Pustynia Śmierci
-
Również się przywitał, ale był widać typem mruka, który nie zamieni z Tobą nawet słowa, jeśli czegoś nie kupisz, bo to na sprzedanym towarze, a nie na pogaduchach, może zarobić na życie.
-
– Więc wypróbuję.
Rozejrzał się za czymś, co mogłoby robić za cel. Jakiś kawałek drewna albo coś podobnego. Byleby nie było w pobliżu ludzi. -
Nie było nic takiego, ale Indianin wręczył Ci jakąś krótką deskę. Może nie najlepszy cel pod słońcem, ale lepsze to, niż nic.
-
— Słuchaj brachu, widzę, że masz tutaj sporo mięsa. A wiesz co Ci się przyda do mięsa? To cacko! — To mówiąc, wyeksponował nóż. — Może nie wygląda, ale załatwisz nim wszystko, od krojenia ćwiartek, do robienia szaszłyków z pojebanych szczurów na pustyni. Serio, wszystko możesz tym przeciąć! Więc może oddałbym Ci tego małego wariata za coś fajnego, co?
-
Widząc to, co próbujesz mu wycisnąć, oraz słysząc mowę zachwalającą towar, handlarz pokręcił głową i roześmiał się.
- Nowy jesteś w te klocki, co? -
– No dobra, a pokażesz mi jak się tym rzuca?
-
Nieco go to zdziwiło, bo pewnie spodziewał się, że skoro chcesz kupić taki sprzęt, to pewnie znasz się na rzeczy, ale nie miał zamiaru oponować, w końcu to dla niego zysk. Skinął głową i ustawił deskę tak, aby stała stabilnie i podczas rzutu toporek nie zniszczył nic więcej, niż tylko ją, po czym wziął go do ręki i zważył w dłoni. Przyjął postawę jak do zadania ciosu jedną ręką, którą dzierżył broń, wziął zamach, zmrużył oko, aby lepiej wycelować i machnął, wypuszczając broń, która zawirowała w locie kilka razy, ostatecznie wbijając się ostrzem niemalże w środek deseczki.
-
— Eee… — Dice zaciął się, a jego czarna twarz nieco się zmarszczyła. — No trochę?
-
- Taaa. I co niby chcesz w zamian za ten szajs?
-
— Na dłuższą metę celuję w odtwarzacz winyli, ale tutaj szukałem czegoś, co mógłbym znowu wymienić. Kumasz o mi chodzi?
-
- Ta, ale nie u mnie tu numery. Ale jak chcesz, to dam Ci radę. Za darmo: Odpuść sobie handel i spróbuj zarobić w jakiś inny sposób, bo tak tylko stracisz czas i pewnie dasz się orżnąć.
-
— No i taki chu… — Westchnął z zrezygnowaniem. — A przynajmniej znasz kogoś, kto potrzebuje takiego scyzoryka?
-
- Mogę dać Ci za niego jedną konserwę… I znam gościa, który może potrzebować pomocy i przyzwoicie Ci za nią zapłaci.
-
— Co to za gość? — Podniósł brew z zaciekawieniem. — I z czym potrzebuje pomocy?
-
- No za wiele to Ci o nim nie mogę powiedzieć… Idź najbliższą uliczką jakieś dwadzieścia metrów, potem skręć w prawo i idź do końca, do takiego kontenera. Zapukaj i powiedz, że jesteś od Dużego Joe. Tam dowiesz się wszystkiego. No, to dajesz nóż za konserwę czy nie?
-
Dice powstrzymał się od parsknięcia śmiechem, gdy usłyszał ksywkę handlarza.
— Niech będzie brachu, należy Ci się. — Odpowiedział mocno rozbawiony, podając mu nóż, który złapał za ostrze. -
//Powróciłem do żywych.//
Wyjął tomahawka z deski i spróbował powtórzyć to, co rodowity Amerykanin. Nie liczy na to, że za pierwszym razem trafi, ale przynajmniej spróbuje się nauczyć rzucać.
-
Radio:
Zabrał go i odwrócił się na chwilę, a później dał Ci obiecaną konserwę mięsną.
Zohan:
//I to się ceni.//
I niestety nie trafiłeś, ale próbowanie powinno dość szybko zaowocować wzrostem umiejętności, masz w końcu czas na ćwiczenia, bo nie wiesz jak szybko wyruszysz wraz z resztą. Sama broń jest dość dobra i solidna, warto byłoby ją kupić. -
— Jeszcze raz dzięki. — Odebrał konserwę z jego rąk i żartobliwie zasalutował mu dwoma palcami. — Strzałka, brachu.
Pożegnawszy go, udał się do kontenera wskazanego przez Dużego Joe. -
Był tam, gdzie mówił, więc póki co nie wygląda to na jakiś żart. Chyba. Tak czy siak, przekonać się możesz w tylko jeden sposób i dobrze byłoby jakoś dać znać komuś w środku, że przybyłeś.