Warszawa
-
Plus jest taki, że nikt mu nie zawraca teraz dupy i ma trochę spokoju. Skoro mógł się tutaj umyć, to zapewne da się jakoś uprać ubrania. Poczekał, aż Robert wróci i wtedy go zapytał:
– A ubrania gdzie pierzecie? -
- Woda, miska, tarka, trochę mydła i lecisz. Nie ma tak dobrze, że ktoś Ci jeszcze fraki wypierze.
-
Zdjął z siebie brudne ubrania i zaczął je prać, dopóki nie pozbył się zakrzepłej krwi, brudu i innych syfów. Gdy to skończył, poszedł spać.
-
Gdy się obudziłeś, wszystko jeszcze nie wyschło, ale nic dziwnego, na zewnątrz wciąż było ciemno. Spałbyś jeszcze przynajmniej dwie godziny, a może i więcej, gdyby nie natarczywe pukanie do drzwi Twojego pokoiku.
-
Przetarł swe oczy, aby lepiej widzieć i podszedł do drzwi, które następnie otworzył.
– Kogo w środku nocy niesie, kurwa? – bąknął podirytowany tym, że musiał się zerwać z łóżka. -
Zastałeś tam nikogo innego, jak Roberta, kompletnie przytomnego, najwidoczniej był już jakiś czas na nogach. Ubrany był w ten sam kombinezon roboczy, co zwykle, ale przy pasie miał więcej narzędzi, w tym takich, które mogłyby posłużyć jako broń, a w rękach skrzynkę z kolejnymi oraz łom.
- Zbieraj się, za pół godziny wyjeżdżamy. Jest robota poza bazą. -
– Robota poza bazą? A, aha. – zdziwiło go to trochę, bo Robert mówił, że nie będzie ruszał dupy i siebie narażał. Najwidoczniej jest to coś bardzo ważnego. Ubrał się, zjadł coś, napił się i zabrał ze sobą swój klucz.
-
On mógł mówić jedno, ale był tu tylko zwykłym robolem, tak jak i Ty, więc pewnie rozkaz z góry nie pozwalał wymigać się od pracy nawet mechanikowi, jednemu z ostatnich w tej osadzie. Wyrobiłeś się dokładnie w pół godziny, Robert czekał na Ciebie na zewnątrz. Próbował zapalić papierosa, ale przez trzęsące się ręce szło mu to dość opornie, ale odprężył się trochę, gdy wreszcie mu się to udało. Gdy wyszedłeś na zewnątrz, mechanik powoli ruszył w kierunku wyjścia z bazy.
-
– Czym się tak stresujesz? – zagadał do niego. Albo jest to coś poważnego, albo rzadko kiedy wychodzi na zewnątrz.
-
- Nie przepadam za robotą w terenie. W warsztacie też można zginąć, ale prędzej wyobrażam sobie, jak łeb urywa mi wybuch jakiejś części niż jak żywcem zżerają mnie trupy.
-
– Najlepiej będzie, jak będziesz się trzymać blisko mnie. Ja trochę pożyłem po drugiej stronie i potrafię sobie poradzić.
-
Pokiwał głową i ruszył w kierunku bramy, depcząc po drodze resztki papierosa. Dwaj wartownicy otworzyli ją Wam bez słowa, na zewnątrz czekali już dwaj ludzie, obaj uzbrojeni tylko w zrobione we własnym zakresie łuki i kołczany pełne strzał. Po chwili usłyszeliście warkot silnika i sfory psów, a zza zakrętu wyjechał znajomy samochód, otoczony przez zgraję czworonogów.
-
– Zygmunt. – pomyślał. Myślał, że “psiarz” wpadnie tylko po niego i później, ale najwidoczniej nie.
-
Robert musiał z nim już wcześniej pracować, bo bez słowa udał się do samochodu i wsiadł na tyle siedzenie. Zauważyłeś, że samochód nieco zmienił się od ostatniej przejażdżki, wyglądał teraz na bojowe narzędzie złomiarza: Zaopatrzony w wirujące ostrza wystające zza kół, coś na kształt tarana z kolcami na masce i obicie blachą newralgicznych punktów robił wrażenie, jak przystało na prawdziwy pojazd z czasów apokalipsy.
-
Ciekawe czy sam to zrobił, czy zna więcej ludzkich osad, w których są mechanicy. Zajął miejsce z tyłu.
– Co to za robota? – zagadał do Zygmunta, ale nie liczy na to, że otrzyma jakąś odpowiedź. -
- Znam miejsce, w którym możemy zdobyć sporo części zamiennych do pojazdów i innych sprzętów. Wy to wymontujecie, gdy ja i pieski będziemy osłaniać Was przed atakami Zombie. - odparł, klucząc uliczkami zrujnowanego miasta.
-
– Czyli zwykła robota. – podsumował, ale znając życie i obecne realia tego świata nie zdziwi go to, że nie obędzie się bez jakiś problemów.
-
Nikt nie odpowiedział, a po kilkunastu minutach jazdy, które zajęło Wam głównie wymijanie ruin, wraków i większych grup Zombie, dotarliście na miejsce, a przynajmniej chyba, bo samochód został zaparkowany dość gwałtownie, do tego w jednej z bocznych uliczek.
-
– Tutaj? – zapytał, mając nadzieję na to, że ten odpowie, że tak. Nie chce mu się teraz paprać z czymś, co nie jest związane z jego robotą.
-
- Ta, tylko że nie jesteśmy tu sami. - odparł kierowca i uchylił drzwi, przez które po chwili wyszedł. - Zostańcie tu, ja się rozejrzę.