Warszawa
-
– Najlepiej będzie, jak będziesz się trzymać blisko mnie. Ja trochę pożyłem po drugiej stronie i potrafię sobie poradzić.
-
Pokiwał głową i ruszył w kierunku bramy, depcząc po drodze resztki papierosa. Dwaj wartownicy otworzyli ją Wam bez słowa, na zewnątrz czekali już dwaj ludzie, obaj uzbrojeni tylko w zrobione we własnym zakresie łuki i kołczany pełne strzał. Po chwili usłyszeliście warkot silnika i sfory psów, a zza zakrętu wyjechał znajomy samochód, otoczony przez zgraję czworonogów.
-
– Zygmunt. – pomyślał. Myślał, że “psiarz” wpadnie tylko po niego i później, ale najwidoczniej nie.
-
Robert musiał z nim już wcześniej pracować, bo bez słowa udał się do samochodu i wsiadł na tyle siedzenie. Zauważyłeś, że samochód nieco zmienił się od ostatniej przejażdżki, wyglądał teraz na bojowe narzędzie złomiarza: Zaopatrzony w wirujące ostrza wystające zza kół, coś na kształt tarana z kolcami na masce i obicie blachą newralgicznych punktów robił wrażenie, jak przystało na prawdziwy pojazd z czasów apokalipsy.
-
Ciekawe czy sam to zrobił, czy zna więcej ludzkich osad, w których są mechanicy. Zajął miejsce z tyłu.
– Co to za robota? – zagadał do Zygmunta, ale nie liczy na to, że otrzyma jakąś odpowiedź. -
- Znam miejsce, w którym możemy zdobyć sporo części zamiennych do pojazdów i innych sprzętów. Wy to wymontujecie, gdy ja i pieski będziemy osłaniać Was przed atakami Zombie. - odparł, klucząc uliczkami zrujnowanego miasta.
-
– Czyli zwykła robota. – podsumował, ale znając życie i obecne realia tego świata nie zdziwi go to, że nie obędzie się bez jakiś problemów.
-
Nikt nie odpowiedział, a po kilkunastu minutach jazdy, które zajęło Wam głównie wymijanie ruin, wraków i większych grup Zombie, dotarliście na miejsce, a przynajmniej chyba, bo samochód został zaparkowany dość gwałtownie, do tego w jednej z bocznych uliczek.
-
– Tutaj? – zapytał, mając nadzieję na to, że ten odpowie, że tak. Nie chce mu się teraz paprać z czymś, co nie jest związane z jego robotą.
-
- Ta, tylko że nie jesteśmy tu sami. - odparł kierowca i uchylił drzwi, przez które po chwili wyszedł. - Zostańcie tu, ja się rozejrzę.
-
Przytaknął i poczekał, aż wróci.
– Bardziej obawiam się ludzi niż Zombie. – powiedział w międzyczasie do Roberta. -
- Ta, ja tak samo… Zabiłeś już jakiegoś? Ja do tej pory roztrzaskałem kilka zgniłych czaszek kluczem francuskim albo łomem, ale to nie to samo, co zabicie człowieka.
-
– Człowieka jeszcze nie, ale pozbyłem się dużej ilości truposzy. A to nożem, a to kluczem, dwóch jakimś złomem. Pierwszego zatłukłem tym oto narzędziem, które teraz trzymam w łapie. Chcesz wysłuchać historyjki o tym?
-
- Naszemu kierowcy chyba się nie śpieszy. - odparł mechanik, zgadzając się na historię, aby zabić czas i pozwolić odprężyć się przed ewentualną walką i narażaniem życia.
-
– Nie jest to jakaś historyjka pełna zwrotów akcji i tym podobnych, ale przynajmniej jakoś zabije się tym nudę. Większość wieczorów spędzałem w warsztacie i jebałem się z naprawianiem rzęchów. Męczyłem się tego wieczora przy Peugeotcie 206 i myślałem, że go rozpierdolę. Męczę się, męczę się i na dodatek taki upał, że musiałem przeciąg zrobić, bo wytrzymać nie dało. Kątem oka widzę, jak ktoś się zbliża do warsztatu. Myślę sobie - klient, ale żeby o tej porze? No to zagaduję do niej, ale ona nic. Idzie w moim kierunku i nie reaguje na to, co do niej mówię. Dopiero jak weszła do warsztatu, to zobaczyłem, że jest z nią coś nie tak. Blada, jakieś dziwne oczy, krzywe ruchy. Wyciągnęła ręce w moim kierunku i chciała mnie ugryźć, to ją odepchnąłem i tak kilka razy, aż w końcu złapałem za klucz i ją zajebałem. To tyle, a świat potem szlag trafił.
-
- I jak się z tym czułeś? Wiesz, wtedy pewnie nikt nawet nie myślał o tym jak o apokalipsie Zombie, na początku to było prawie jak zabijanie ludzi.
-
– Było mi z tym źle i przez kilka dni siedziałem w domu i ryczałem w ramionach żony. Nigdzie tego nie zgłosiłem, bo bałem się konsekwencji tego czynu. Dopiero po tym jak wszystko zaczęło się jebać, zrozumiałem wtedy, że mogłem zabić jednego z pierwszych zdechlaków. Wcześniej myślałem, że to jakaś ćpunka na dopalaczach, ale to był zwykły trup.
-
- Ja swojego pierwszego zgniłka zabiłem chyba z dwa miesiące po rozpoczęciu apokalipsy, bo wcześniej udawało mi się kryć i ich unikać.
-
– Coś długo go nie ma. Sra czy co?
-
- Albo wpadł w gówno po uszy. I to raczej nie własne.