Moskwa
- 
— Dobra, zostawcie ją, wracamy na stanowiska! — Odkrzyknął im. — Czy z radia przyszedł jakikolwiek rozkaz, wyjaśnienie?! 
- 
Pokręcili bezradnie głowami. Miałeś przeczucie, że teraz ich morale wisi na włosku, a nie ma im się co dziwić, to raczej kiepska sytuacja, zwłaszcza dla takich, którzy ze strzelania do Zombie trafili na pierwszą linię niemalże regularnej wojny. 
- 
Właściwie… To wszystko było takie surrealne. Ludzkość właśnie przeżywała Apokalipsę, prowadziła ostateczną walkę z Nieumarłymi, która zadecyduje o ich bycie. Pomimo tego człowiek nie był zdolny do zaprzestania bratobójczej walki. Niesamowite, zupełnie niesamowite. Kraj nie odzyska już tej dawnej jedności, ustanowionej słowem i siłą, jaką miał w dawnych, dobrych czasach… Ajajaj… 
 Szkoda, pomyślał Potomkin. Chciał pomóc towarzyszom, ale nie potrafił się ku temu przełamać. Nigdy, podczas żadnej z bitw nie potrafił, ale rzadko kiedy musiał. W końcu to nie on był dowódcą, a teraz czuł się odpowiedzialny za tą rolę.
 — Towarzysze. — Odezwał się, zaskakując samego siebie. — Obronimy ten bunkier, niezależnie od tego kto nas zaatakuje ani czym. — Bacznie obserwował przedpole. — Dokonali tego nasi ojcowie, ojcowie naszych ojców, a teraz dokonamy tego my. Czy to jasne?
- 
- Z ludźmi można negocjować, z Zombie nie. - mruknął pod nosem jeden z towarzyszących Ci żołnierzy, choć obaj wcześniej pokiwali zgodnie głowami. 
- 
— A z faszystami negocjowaliśmy? — Rzucił w odpowiedzi. 
- 
Zaprzeczyli, choć jeden bardziej niemrawo niż drugi. Nie chciał ginąć, żaden z Was nie chciał, a poddanie się i jakieś szanse na przeżycie to zawsze coś lepszego niż trwanie w oporze i pewna śmierć. 
- 
Każda bitwa dawała żołnierzom także opcję numer trzy, czyli możliwość ucieczki z pola walki. Wiązała się z utratą szacunku po obu stronach, wysokim ryzykiem śmierci, ale także dawała pewną szansę na przeżycie i być może odbudowanie życia gdzieś daleko stąd. 
 Potomkin rozważał ją w życiu raz.
- 
Uciekać łatwiej podczas bitwy w polu, Wy zaś byliście zamknięci w wielkim, betonowym klocu. Te niezbyt przyjemne rozmyślania przerwał odgłos walenia pięścią w metalowe drzwi, który poderwał wszystkich na równe nogi. 
 - Wychodzić, zmieniamy pozycję! - krzyknął ktoś po drugiej stronie. - Jak tu zostaniemy to nas okrążą, skurwysyny.
- 
Potomkin ściągnął broń z stanowiska i podszedł w okolicę drzwi. 
 — Sprawdź, czy to nasz. — Polecił stojącemu najbliżej drzwi, by zerknął przez szczelinę w drzwiach. Powiedział to na tyle głośno, by jego kompani usłyszeli, ale nie gość na zewnątrz.
- 
Zerknął i po chwili wpatrywania się, odwrócił się, wzruszając ramionami. 
 - Niby nasz mundur, ale na oczy widzę pierwszy raz. - odparł, co jednak nie było niczym dziwnym, spędziliście tu mało czasu, a do tego odcięci od pozostałych, tak lokalnych, jak i przysłanych razem z Wami.
- 
— Dobra, otwieraj. — Polecił i opuścił broń, jednak z biodra wciąż celował nią w drzwi, w razie “gdyby”. Ostrożności nigdy nie za wiele, szczególnie w takiej sytuacji. 
- 
Skinął głową i po chwili ciężkie metalowe wrota ustąpiły. Jednak żołnierza, który się za nimi znajdował i który wcześniej rozmawiał, już nie było. Nim zdążyliście wyjrzeć na zewnątrz, do wnętrza bunkra coś wpadło, odbijając się od ściany i upadając tuż za Waszymi plecami. Ty, jako wprawny wojak, nie miałeś problemu z rozpoznaniem, co to, podobnie jak i Twoi mniej doświadczeni kompani: Granat. 
- 
“Kurwa. Serio?” przemknęło Potomkinowi przez myśl, gdy rzucił się na granat jak dzikie zwierzę. 
 Chwycił go w swoją dłoń i od razu wyrzucił przez otwór strzelniczy, błagając w duszy, by nie rąbnął mu w dłoni.
 — ZAMKNIJ TE DRZWI! — Wydarł się, jeszcze kiedy rzucał.
- 
Cudem zdołałeś uniknąć poszatkowania, bo nie miałeś pewności, czy pancerz wytrzyma wybuch i trafienia odłamków, nim jednak tamci zdążyli wykonać Twoje polecenie, w drzwiach stanęło czterech uzbrojonych w Kałasznikowy mężczyzn, których lufy były skierowane prosto w Twoich kompanów. Tamci zrobili to, co większość na ich miejscu: Rzucili swoją broń i podnieśli ręce w górę. 
- 
// Nie chcę łamać charakteru postaci, ale nie chcę też od razu umierać…// 
- 
//Możesz spróbować się bronić i nie zginąć od razu. Teoretycznie.// 
- 
// Dobra, pierdzielę, nigdy nie złamałem charakteru i teraz tego też nie zrobię. Trzeba się szanować. // Potomkin zaklął szpetnie zza przyłbicy. 
 “No i masz staruchu.” Myśl przemknęła przez jego umysł w mgnieniu oka. “Przeżyłeś Afgan, przeżyłeś Czeczenię, zginiesz w niezdobytej Moskwie, w Matuszce. Kurna, jak dobrze, że tu.”
 Na trwający ułamki sekundy moment przymknął oczy.
 “Boże, powiedz chłopakom, że idę.”
 —PADNIJ! — Wrzasnął do swoich.
 Szarpnął karabinem nie spuszczając go z ramienia i nakierował lufę wprost na czterech, bez sekundy wahania naciskając spust, uwalniający strumień pocisków kalibru 12.7mm. Zacisnął palec, jakby tylko nim chwytał się życia, bo czy właśnie tak nie było?
- 
// Yaba daba doo, skurwysyny. // 
- 
//Ja tylko uprzedzam, że w ten sposób rozwalisz też swoich dwóch jełopów, chyba że taki był zamysł.// 
- 
//Zdrajcy, ale Potomkin nie miałby serca ich rozstrzelać. Niech się przestraszą i padną na ziemię czy coś. // 
 

