Wielkie Równiny
-
Niewiele to pomogło, a choć ciężko było Ci liczyć upływający czas, to na pewno minęło kilka godzin, nim wóz wreszcie się zatrzymał.
//Zmiana tematu. Zacznę Ci w nowym temacie. Nie jestem jeszcze pewien, jak go nazwę, ale nie planuję dodać więcej, niż jednego, więc znajdziesz go bez problemu.// -
// W porządku, będę go wypatrywał. //
-
Post startowy
Kyle co chwila poganiał swego konia, aby utrzymać się w pobliżu pozostałych jeźdźców. Cała ta podróż wykańczała go, od ciągłej jazdy w siodle cały tyłek mu stwardniał. Ale jeden z najemników którego wynajęli postawił sprawę jasno - mają utrzymywać takie temp na jakie pozwoli wytrzymałość koni. Sam dobrze zdawał sobie sprawę dlaczego. Aby dotrzeć do Czatów, musieli przebyć całe Wielkie Równiny, a jeśli zwolnią prawie pewne jest że w końcu dzikusy zastawią na nich zasadzkę. Od szybkości zależy ich przetrwanie. Dlatego nieliczne postoje jakie trzeba było zrobić, powodowały takie napięcie. Na szczęście ci najemnicy to zawodowcy, potrafią radzić sobie nawet z każdym zagrożeniem na tych ziemiach. Kyle zacisnął więc zęby i kontynuował jazdę.
-
Na szczęście pokonaliście już sporą część trasy, a żaden tubylec czy groźny zwierz się na Was nie czaił, a tak przynajmniej wydawało się Tobie, inni, bardziej doświadczeni ludzie mogli mieć inne zdanie na ten temat, ale jeśli już, to woleli nie mówić i nie siać zbędnej paniki. Ogółem niewiele mówili, ale to i tak lepiej, niż gdyby mieli wypytywać o cel podróży. Z nimi mógłbyś być nawet szczery, to zwykłe strzelby do wynajęcia, wątpliwe, żeby mieli coś przeciwko Twoim praktykom, ale mogliby przypadkiem, lub umyślnie, dzięki perspektywie nagrody, donieść coś o tym takim, którzy zdecydowanie mieliby coś przeciwko.
-
Kontynuował jazdę. Splunął i spojrzał na pozycję słońca. Potem ostrożnie sprawdził dokładną godzinę w swoim zegarku. Nie mógł się doczekać kiedy zatrzymają się na postój.
-
Niestety, patrzenie to na słońce, to tarczę zegara nijak mogło to przyspieszyć. Dopiero po kolejnych dwóch męczących kwadransach jazdy, przywódca rewolwerowców dał znak dłonią, aby się zatrzymać. Mógł równie dobrze ostrzegać Was przed zasadzką tubylców, ale gdy po chwili się uspokoił, to znaczyło, że rzeczywiście nadeszła pora na postój i odpoczynek.
-
Nareszcie - pomyślał. Nie schodził się jeszcze z konia, bo może będę musieli przejść jeszcze kawałek w bardziej ustronne miejsce. Zwrócił się za to do najemników:
- Cóż, to nie jest moja pierwsza podróż do Czatów, ale niezbyt orientuje się ile już przebyliśmy drogi. Myślicie, że kiedy dojedziemy do celu? -
- Około połowy drogi. - odparł jeden z rewolwerowców. - Na miejscu będziemy za dwa dni w najlepszym wypadku, przez pogodę, tubylców albo dzikie zwierzęta może się to przedłużyć.
Rzecz jasna zależało mu na wypłacie, więc nie wspomniał, że możecie też nigdy nie dotrzeć na miejsce, a przynajmniej niekoniecznie w komplecie. -
Napił się wody z manierki. Ta wiadomość nie pokrzepiła go za bardzo. Jeszcze całe dwa dnie drogi?
- Zatrzymujemy się tutaj na noc? - zapytał
//W sumie nie wiem, dlaczego zacząłem post tutaj, mogłem zacząć od razu w Czatach. Masz już w planach jakieś wydarzenia czy możemy przewinąć akcje?// -
- Tutaj, za dwa kilometry, dziesięć, czy kilka kilometrów temu… Co za różnica? Wszystko tu wygląda tak samo.
//Jakieś plany mam, ale i tak nie wprowadzę ich tak z marszu, daję Ci też szansę na pogadanie z NPC, jeśli masz na to rzecz jasna ochotę.// -
- Taaa w sumie racja. Dziwne, że w ogóle wiemy gdzie jechać bez żadnych znaków orientacyjnych. Hehe - zaśmiał się nerwowo. Zapytał Bernarna, bo to on tutaj dowodził - Może już zejdziemy z koni?
-
Pokiwał głową, a wszyscy po chwili znaleźli się na ziemi, zapalając fajki, pijąc wodę lub alkohol z manierek, zjadając trochę suszonego mięsa i tak dalej.
- Jesteś jeszcze tu nowy. - skomentował przywódca rewolwerowców, choć nie był to ton prześmiewczy, nie wywyższał się też, raczej z obojętnością stwierdzał fakt. - Gdy minie więcej czasu, nauczysz się rozróżniać jedną kępę trawy tutaj od drugiej, takiej samej. Zwłaszcza jak pokonujesz tę samą trasę kilka razy w ciągu miesiąca. -
Ściągnął co się da, żeby odciążyć konia, zostawił jednak siodło, nigdy nie wiadomo czy nie trzeba będzie szybko ruszać. Zdjął mu uzdę, żeby zwierzę mogło podjeść trawy. Pogładził go również po szyi. W czasie tych czynności odpowiedział:
- Nah, nie sądzę abym kiedykolwiek się tego nauczył. Jakoś nie mam w planach częstszych podróży tą trasą. Wy to co innego. Dam głowę, że w czasie waszej pracy zdarzyły się setki przygód wartych opowiedzenia. - spojrzał znacząco na rewolwerowca.
-
- Głównie walki z tubylcami i dzikimi zwierzętami, nigdy nie mieliśmy ze sobą nic, co przykułoby uwagę bandytów. - odparł, również wypuszczając swojego konia na krótki popas, jak i zrobili pozostali. - Ale fakt, trochę tego było.
-
Wyciągnął swoją porcję suszonego mięsa i zaczął jeść. Nie było najbardziej wykwintne pożywienie, ale grunt że mając cokolwiek w ustach, od razu poprawił mu się humor.
- A zechciałbyś opowiedzieć o którejś z nich? -
Pokiwał głową i już otwierał usta, aby wysnuć jakąś opowieść, ale w tym czasie podszedł do niego jeden z jego podwładnych, szepcząc coś do ucha, na co ten skinął lekko głową.
- Jesteśmy obserwowani. - mruknął i wskazał kiwnięciem głową kierunek, na jaki powinieneś patrzeć, aby zobaczyć tego, kto Was śledzi.
//Wybacz, że nie będzie historyjki, ale raczej niewiele wniosłaby do fabuły, a zakładam, że wolisz jednak lecieć już z wątkiem, prawda?// -
Od nagłego zagrożenia aż ścisnęło go w żołądku. Spojrzał w tamtym kierunku:
- Kto to jest? Dzikusy? Słyszałem że robią straszne rzeczy tym których złapią. Mówią że Ubairgowie robią z kości ofiar chleb. - Nerwowo wyrzucał z siebie słowa. - Więc… co robimy? -
- I rękawiczki z ludzkiej skóry. - dodał inny rewolwerowiec, widocznie chcąc Cię nastraszyć, ale inny zaraz złajał go i uciszył.
- Nie, to nie dzikus. - odparł Bernarn. - Dzikusy nie jeżdżą konno.
Widocznie miał lepszy wzrok niż Ty, bo dopiero gdy tajemniczy jeździec zaczął się zbliżać, też zauważyłeś, że to zwykły człowiek na koniu. Niby dobrze, to zawsze ktoś cywilizowany, ale bandyci w tej kolonii potrafili niewiele różnić się w swoich metodach od dzikusów…
- Wracajcie do swoich zajęć, ale łapa na cynglu. - mruknął dowódca najemników, a ci posłusznie rozeszli się do tego, co robili wcześniej. - Nie wiemy, kto to jest, ale jeśli myśli, że okradnie, zastraszy albo zabije nas wszystkich to grubo się myli. -
Nieco uspokoił go fakt, że był to zwykły człowiek i dodatku samotny. Nie ruszał się z miejsca zgodnie z poleceniem najemnika. Jego myśli skierowały się do rewolweru który nosił. Zawsze miał go załadowanego do połowy bębna, a jeśli miało się coś wydarzyć dodatkowe naboje mogły uratować życie. Ale bał się, że jeśli go teraz wyciągnie sprowokuje jeźdźca do ataku, więc pozostał w bezruchu.
-
Mężczyzna jechał na czarnym koniu, takiego koloru była też jego uzda, siodło, strzemiona oraz cały ubiór przybysza, na który składały się buty ze skóry węża, spodnie, a także długi, skórzany płaszcz, którym się szczelnie okrył, pomimo upału, oraz cylinder na głowie. Z wyglądu nie prezentował się zbyt ciekawie, miał około trzydziestu lat, był dość blady, więc pewnie nie spędzał zbyt wiele czasu na pracy fizycznej czy w podróży, jednak uwagę zwracały jego przenikliwie, zielone oczy. Mężczyzna uchylił Wam kapelusza i zsiadł z konia.
- Jak to dobrze spotkać jakichś ludzi na tym dzikim pustkowiu. - powiedział na przywitanie.
- Ta, z ust mi to wyjąłeś. - mruknął Bernarn. - Czego od nas chcesz?
- Och, niczego szczególnego… Nie od Was. Tak się składa, że mam sprawę do niego. - odparł, ku zdziwieniu rewolwerowców, a także Twoim, które było jeszcze większe, wskazując właśnie na Ciebie.