Dallas
-
– Oczywiście kurwa, że nie. – mruknął pod nosem i zobaczył godzinę, aby dowiedzieć się czy zbliża się pora obiadowa, czy może się na chwilę zdrzemnąć.
-
Masz jeszcze sporo czasu do obiadu, zakładając, że nie zostaniesz wylany z nowej pracy przed nim.
-
Czyli drzemka. Rozłożył się, założył nogę na nogę i zamknął oczy.
-
Spałeś dość spokojnie, choć nie wiesz ile dokładnie. Obudziłeś się dość gwałtownie, gdy na równe nogi postawił Cię przeraźliwy dźwięk syreny alarmowej, aż za dobrze znany z pierwszych tygodni apokalipsy, gdy świat się jeszcze trzymał i najczęściej taki dźwięk zwiastował przybycie fali żywych trupów.
-
– Kurwa, kurwa, kurwa. – wybełkotał z siebie i pośpiesznie rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu Jaxa.
-
Musiał być przytomny, gdy rozdzwonił się alarm, bo nie było tu ani jego, ani nikogo innego, wszyscy zapewne wybiegli na zewnątrz, żeby zobaczyć, co się stało.
-
Upewnił się, że broń ma przy sobie i pobiegł w kierunku bramy.
-
Miałeś, jak najbardziej, i wychodzi na to, że przyjdzie Ci z niej zrobić użytek, bo od razu po wyjściu z baraku zauważyłeś zagrożenie. Gdy trafiłeś pod bramę widziałeś już je dokładnie: Około setki, może sto pięćdziesiąt, żywych trupów kroczyło w stronę rancha. Głównie były to zwykłe Zombie, może też jakieś Świeże albo Biegusy, ale stąd jeszcze nie widziałeś szczegółów. Niegdyś taki widok oznaczałby dla Ciebie pewną śmierć, ale inni tu zgromadzeni wydawali się nie przejmować, skoro byli dość dobrze uzbrojeni i mieli wystarczająco broni palnej, aby wystrzelać trupy nim te się zbliżą.
-
Z rewolwerem i obrzynem za wiele nie zrobi, ale będzie mógł przynajmniej siebie i innych obronić przed pojedynczymi szwendami, jeżeli dojdzie do konfrontacji. Pozostaje mu nic innego, jak czekać na rozkazy.
-
Te były dość oczywiste, a Ty nie miałeś nawet okazji na użycie swojej broni, Zombie, który dotarł najbliżej do rancha, padł około pięćdziesięciu metrów od bramy, przy której stałeś.
-
Wycofał się kilka metrów do tyłu, aby przypadkiem jako jeden z pierwszych nie paść, gdy sztywne się tu wedrą. Położył dłoń na rękojeści rewolweru i czekał.
-
//Miałem przez to na myśli, że wszystkie zostały wybite z dala od bramy, a ten, który doszedł najdalej, padł pięćdziesiąt metrów stamtąd. Czyli wszystkie Zombie martwe, tym razem już porządnie.//
-
//Ah.//
Czyli ma na razie spokój. Chyba, bo pewnie trzeba będzie coś zrobić z tymi ciałami.
-
Trzeba, ale widać, że reszta wiedziała co robić i kto ma to zrobić. Udali się tam z kanistrami, zapewne z benzyną, bo gdy polali trupy ich zawartością i podpalili, te momentalnie stanęły w ogniu, a niebo zaczął wznosić się słup czarnego dymu. Nie był to najlepszy, bo dość widoczny, sposób na pozbycie się ścierwa, ale innego wyboru nie mieliście, trzeba się było ich pozbyć jak najszybciej i jak najskuteczniej.
-
Smród palącej się padliny na pewno jest nie do wytrzymanie, więc najlepiej będzie, jak odejdzie od tego jak najdalej.
-
Nikt nie miał zamiaru, żeby Cię zatrzymać, więc droga wolna. Tylko gdzie się udać?
-
Przede wszystkim chce się dowiedzieć jaka jest pora dnia i wtedy zdecyduje co ze sobą zrobić.
-
Nie spałeś długo, więc nie minęło wiele czasu. Okolice popołudnia, więc czasu było sporo.
-
Chyba się weźmie za jakąś robotę, aby zabić czas i na dodatek pokazać innym, że jest coś wart. Rozejrzał się za czymś, co nie spowoduje u niego odruchów wymiotnych i nie będzie przy okazji śmierdzieć jak sztywny.
-
Mogły to być rozmaite prace gospodarskie, o które mógłbyś zapytać kwatermistrza lub jednego z roboli. Ci byli zajęci choćby naprawianiem zużytych już zagród dla trzody i bydła, przerzucaniem wyschniętego siana do stodoły, rąbaniem drwa na opał i tym podobnych.