Dallas
-
//Miałem przez to na myśli, że wszystkie zostały wybite z dala od bramy, a ten, który doszedł najdalej, padł pięćdziesiąt metrów stamtąd. Czyli wszystkie Zombie martwe, tym razem już porządnie.//
-
//Ah.//
Czyli ma na razie spokój. Chyba, bo pewnie trzeba będzie coś zrobić z tymi ciałami.
-
Trzeba, ale widać, że reszta wiedziała co robić i kto ma to zrobić. Udali się tam z kanistrami, zapewne z benzyną, bo gdy polali trupy ich zawartością i podpalili, te momentalnie stanęły w ogniu, a niebo zaczął wznosić się słup czarnego dymu. Nie był to najlepszy, bo dość widoczny, sposób na pozbycie się ścierwa, ale innego wyboru nie mieliście, trzeba się było ich pozbyć jak najszybciej i jak najskuteczniej.
-
Smród palącej się padliny na pewno jest nie do wytrzymanie, więc najlepiej będzie, jak odejdzie od tego jak najdalej.
-
Nikt nie miał zamiaru, żeby Cię zatrzymać, więc droga wolna. Tylko gdzie się udać?
-
Przede wszystkim chce się dowiedzieć jaka jest pora dnia i wtedy zdecyduje co ze sobą zrobić.
-
Nie spałeś długo, więc nie minęło wiele czasu. Okolice popołudnia, więc czasu było sporo.
-
Chyba się weźmie za jakąś robotę, aby zabić czas i na dodatek pokazać innym, że jest coś wart. Rozejrzał się za czymś, co nie spowoduje u niego odruchów wymiotnych i nie będzie przy okazji śmierdzieć jak sztywny.
-
Mogły to być rozmaite prace gospodarskie, o które mógłbyś zapytać kwatermistrza lub jednego z roboli. Ci byli zajęci choćby naprawianiem zużytych już zagród dla trzody i bydła, przerzucaniem wyschniętego siana do stodoły, rąbaniem drwa na opał i tym podobnych.
-
Rąbanie drewna najbardziej mu pasuje. Podszedł do jednego z roboli, który się tym zajmuje i zapytał:
– Nie potrzebujesz dodatkowych rąk do roboty? -
Mężczyzna, solidnej, choć nie jakiejś szczególnej, postury wpatrywał się w Ciebie jak w wybawcę. Dopiero po chwili zauważyłeś, że musiał robić to przez dłuższy czas, może kilka godzin, nawet w najgorszym skwarze, i niezbyt kusiło go kontynuowanie.
- Pewnie, chłopie. - odparł, wbijając siekierę w pieniek. - Masz tu tego od zajebania, a robota prosta, to nie mam Ci co tłumaczyć. Ja idę trochę odsapnąć i zmienię Cię za godzinę czy dwie, dobra? -
Ściągnął z siebie górną część odzieży, ale zostawił tylko podkoszulek. Nie będzie świecić klatą i brzuchem i robić z siebie jakiegoś macho. Wyrwał siekierę z pieńka i zabrał się za rąbanie drewna.
-
Mężczyzna mógł mieć coś innego na głowie, zapomniał, albo zwyczajnie nie miał ochoty wracać do tej parszywej roboty, więc wszystko przeciągało się ponad te dwie umówione godziny, ale drewna do rąbania było wciąż sporo.
- Wody? - usłyszałeś zza swoich pleców ciepły i przyjemny głos, zdecydowanie damski. -
Wykonał jeszcze jeden zamach siekierą i dopiero wtedy się odwrócił.
– Przydałoby się jej trochę. -
Kobieta wręczyła Ci półtoralitrową butelkę pełną zimnej wody, chyba do tego z cytryną. Na piegowatej twarzy okrytej rudymi lokami miała uśmiech równie ciepły jak głos. Ogólnie rzecz biorąc była dość ładna, młoda, może po dwudziestce, z zielonymi oczami.
- To Ty jesteś tym nowym, prawda? -
– Zależy którym nowym. Jeżeli tym, co przyjechał kilka dni temu z takim jednym… to tak. – wziął kilka dużych łyków z butelki, aby się schłodzić. – Upał potrafi zmęczyć człowieka.
-
- Ciężko Ci się chyba odnaleźć w naszej społeczności, hm? - zapytała, a więcej było w jej tonie współczucia niż drwin.
-
– Chyba każdy ma tak na początku, gdy trafi w miarę cywilizowane miejsce po tylu miesiącach jazdy i włóczenia się. – usiadł na pieńku, aby odpocząć na chwilę. – Sam nie wiem.
-
- Twój kolega prawie od rana zabawia połowę dziewcząt jakimiś opowieściami z czasów, gdy walczyliście o przetrwanie… Nie jestem pewna co do szczerości niektórych, ale i tak jest to jakaś atrakcja.
-
– Znając jego, to większość tych historyjek jest mocno przerysowana, wyolbrzymiona albo nawet i nieprawdziwa.