Dallas
- 
Nowo przybyłych ciasnym kręgiem otoczyli uzbrojeni ludzie ranchera, a on sam wskazał na Ciebie palcem i odszedł o kilka kroków, aby inni nie słyszeli Waszej rozmowy. 
 - No, no, no, pierwsza warta i nawet nie miałeś czasu się nudzić, hm? Ja też nie przepadam za nudą, więc opowiedz mi tę historię, a jeśli będzie dobra, to może zastanowię się, czy nie wywalić Ciebie, Twojego kumpla i tej rodzinki na zbity pysk.
- 
Też odszedł kilka kroków. 
 – Co mam powiedzieć? Nie znam tu obowiązujących zasad i nie wiem, co bierzecie pod uwagę przy wpuszczaniu ludzi tutaj. Stojąc przy płocie, zobaczyłem jak idą, więc zapytałem czego tu chcą i skąd pochodzą. Od kilku miesięcy są w drodze, a wcześniej byli w Dallas. Nie mają jedzenia i wody, a dzieciak jest chory. Wcześniej podobno należeli do grupy, która została wybita przez Bandytów.
- 
- Powinieneś zawołać kogoś, kto zna się na tym, kto ma większy staż i doświadczenie. - odparł i westchnął. - Mówili, czemu im się udało? Czemu z całej tej grupy akurat oni przeżyli? 
- 
– Nie było nikogo w pobliżu, więc sprawy wziąłem w swoje ręce. I nie wiem czemu im się udało… Psia krew, nie zapytałem. Zrobić to teraz? 
- 
- Ty już się nagadałeś, ja wezmę ich na zwierzenia. Ale pamiętaj, że jeśli zrobią cokolwiek, podpadną w jakikolwiek sposób, to Ty i Twój kumpel za to bekniecie. Jasne? 
- 
– Jasne. Mogę już odejść? 
- 
Machnął ręką, dając znać, że tak, po czym sam ruszył w kierunku nowych gości, odprowadzanych teraz na ubocze przez dwóch strażników. 
- 
Powrócił do swojej pracy, czyli wożenie się dookoła rancza. 
- 
Przez resztę warty nie działo się nic ciekawego, próżno było szukać nawet pojedynczego Zombie. Dlatego z pewną ulgą odszedłeś, gdy zostałeś zmieniony przez innego człowieka, możesz teraz w końcu zająć się czymś produktywnym. 
- 
Najlepiej byłoby pogadać z Jaxem o tym co zaszło. Zaczął go szukać w okolicy baraków i przy samochodzie. 
- 
Odnalazłeś go przed wejściem do tych pierwszych, gdy zajmował się czyszczeniem broni, zapewne z braku innych zajęć. 
- 
– Już po robocie? – usiadł obok niego i zaczął się bawić bębenkiem swojego rewolweru. 
- 
- Przerzucanie skrzynek i tym podobne pierdoły. - odparł. - Robiliśmy w magazynie miejsce na towary z tego całego zrzutu, jeśli rzeczywiście coś się trafi. A Ty jak się bawiłeś? 
- 
– Dobrze się bawiłem. Pochodziłem sobie, wyprostowałem kości, wpuściłem kilku ludzi i dostałem opierdol od szefa szefów. 
- 
- Za to, że wpuściłeś nie tych co trzeba czy jak? 
- 
– Że nikogo nie zawołałem. A tak teraz to musimy pilnować faceta, jego żony, ich córki i chorego dzieciaka, bo na nas spoczywa odpowiedzialność. Ranczer ich teraz przesłuchuje, i jeżeli zostaną, to będziemy musieli z nimi pogadać. 
- 
- Niezbyt kręci Cię niańczenie nowych przybłęd, co? 
- 
– Oczywiście kurwa, że nie. – mruknął pod nosem i zobaczył godzinę, aby dowiedzieć się czy zbliża się pora obiadowa, czy może się na chwilę zdrzemnąć. 
- 
Masz jeszcze sporo czasu do obiadu, zakładając, że nie zostaniesz wylany z nowej pracy przed nim. 
- 
Czyli drzemka. Rozłożył się, założył nogę na nogę i zamknął oczy. 
 

