Warszawa
-
On mógł mówić jedno, ale był tu tylko zwykłym robolem, tak jak i Ty, więc pewnie rozkaz z góry nie pozwalał wymigać się od pracy nawet mechanikowi, jednemu z ostatnich w tej osadzie. Wyrobiłeś się dokładnie w pół godziny, Robert czekał na Ciebie na zewnątrz. Próbował zapalić papierosa, ale przez trzęsące się ręce szło mu to dość opornie, ale odprężył się trochę, gdy wreszcie mu się to udało. Gdy wyszedłeś na zewnątrz, mechanik powoli ruszył w kierunku wyjścia z bazy.
-
– Czym się tak stresujesz? – zagadał do niego. Albo jest to coś poważnego, albo rzadko kiedy wychodzi na zewnątrz.
-
- Nie przepadam za robotą w terenie. W warsztacie też można zginąć, ale prędzej wyobrażam sobie, jak łeb urywa mi wybuch jakiejś części niż jak żywcem zżerają mnie trupy.
-
– Najlepiej będzie, jak będziesz się trzymać blisko mnie. Ja trochę pożyłem po drugiej stronie i potrafię sobie poradzić.
-
Pokiwał głową i ruszył w kierunku bramy, depcząc po drodze resztki papierosa. Dwaj wartownicy otworzyli ją Wam bez słowa, na zewnątrz czekali już dwaj ludzie, obaj uzbrojeni tylko w zrobione we własnym zakresie łuki i kołczany pełne strzał. Po chwili usłyszeliście warkot silnika i sfory psów, a zza zakrętu wyjechał znajomy samochód, otoczony przez zgraję czworonogów.
-
– Zygmunt. – pomyślał. Myślał, że “psiarz” wpadnie tylko po niego i później, ale najwidoczniej nie.
-
Robert musiał z nim już wcześniej pracować, bo bez słowa udał się do samochodu i wsiadł na tyle siedzenie. Zauważyłeś, że samochód nieco zmienił się od ostatniej przejażdżki, wyglądał teraz na bojowe narzędzie złomiarza: Zaopatrzony w wirujące ostrza wystające zza kół, coś na kształt tarana z kolcami na masce i obicie blachą newralgicznych punktów robił wrażenie, jak przystało na prawdziwy pojazd z czasów apokalipsy.
-
Ciekawe czy sam to zrobił, czy zna więcej ludzkich osad, w których są mechanicy. Zajął miejsce z tyłu.
– Co to za robota? – zagadał do Zygmunta, ale nie liczy na to, że otrzyma jakąś odpowiedź. -
- Znam miejsce, w którym możemy zdobyć sporo części zamiennych do pojazdów i innych sprzętów. Wy to wymontujecie, gdy ja i pieski będziemy osłaniać Was przed atakami Zombie. - odparł, klucząc uliczkami zrujnowanego miasta.
-
– Czyli zwykła robota. – podsumował, ale znając życie i obecne realia tego świata nie zdziwi go to, że nie obędzie się bez jakiś problemów.
-
Nikt nie odpowiedział, a po kilkunastu minutach jazdy, które zajęło Wam głównie wymijanie ruin, wraków i większych grup Zombie, dotarliście na miejsce, a przynajmniej chyba, bo samochód został zaparkowany dość gwałtownie, do tego w jednej z bocznych uliczek.
-
– Tutaj? – zapytał, mając nadzieję na to, że ten odpowie, że tak. Nie chce mu się teraz paprać z czymś, co nie jest związane z jego robotą.
-
- Ta, tylko że nie jesteśmy tu sami. - odparł kierowca i uchylił drzwi, przez które po chwili wyszedł. - Zostańcie tu, ja się rozejrzę.
-
Przytaknął i poczekał, aż wróci.
– Bardziej obawiam się ludzi niż Zombie. – powiedział w międzyczasie do Roberta. -
- Ta, ja tak samo… Zabiłeś już jakiegoś? Ja do tej pory roztrzaskałem kilka zgniłych czaszek kluczem francuskim albo łomem, ale to nie to samo, co zabicie człowieka.
-
– Człowieka jeszcze nie, ale pozbyłem się dużej ilości truposzy. A to nożem, a to kluczem, dwóch jakimś złomem. Pierwszego zatłukłem tym oto narzędziem, które teraz trzymam w łapie. Chcesz wysłuchać historyjki o tym?
-
- Naszemu kierowcy chyba się nie śpieszy. - odparł mechanik, zgadzając się na historię, aby zabić czas i pozwolić odprężyć się przed ewentualną walką i narażaniem życia.
-
– Nie jest to jakaś historyjka pełna zwrotów akcji i tym podobnych, ale przynajmniej jakoś zabije się tym nudę. Większość wieczorów spędzałem w warsztacie i jebałem się z naprawianiem rzęchów. Męczyłem się tego wieczora przy Peugeotcie 206 i myślałem, że go rozpierdolę. Męczę się, męczę się i na dodatek taki upał, że musiałem przeciąg zrobić, bo wytrzymać nie dało. Kątem oka widzę, jak ktoś się zbliża do warsztatu. Myślę sobie - klient, ale żeby o tej porze? No to zagaduję do niej, ale ona nic. Idzie w moim kierunku i nie reaguje na to, co do niej mówię. Dopiero jak weszła do warsztatu, to zobaczyłem, że jest z nią coś nie tak. Blada, jakieś dziwne oczy, krzywe ruchy. Wyciągnęła ręce w moim kierunku i chciała mnie ugryźć, to ją odepchnąłem i tak kilka razy, aż w końcu złapałem za klucz i ją zajebałem. To tyle, a świat potem szlag trafił.
-
- I jak się z tym czułeś? Wiesz, wtedy pewnie nikt nawet nie myślał o tym jak o apokalipsie Zombie, na początku to było prawie jak zabijanie ludzi.
-
– Było mi z tym źle i przez kilka dni siedziałem w domu i ryczałem w ramionach żony. Nigdzie tego nie zgłosiłem, bo bałem się konsekwencji tego czynu. Dopiero po tym jak wszystko zaczęło się jebać, zrozumiałem wtedy, że mogłem zabić jednego z pierwszych zdechlaków. Wcześniej myślałem, że to jakaś ćpunka na dopalaczach, ale to był zwykły trup.