Nowy Asgard
-
Czarna
“No i miło.” Odpowiedziała nieco oschle i spróbowała powstać.
Vergis
Lekko położył po sobie uszy, jakby wtydząc się gafy, jaką rzekł. -
Czarna:
Czarna Diament wstała bez większych problemów. Bo niby czemu miały by być z tym jakieś problemy?
Vergis:
Tym razem Hela powiedziała trochę ostrzej.
-Idziemy do ogrodów, prawda? -
Czarna
No to teraz idzie poza pokój, ble dalej od ego nieznośnego bachora i jego zmiennopłciowych preferencji. Brrrrr, co za idiotyz, by używać organicznego materiału.
Vergis
-T… Ttak… Ale nie wiem, czy nie trzeba będzie… -
Czarna:
Na coś takiego mogła wpaść tylko jej siostra. Ona nigdy nie mogła paradoksalnie trzymać się reguł, które ustalała własnoręcznie. Po chwili znajdowała się już na korytarzu. A teraz… Dokąd?
Vergis:
-Sprostuj. Teraz już nie rozumiem Cię całkiem. - odpowiedziała wyraźnie zirytowana. -
Vergis
-Znaczy… Tam on jest i nie wiem, czy nie zaaatakuje.
Czarna
Wszystko jedno, byle dalej od tego bachora. -
Vergis:
-Tym się nie przejmuj, to nie jest już sprawa dla dzieci takich jak ty. Zaprowadź mnie tam, a ja już zajmę się wszystkim, zrozumiano? - odpowiedziała definitywnie tonem, który oznacza, że nie przyjmuje innej formy odpowiedzi niż zgodzenie się z nią.
Czarna:
A więc nie pozostaje nic innego jak wędrowanie bez sensu po korytarzach tej willi, skoro nie ma w planach żadnego konkretnego celu. -
Vergis
-Dobrze ciociu… - i prowadzi ją dalej, lekko zaniepokojony.
Czarna
Wręcz przeciwnie, ma jakiś cel. Udać się do komnaty tronowej i tam zacząć myszkować, by odnaleźć słabe punkty takiego jednego. -
Vergis:
Po dłuższej chwili szybkiego chodu po monotonnym korytarzu, dotarli nareszcie do ogrodu, a raczej do tajnego wyjścia do ogrdu. Zdrowy rozsądek nakazał mu nie wychylać się od razu jak ostatni dureń, lecz poczekać na odpowiedni moment i skonsultować się z ciocią.
-Cholera… Domyślałam się, że jest źle, ale nie aż tak źle. Nie wierzę, że to mówię, ale bez twojego ojca i stryja możemy ponieść sromotną porażkę. - powiedziała Hela, trzymając dłoń na włazie, przez który można wyjść na powierzchnię ogrodu. Vergis usłyszał w jej głosie coś, czego nie słyszał w jej przypadku ani raz, aż do tej pory. Tym czymś jest szczere zaniepokojenie.
Czarna:
Nie tak łatwo jest wejść do sali tronowej w Asgardzie. Kiedy tylko się zbliżyła do wejścia do niej, drogę zablokowały jej masywne, rzeźbione halabardy z zaklętego spiżu, dzierżone przez potężnych asgardzkich gwardzistów w tradycyjnych zbrojach.
-Tak bardzo jak szanujemy prawa honorowych gości Wszechojca Thora Gromowładnego, niezgodne z prawem byłoby wpuszczenie Cię do sali tronowej bez pozwolenia naszego władcy. Prosimy odejść. - rzekł formalnym tonem jeden z dwojga, stojąc sztywno niczym zmieniony w słup soli. -
Vergis
Przełknął lekko ślinę, po cyzm nieśmiało powiedział:
-Ciociu… Moze poprosilibyśmy panią Biała o pomoc?
Czarna
Prychnęła tylko.
-A wiecie, gdzie Wszecjojciec jest? -
Vergis:
-Mogłeś o tym pomyśleć wcześniej… Ale teraz jest już za późno na wycofanie się, uwierz mi. Moja jedyna prośba jest taka. Uciekaj stąd i się nie oglądaj za siebie, a ja zrobię co w mojej mocy. Czy to jest jasne? - odpowiedziała stanowczo, ale zdecydowanie z troską, starając się zachować jak największy spokój, jednocześnie patrząc mu prosto w oczy i delikatnie trzymając jedną dłoń na jego policzku.
Czarna:
-Nie jesteśmy poinformowani o miejscu pobytu Wszechojca, a nawet gdybyśmy byli, nie jesteś uprawniona do posiadania takich informacji. - odpowiedzieli obaj praktycznie jednogłośnie i jednocześnie, aż w korytarzu za Czarną rozległo się długie echo, niosące ich głos jeszcze przez dłuższą chwilę. -
Czarna
-Jesteście jakimiś bliźniakami czy coś?
Vergis
Spojrzał się na ciocię.
-Ciociu, nie chcę Cię stracić. -
Czarna:
Asgardczycy nie skomentowali tego.
Vergis:
-Nie stracisz. Zaufaj mi. Ja tu jestem dorosła. - odpowiedziała stanowczo. -
Czarna
Prychnęła tylko z pigardą i odeszła. Jak nie po dobroci, to nie. Znajdzie inny spisób.
Vergis
-Ciociu… Obiecaj mi, że wrócisz. -
Czarna:
Teraz kwestią pozostaje, jaki będzie ten sposób, bo na pewno inne wejścia na salę tronową nie mają gorszej ochrony od tego.
Vergis:
-Tylko jeśli ty mi obiecasz, że teraz stąd uciekniesz. -
Czarna
Wejścia oficjalne. Ale są jeszcze szyby wentylacyjne.
Vergis
-Dobrze ciociu. - po czym ją przytulił szczerze, jakby się spodziewając, co może nastapić. -
Czarna:
No teoretycznie jest to opcja. Ale pytanie brzmi, gdzie tutaj znaleźć wolny szyb wentylacyjny w pałacu uzbrojonym po zęby.
Vergis:
A ona odwzajemniła jego przytulenie. Krótko, ale dość mocno.
-A teraz… Uciekaj już! - odezwała się do niego głośniej niż wcześniej, pokazując gestami, żeby już znikał stąd. -
Czarna
Wypuści się drona, od czego to jest… Pewnie odwzorowali ten tron dokładnie… Ta potęga przyda się Thanosowi Mądremu.
Vergis
Posłusznie odbiegł prosto do jedynego miejsca, które było bezpieczne: Do pokoju jego taty. -
Czarna:
Owszem, że mu się przyda. I to zdecydowanie. A jak już się załatwi sprawę tronu i może reszty artefaktów, można by spróbować puścić to miejsce z dymem.
Vergis:
Niby biegł normalnie, ale… Po chwili biegania zorientował się, że coś jest nie tak. Tak jakby… Wszystko nagle… Zdrętwiało. Zawisło w powietrzu. Nie widać tego gołym okiem, nawet smoczym, ale jego zmysły odczuwają podświadomie, że właśnie coś się stało nie tak. W jego ciele przechodzi uczucie, jakby każdy jego ruch był niczym echolokacja nietoperza - zostaje wyrzucona, aby wykonać swoją trasę, ale na końcu wraca do punktu wyjścia. -
Czarna
Dzięki Ci, głosie w głowie… Jednak napierw szuka wyjścia szybu wentylacyjnego.
Vergis
Przez chwilę zaczął nerwowo obserwować otoczenie, jakby szukając źródła zakłóceń. Patrzył za wszystkim, co nie pasuje do normy. -
Czarna:
Szyb wentylacyjny… Hm… Żadnego takiego w okolicy nie widać. Trzeba szukać dalej.
Vergis:
Kiedy Vergis spojrzał za siebie, zobaczył cały ciągnący się w nieskończoność szlaczek… Jego samego. Tak jakby z każdym krokiem, który stawiał, pozostawiał po sobie pół-widmowego klona, który z opóźnieniem wykonuje to co on robi. I właśnie kiedy się obejrzał, ten za nim również to zrobił. I ten za tamtym. I ten za tamtym za tamtym… I tak w nieskończoność. W jakiś sposób poczuł się, jakby był rysunkiem na animacji, który patrzy z pierwszej osoby na poczynania animatora, tworzącego każdą chwilę dzieła klatka po klatce.