Moskwa
-
Uciekać łatwiej podczas bitwy w polu, Wy zaś byliście zamknięci w wielkim, betonowym klocu. Te niezbyt przyjemne rozmyślania przerwał odgłos walenia pięścią w metalowe drzwi, który poderwał wszystkich na równe nogi.
- Wychodzić, zmieniamy pozycję! - krzyknął ktoś po drugiej stronie. - Jak tu zostaniemy to nas okrążą, skurwysyny. -
Potomkin ściągnął broń z stanowiska i podszedł w okolicę drzwi.
— Sprawdź, czy to nasz. — Polecił stojącemu najbliżej drzwi, by zerknął przez szczelinę w drzwiach. Powiedział to na tyle głośno, by jego kompani usłyszeli, ale nie gość na zewnątrz. -
Zerknął i po chwili wpatrywania się, odwrócił się, wzruszając ramionami.
- Niby nasz mundur, ale na oczy widzę pierwszy raz. - odparł, co jednak nie było niczym dziwnym, spędziliście tu mało czasu, a do tego odcięci od pozostałych, tak lokalnych, jak i przysłanych razem z Wami. -
— Dobra, otwieraj. — Polecił i opuścił broń, jednak z biodra wciąż celował nią w drzwi, w razie “gdyby”. Ostrożności nigdy nie za wiele, szczególnie w takiej sytuacji.
-
Skinął głową i po chwili ciężkie metalowe wrota ustąpiły. Jednak żołnierza, który się za nimi znajdował i który wcześniej rozmawiał, już nie było. Nim zdążyliście wyjrzeć na zewnątrz, do wnętrza bunkra coś wpadło, odbijając się od ściany i upadając tuż za Waszymi plecami. Ty, jako wprawny wojak, nie miałeś problemu z rozpoznaniem, co to, podobnie jak i Twoi mniej doświadczeni kompani: Granat.
-
“Kurwa. Serio?” przemknęło Potomkinowi przez myśl, gdy rzucił się na granat jak dzikie zwierzę.
Chwycił go w swoją dłoń i od razu wyrzucił przez otwór strzelniczy, błagając w duszy, by nie rąbnął mu w dłoni.
— ZAMKNIJ TE DRZWI! — Wydarł się, jeszcze kiedy rzucał. -
Cudem zdołałeś uniknąć poszatkowania, bo nie miałeś pewności, czy pancerz wytrzyma wybuch i trafienia odłamków, nim jednak tamci zdążyli wykonać Twoje polecenie, w drzwiach stanęło czterech uzbrojonych w Kałasznikowy mężczyzn, których lufy były skierowane prosto w Twoich kompanów. Tamci zrobili to, co większość na ich miejscu: Rzucili swoją broń i podnieśli ręce w górę.
-
// Nie chcę łamać charakteru postaci, ale nie chcę też od razu umierać…//
-
//Możesz spróbować się bronić i nie zginąć od razu. Teoretycznie.//
-
// Dobra, pierdzielę, nigdy nie złamałem charakteru i teraz tego też nie zrobię. Trzeba się szanować. //
Potomkin zaklął szpetnie zza przyłbicy.
“No i masz staruchu.” Myśl przemknęła przez jego umysł w mgnieniu oka. “Przeżyłeś Afgan, przeżyłeś Czeczenię, zginiesz w niezdobytej Moskwie, w Matuszce. Kurna, jak dobrze, że tu.”
Na trwający ułamki sekundy moment przymknął oczy.
“Boże, powiedz chłopakom, że idę.”
—PADNIJ! — Wrzasnął do swoich.
Szarpnął karabinem nie spuszczając go z ramienia i nakierował lufę wprost na czterech, bez sekundy wahania naciskając spust, uwalniający strumień pocisków kalibru 12.7mm. Zacisnął palec, jakby tylko nim chwytał się życia, bo czy właśnie tak nie było? -
// Yaba daba doo, skurwysyny. //
-
//Ja tylko uprzedzam, że w ten sposób rozwalisz też swoich dwóch jełopów, chyba że taki był zamysł.//
-
//Zdrajcy, ale Potomkin nie miałby serca ich rozstrzelać. Niech się przestraszą i padną na ziemię czy coś. //
-
//No to im to krzyknij, stoją do Ciebie plecami, a twarzami do tych, którzy do nich celują, nawet nie wiedzą, że chcesz zacząć strzelać.//
-
// Zedytowane. //
-
Twoi kompani zareagowali odpowiednio szybko, w porę osuwając się na ziemię. Niestety, pozostali nie mieli tyle szczęścia lub refleksu, bo nim zdołali wystrzelić, trzej byli już martwi. Widocznie nie spodziewali się, że zaatakujesz, oczekiwali poddania się, tak jak zrobili to pozostali. Zginęli trzej, bo ten ostatni w porę odskoczył za bunkier, unikając ich losu. Co do twoich towarzyszy to mogłeś o nich wiele złego powiedzieć, ale trzeba przyznać, że tym razem zareagowali szybko i trzeźwo, od razu podrywając się z ziemi, aby zamknąć drzwi, a jeden zdołał jeszcze wciągnąć do środka kałasznikowy dwóch z atakujących.
-
Potomkin spojrzał na nich, nie dając wiary, że ich troje wciąż żyje. Jednak szybko ogarnął się, nie miał przecież czasu na to, by cieszyć się z braku dziur w swojej klatce piersiowej.
— Bronimy, towarzysze. Bronimy. — Rozkazał i sam podbiegł do głównej strzelnicy, gdzie zamontował karabin w gnieździe. Teraz już dobrze wiedział, że otacza ich wróg i nie musiał oszczędzać spustu. Od razu wyszukał każdego, kto znalazłby się na horyzoncie. -
Nie byli głupi, żeby wleźć prosto w zasięg broni maszynowej, więc nikogo nie mogłeś ustrzelić, podobnie jak twoi kompani przy drzwiach. Trwało to dobre pół godziny i nic się nie działo.
- Ściągają pewnie jakieś działa albo miotacze ognia. - mruknął ponuro jeden z żołnierzy.
- E tam. Jak mają czas, to wezmą nas tu głodem albo wpuszczą jakiś syf do wentylacji. -
Potomkin skomentował ich rozważania głuchym mruknięciem pozbawionym aprobaty. Teraz nie mieli wielkiego wyboru. Mogą czekać na prawie pewną śmierć tutaj albo opuścić bunkier i zostać poszatkowanym dziesiątkami kul, ewentualnie poddać się i otrzymać jedną, w potylicę.
-
Choć ani nic nie widziałeś, ani nie słyszałeś, to miałeś przeczucie, że teraz przynajmniej kilkanaście osób okrążyło bunkier, czekając na wasz ruch. Może zakładali, że rzeczywiście jesteście aż tak głupi, przerażeni lub zdesperowani, aby zaatakować? Oni zaś najwidoczniej chcieli wziąć bunkier nietknięty, więc nie mogli wykorzystać materiałów wybuchowych, a nie mieli pod ręką nic, czym mogliby pozbyć się was od razu, więc po chwili od strony drzwi dało się słyszeć:
- Żołnierze! Podziwiamy waszą odwagę i kunszt wojennego rzemiosła, bowiem jako jedyni na całej linii utrzymaliście swoją pozycję! Ale to koniec! Nie otrzymacie odsieczy, znikąd nie przyjdzie wybawienie! Dlatego macie wybór: powolną, głodową śmierć, uduszenie się lub spalenie żywcem bądź opuszczenie bunkra bez broni, z rękami w górze! Zwyciężyliśmy waszych komunistycznych towarzyszy! Wypuszczenie trzech zwykłych żołnierzy nie zaszkodzi nam w żaden sposób! Macie godzinę na odpowiedź!