pupilkiem i zdobywanie takich profitów mnie nie interesuje, no bo jakie miałbym w tym korzyści? Wolę też być lubiany przez innych uczniów, niż przez przełożonych, bo to w końcu z wami będę potem walczyć, racja? No, a teraz zignoruj go i mów o co chodzi – zwrócił się znów do Rozy. Był pewny swego i uważał, że jeśli dziewczyna sama miała jakieś wątpliwości, to je rozwiał, a Ilicz nie wyciągnie nagle jakichś niedorzecznych argumentów. -
Dmitrij
Powodów było sporo - niektórzy specjalnie zapisywali się do woja, bo klepali biedę i ledwo wiązali koniec z końcem i o ile perspektywa służby na froncie nie była najjaśniejszym światłem w tunelu, to lepiej za nim podążyć i zostać zabitym podczas wojny, aniżeli realnie gnić i cierpieć o wiele dłużej. Na pewno nie było to wyjście z dołka - po wyjściu z jednego wpadali w drugi, tyle, że płytszy, z darmowym wyżywieniem i możliwością dorobienia się. Patrząc na to, że Ilicz usiłował zarabiać na boku, to ten wydawał się być najbardziej logiczny.Słysząc słowa Dmitrija, uśmiechnął się jeszcze szerzej, ale nic nie odpowiedział. Jedynie patrzył mu prosto w oczy, w których to Dmitrij zauważył coś niepokojącego. I patrzył w ten sposób, dopóki Roza nie przestała mówić, Dmitrij nawet nie zauważył, żeby w tym czasie choć raz mrugnął.
- Parę tygodni temu z niewiadomych przyczyn zamknęli jedną z tutejszych baz wojskowych i kompletnie odgrodzili ją od miasta - zaczęła tłumaczyć, lekko przysuwając się do niego. - Prawie nikt nie ma tam wstępu, a za samo kręcenie się obok strefy zamkniętej można być aresztowanym. -
Ten uśmiech. To ten jeden konkretny uśmiech. To ten jeden konkretny wkurzający uśmiech, który tak mocno zapadł w pamięć Dmitrijowi jeszcze z czasów dzieciństwa. Śnił mu się po nocach, nawiedzając go w każdym koszmarze i psuł każdy sen. Wszystko zaczęło się od jego prześladowców, od tego jednego, pamiętnego, względnie zwykłego dnia. Pierwszy raz podeszli do młodzieńca z jakimś głupim pytaniem. Odpowiedział na nie, nie do końca wiedząc czy o to im chodziło. Potem jednak drwili z niego i odpowiedzi, bo nie zrozumiał nawiązania do jakiejś komedii i wyszedł na idiotę. Sytuacja się powtarzała parę razy, aż w końcu przez parę lat był w szkole skończony w oczach co niektórych osób, może nawet i połowy uczniów. Teraz było podobnie. Też odpowiedział, licząc się z tym, że może to być błędna odpowiedź, współrozmówca również zamilkł i się uśmiechnął. Paskudztwo. Odwrócił od niego wzrok, patrząc na Rozę. Byleby nie spoglądać na Ilicza i nie myśleć o tym.
Warto było się od tego oderwać. Te informacje pozwoliły wsiąknąć jego mózgowi w inne rejony i pomyśleć o czymś lepszym dla niego samego. Ciekawe czemu zamknęli tę bazę? Jedyne co mu przychodzi do głowy, to jakieś eksperymenty, albo wybuch straszliwej epidemii. Tylko czy faktycznie byliby w stanie aresztować kogoś za podejście do zarażonej bazy, lub przeznaczonej na specjalny rodzaj eksperymentów? Chyba nie… w takim razie odrzucił swoje rozważania. Powód najwyraźniej musi być ważniejszy, albo jakkolwiek wymagający takiej ochrony.
– Znając ludzi pewnie już powstały jakieś teorie lub plotki na ten temat… – westchnął. – Znasz jakieś? No i czemu twoim zdaniem to zamknęli i tak tego pilnują? -
Dmitrij
- Mówią, że jakiś czas przed kompletną blokadą terenu przyjechała tam jakaś specjalna jednostka, której nikt nie rozpoznał. Nie mieli żadnych oznaczeń dywizjonalnych, a wszystkie emblematy armijne zostały zerwane z ich mundurów i na domiar dziwactwa, każdy z nich miał twarz zakrytą jakimiś skrawkami taniego materiału, a na oczach nosili okulary przeciwsłoneczne, jakby sądzili, że nawet po samym spojrzeniu w oczy będzie można ich zidentyfikować. Ktokolwiek ich tam ściągnął, bardzo dobrze zadbał o to, żeby nie dało się rozpoznać ich tożsamości - Roza kontynuowała, unikając z Dmitrijem kontaktu wzrokowego, jakby obawiała się ujrzeć w jego oczach coś strasznego. - Nawet głupi może się domyślić, że cała sytuacja ma związek z tą tajemniczą jednostką. Ale o tym się normalnie nie mówi, choćby same dywagacje poza kręgiem wojskowym mogą być surowo karane. To miejsce bardzo prędko stało się tematem tabu, a większość wojska w polu zachowuje się tak, jakby to miejsce nigdy nie istniało, jakby zupełnie zapadło się pod ziemię.Dalszy monolog Rozy został nagle przerwany przez gwizdek jednego ze służbistów oddziałów penitencjarnych, na którego dźwięk każdy momentalnie wstał, po czym łysiejący instruktor, który towarzyszył temu wysokiemu rano, zmarszczył brwi rzucił pogardliwie:
- Nie popisaliście się! Raptem kilka osób ukończyło pomyślnie test, a zdecydowana większość odpadła jeszcze przed pokonaniem połowy toru! Nie myślcie sobie, że to koniec ćwiczeń - po czym wykrzyczał z władczością - 30 okrążeń całego toru, biegiem! -
Słuchał wszystkiego z zafascynowaniem, ale i też niepokojem. Co jest aż tak ważnego, żeby nie informować o tym mieszkających tu ludzi? Aż tak się obawiają możliwych szpiegów? Nie, wątpił aby jakiś dotarł aż tu, bez uprzedniego schwytania - Zachód jest zwyczajnie za słaby na takie akcje. To może nie chcą, aby nie zasiać jakiejś paniki? Hm, też mu nie pasowało. Zawsze mogliby jakoś skłamać i nie mówić prawdy, a i to byłoby dla niego lepsze. Może więc nie chcą, aby NIKT o tym nie wiedział i dywagował na ten temat? Nie mieli jakichś rozmów z prasą na ten temat, nie musieliby pokazywać wyników - nic. Jeżeli chcą tym zasiać strach, to dobrze im to idzie, ale jak widać, zawsze znajdą się geniusze, którzy wepchną się wszędzie tam, gdzie ich nie potrzeba.
Instruktor nie przerwał tylko jej monologu, ale również wybił młodego z rozmyślań. Do tego nie samym ryknięciem, co bardziej wizją tego, że najpewniej nie ustoi po tym biegu przez następne kilka tygodni. No, jeśli nie padnie po przynajmniej jednym okrążeniu. Chciał jednak być pierwszym, który wystartuje, aby chociaż przez chwilę pobyć na przodzie. Wystartował dość szybko, już szykując się mentalnie na możliwą porażkę po tych paru krokach z wyczerpania. Wie, że trzydziestki nie zrobi, ale chciałbym pobić swój osobisty rekord, to jest trzy pełne okrążenia. A to i tak, kiedy był wypoczęty. Dzień zaczął się dość dobrze, na niebie pojawiła się chmurka niepowodzenia, ale dalsza prognoza dalej może być klarowna. Naprzód! -
Dmitrij
Pierwsze okrążenie nie było takie trudne, nie licząc przymusu słuchania ględzenia każdego z instruktorów, stale popychających rekrutów do morderczego biegu zmyślnymi sformułowaniami. Ba, utrzymał się na przodzie kilka długich minut, aby zniknąć w przepastnym długim węźle stworzonym z przemęczonych, spoconych ciał, które tylko marzyły o zatrzymaniu się i o dłuższym odpoczynku, wyczerpane poprzednim treningiem, kiedy to nie mniej wykańczający stał centralnie przed nimi i rechotał złośliwie, wiedząc, że wielu z nich ten test zawali. Potem było już tylko gorzej - zmęczenie zaczęło doskwierać w jednej czwartej drugiego, natomiast przy trzecim już ledwo trzymał się na nogach. Stanowczo zwolnił, kończąc na samym smutnym końcu, czym ściągnął na siebie wzrok instruktorów. Czuł na sobie ten zimny wzrok, spojrzenie drapieżników, które tylko czekały na to aż ofiara całkowicie opadnie z sił, aby rzucić się na nią całą grupą i pożreć żywcem. Niektórzy pewnie śmieli się pod nosem, widząc, że nie radzi sobie z tak banalnym zadaniem, a przecież ma pojechać na wojnę, wobec której nieludzkie testy są niczym.W pewnym momencie tak zwolnił, że sam nie wiedział czy biegnie, czy idzie. Złapanie oddechu szło mu z wielkim trudem, serce waliło jak oszalałe, a ból w klatce piersiowej stale się nasilał, jakby wysiłek złamał mu żebra, a pracująca w pośpiechu fabryka krwi o mało nie wyskoczyła z klatki piersiowej, kiedy to dalej zmuszał się do biegu. Wtem pojawiły się mroczki przed oczami, które niemal całkowicie przysłoniły mu okno na świat. Pół-ślepy, zrobił krok i momentalnie potknął się. Ledwo udało mu się powstrzymać zęby przed przedwczesnym wypadnięciem, upadając na ręce, którymi boleśnie zarył o ziemię. Szczypiący ból lekko przywrócił go do stanu trzeźwości i po chwili poczuł, jak ktoś chwyta go mundur, brutalnie przeciągając na bok. To aż cud, że w przypadku użycia takiej siły materiał nie rozerwał się jak kartka papieru, jak to miał w zwyczaju. Ktoś posadził go pod metalową siatką, wymierzając mu lekki cios z otwartej dłoni w policzek, ponownie łącząc go ze światem realnym.
- Wszystko dobrze? - usłyszał. -
Jest! Sukces! Był na przodzie mimo zmęczenia! Wygrywał mimo porażki, górował nad lepszymi mimo słabej kondycji! Krótko bo krótko, ale zrobił to, był w stanie. Napawał się tą chwilą tak długo jak mógł. Nie przejmował się zmęczeniem, nie przejmował się utratą przytomności, niczym. Leżał napawając się tą chwilą, dalej. Był pewien że padnie, to i nie rozpaczał, nie miał powodu, nie miał chęci, sił, nic. Już wystarczająco się nacierpiał, przebiegał tyle metrów z bólem wcześniej. Pora skupić się na pozytywach, przeżyć coś dobrego, robić dobrą minę do złej gry. Ten jeden raz, w jego szczęśliwym dniu.
Wtem, ktoś go zaczął ciągnąć. Nie przejmował się bólem, bo i tak pewnie był niczym w porównaniu do tego wysiłku. W sumie, to i tak się tego spodziewał, więc nie było z jego strony żadnego zdziwienia. Policzek starczył, aby przywrócić świadomość.
– Wszystko dobrze… za chwilę… mogę kontynuować… – Nawet dobrze nie otworzył oczu i nie wiedział do kogo to mówi, mimo że nasuwa się tylko jeden typ osoby… -
Dmitrij
Przez półotwarte oczy widział tylko rozmazaną sylwetkę osoby, która właśnie nad nim stała.
- Na pewno? - dociekał gruby, tubalny głos, bez mała należący do mężczyzny. - Nie wyglądasz zbyt dobrze. Lepiej, żebyś sobie odpuścił ten bieg, niż upadł po kilkunastu krokach. I tak zrobiłeś pełne cztery okrążenia, zanim upadłeś.Kiedy otworzył oczy szerzej, ujrzał osobę nad nim stojącą w pełnej okazałości - jak można było się domyślić, był to jeden z instruktorów, ale jakiś inny. Dmitrij w ogóle nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek widział wśród straszliwych oddziałów penitencjarnych, na oko, mężczyznę w wieku średnim, którego połowę twarzy niczym bandana zakrywała czarna jak noc, smolista broda. I jeszcze te zielone oczy. Pełne poczciwości, wyrażające empatię i dobrze widoczną chęć niesienia pomocy, aniżeli chorobliwą pogardę i perfidne pożądanie gnojenia rekrutów, jak tylko się da. Zdecydowanie nie widział w obozie nikogo takiego, a pojawienie się w placówce kogoś, kto wręcz emanuje litością, było gigantycznym ewenementem, o którym w snach marzył każdy, ale po przebudzeniu się spotykała go brutalna rzeczywistość, pełna “nauczycieli” o kamiennych sercach, stale rzucających przemęczonym podopiecznym kłody pod nogi. A tu nagle pojawia się persona, która nie wydziera się za byle co i jeszcze usiłuje pomóc, jak wyśniony książę z bajki. Czy on nadal śni?
-
Kto to był? Nigdy go nie widział. Kim był? Jednym z tych sadystów? Nie, na pewno nie, nie zachowuje się jak on… nie może być… czy jednak? Jaką mógłby pełnić tu rolę? Czemu dopiero teraz go zauważył? Czy był jednak lekarzem i podobieństwo to wina jego złego stanu? Tyle pytań, taki mętlik, a to wszystko przez wyłamanie się z tłumu. Gdyby brodaty jegomość nie wyróżniał od reszty sobie podobnych instruktorów, nigdy nie wywołałby takiej reakcji, Dmitrij wiedziałby co powiedzieć, ale teraz? Teraz to, k*rwa, znalazł się w najmniej komfortowej sytuacji z tych wszystkich innych w swoim życiu.
– Kim… Kim Pan jest…? – Tylko tyle zdołał z siebie wykrztusić, a i tak ledwo. Zaraz po tym próbował się podnieść, albo przynajmniej usiąść. Taka pozycja nie poprawiała sytuacji… -
Dmitrij
Mężczyzna o poczciwej twarzy pokręcił delikatnie głową, ignorując jego pytanie i to, że zerwał się lekko, usiłując chociaż usiąść.
- Lepiej nie wstawaj - rzekł z politowaniem. - Radzę odpocząć, dopóki nie wrzucą cię znowu na pożarcie kolejnemu testowi.
Dmitrij, słuchając uspokajających słów instruktora, usłyszał coś jeszcze - a mianowicie bardzo głośny warkot ciężarówki, która kilka sekund po tym pojawiła się w zasięgu wzroku, szybko sunąc po miastowym asfalcie nieopodal punktu szkoleniowego. Nie była to zwykła ciężarówka. Ciężki pojazd był w całości pobazgrany jakimiś czarno-zielonymi asymetrycznymi plamami, a na obszernej pace znajdowała się duża grupa uzbrojonych żołnierzy, których budzące grozę karabiny były wspaniale widoczne nawet spod siatki. Tylko ich umundurowanie było jakieś dziwne - nie nosili standardowego imperialnego munduru w kolorze ciemnozielonym, a mocno rzucające się w oczy płaszcze w kolorze khaki, z nielicznymi granatowymi obwódkami na kołnierzach, rękawach i paradnych aksamitnych, materiałowych czapkach z miękkimi daszkami. Czyżby kierowali się w stronę obszaru zamkniętego?Mężczyzna nad nim stojący również to usłyszał i szybkim krokiem skierował się do monumentalnej czarnej bramy, przez którą to w oka mgnieniu przeszedł i zszedł na chodnik. Kierowca ciężarówki jakby tylko na to czekał, bo widząc kogoś wychodzącego, od razu zjechał na chodnik, a siedzenia pasażera wyłonił się wysoki, szczupły mężczyzna w jasnozielonej gimnastiorce i dziwną fioletową opaską na lewym ramieniu. Zdawali się ze sobą rozmawiać. Po chwili Dmitrij zobaczył jeszcze dwie takie ciężarówki, do przepychu wypełnione tak samo umundurowanymi żołnierzami, które nie zatrzymały się pod szkołą wojskową, a pognały dalej, najpewniej prosto do zakazanej strefy. Z obserwacji wyciągnął go jednak złośliwy gwizd jednego z instruktorów, który ryknął do niego:
- Długo zamierzasz się jeszcze tak wylegiwać? Ruchy, ruchy! -
Co? Nie dość, że zatrzymały się tu jakieś podejrzane osoby, to jeszcze i on do nich podszedł? Co jest? Czyżby był z nimi w jakiejś zmowie? Zaraz, zmowa? O czym ty gadasz…? Otrząsnął się. Za dużo fantazjowania. Chociaż… może właśnie oni pędzą do tego obszaru zamkniętego? Ale wtedy po co by do nich podcho…
Rozważania przerwał mu, oczywiście, któryś z instruktorów. Od razu wzdrygnął się przerażony i odwrócił powoli w stronę krzykacza.
– Ale on mi kazał odpoczywać. – Wskazał brodatego mężczyznę. Zapewne, musiał wyglądać i brzmieć jak dziecko… – Jest tutaj nowym instruktorem, prawda? – spytał się przy okazji. Lepszej możliwości upewnienia się nie mógł dostać… -
Dmitrij
- W takim razie wracaj na salę gimnastyczną, tylko się drugi raz nie przewróć! - Zbył go złośliwie, nawet nie odpowiadając na zadane mu pytanie.
O dziwo, reszta nadal robiła kółka. W obecnym momencie nie mógł dociec, które okrążenie już robili? Piąte? Szóste? Na ich czerwonych z wysiłku twarzach malował się grymas, ale w żadnym wypadku nie zamierzali się zatrzymywać. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Czuł, jak wlepiają w niego pogardliwy wzrok. Po co tutaj przychodził, skoro nawet potencjalnie najprostsze zadanie sprawiało mu wielką trudność i miażdżyło jego wytrzymałość? W ogóle nie nadawał się na trudy frontu. Wolał nawet nie zdawać sobie sprawy z tego, co właśnie teraz myślą o nim wymagający instruktorzy.Prędko znalazł się na całkowicie pustej sali gimnastycznej, przez której ogromne okna widać było, jak reszta wciąż robi kółka. Nie mógł jednak dostrzec, co dzieje się przy bramie, gdzie nieznany mu poczciwy mężczyzna rozmawiał z jakimś funkcjonariuszem, najprawdopodobniej z jakichś nowych sił porządkowych, o których to jeszcze nie słyszał. Przeszedł przez pole wydzielone do gry w koszykówkę, kierując się do ławki, na której to po chwili przysiadł. Zdecydowanie lepiej myśli się w pozycji siedzącej, przeważnie po dużym wysiłku. Ciszę panującą w pomieszczeniu przerwały ciężkie kroki, rozbrzmiewające echem po korytarzu. Ktoś kierował się na salę gimnastyczną. To instruktor? A może to ten nowy? Kiedy ktoś ostatecznie wszedł na salę, ogarnął go niepokój - nie był to ani instruktor, ani brodacz, tylko ktoś… zupełnie inny, kogo nawet nie spodziewał się ujrzeć.
Do sali wszedł wysoki mężczyzna, ubrany jak standardowy żołnierz Imperialowiku, z lśniącymi, wypolerowanymi oficerkami w kolorze czarnym i eleganckich smolistych rękawiczkach, wykonanych ze sztucznej skóry. Na głowie nosił paradnie prezentującą się czapkę z twardym daszkiem typu K. Co dziwne, cała jego twarz była zakryta zgniłozieloną chustą, a jego oczy były skryte za przyciemnianymi szkłami szykownych okularów. Rozejrzał się chwilę po pomieszczeniu, po czym również usiadł na ławce, centralnie naprzeciwko niego. Dmitrij czuł, jak go obserwuje, mimo, że nie mógł tego dostrzec, to coś z tyłu głowy mówiło mu, że tajemniczy osobnik świdruje go wzrokiem.