Warszawa
-
Santa Madonna, wstał i oparł się na drzwi, aby miał chociaż o kilka chwil więcej za nim pożegna się z życiem. Nie widzi żadnej drogi ucieczki, nie widzi żadnej pomocy w pobliżu, nie widzi nic…
— Robert! Jak któryś tu wjedzie, to strzelaj z kuszy! W głowę chyba najlepiej! -
- A kto ma niby wejść? - zapytał równie zdziwiony, co przerażony. - Co ma tu kurwa wejść?! - dodał podniesionym tonem, teraz już nie zdziwiony, ale wyłącznie spanikowany.
-
— Nie drzyj się, bo jeszcze więcej ich przyjdzie, do kurwy…
-
Twój argument do niego trafił, bo się zamknął, ale i tak wpatrywał się z Ciebie, oczekując na odpowiedź.
-
— Nie wiem, czy są to zombie, wampiry czy jakieś inne gówno, choć wiele wskazuje na to drugie. — wyszeptał jak najciszej, licząc na to, że dadzą one sobie w końcu spokój i pójdą komu innemu zawracać dupę w noc, kurde.
-
Chyba tylko strach sprawił, że nie wydarł się ze strachu na cały regulator. Chociaż to trochę szkoda, miałeś wrażenie, że z tego kompana więcej będzie problemów niż pożytku i zwyczajnie możesz przypadkiem przez niego zginąć.
-
//Te całe Wampiry są wrażliwe tylko na światło słoneczne czy na każde światło?//
Teraz pewnie nie zginie przez niego… no chyba, że narobił jakiegoś hałasu albo zwrócił uwagę na kiosk, gdy on spał w najlepsze.
-
//Te całe Wampiry są wrażliwe tylko na światło słoneczne czy na każde światło?//
Teraz pewnie nie zginie przez niego… no chyba, że narobił jakiegoś hałasu albo zwrócił uwagę na kiosk, gdy on spał w najlepsze.
-
//Światłowstręt, czyli każde światło, ale jedna mała latarka to za mało, żeby je odstraszyć.
Były teraz właściwie dwie opcje: Albo się znudzą i pójdą polować gdzieś indziej albo stracą cierpliwość i spróbują dostać się do środka siłą. No i zawsze mogą odejść, aby zaczaić się gdzieś w pobliżu, ale to żaden problem, jeśli nic nie zmusi Was do wyjścia przed świtem. No i sam mogłeś spróbować jakoś je przepłoszyć lub zabić, a nie czekać na uśmiech losu. -
Jak się dostaną, to szansę na przeżycie będą równe zeru. Ale można spróbować ich zabić za pomocą kuszy i latarki lub też po prostu spróbować rozjebać któremuś łeb.
— Masz tylko jeden bełt do tej kuszy? — zapytał Roberta i ściągnął z jego głowy latarkę. -
- Jeden załadowany i pięć w plecaku. - odparł. - Po co Ci moja latarka?
-
— Wolisz świecić i strzelać czy ładować?
-
- Ładować. - odparł bez dłuższego namysłu, bo uznał to za o wiele bezpieczniejszą opcję. Zwłaszcza, że Wampiry znów zaczęły tym intensywniej dobijać się do środka, jeden wlazł na dach, jeden uderzał od strony, gdzie była wcześniej szyba, a inny próbował dostać się drzwiami i to chyba te padną jako pierwsze.
-
Czyli jest ich pewnie trzech, a jeżeli drzwi zostaną wyważone, a co gorsza pierdolną całe na podłogę, to będzie musiał szukać nowej kryjówki, a po zmroku będzie to samobójstwem. Klucz i nóż wsadził za pasek tak, aby mógł je jak najszybciej dobyć, gdyby kusza nie była jeszcze załadowana, a latarkę założył na głowę.
Teraz najważniejsze - otworzenie drzwi. Jeżeli otwierają się do środka, to polecił Robertowi stanięcie obok nich i otworzenie ich na jego znak, a on wtedy mógłby wystrzelić z kuszy, i jeżeli by to zadziałało i uśmierciło wampira, to Robert mógłby je szybko zamknąć i załadować nowy bełt. No a jeżeli otwierają się one na zewnątrz, to sytuacja staje się bardziej skomplikowana i bardziej niebezpieczna, bo w miarę bezpiecznym otworzenie ich jest zajebanie w nie z kopa. -
Jednak sytuacja nie była aż tak problematyczna, bo drzwi współpracowały i Twój kompan otworzył je bez trudu, a bełt z kuszy równie łatwo wbił się w czoło Wampira. Miałeś nawet skojarzenie, że te stwory aż proszą się o to, żeby je tak zabijać, bo ich świecące się na czerwono oczy to wymarzona tarcza strzelnicza. Dalej nie poszło już jednak tak gładko, bo gdy Robert usiłował zamknąć drzwi, drugi Krwiopijca naparł na nie. Nie otworzył ich co prawda, ale jego siła sprawiła, że i Robert nie mógł ich do końca zamknąć, co grozi tym, że potwór, silniejszy od przeciętnego człowieka, w końcu przeważy i wpadnie do środka, a także, co gorsza, wraz z nim jego kumple, bo momentalnie łomotanie w ściany i dach ustało.
-
Nie będzie tak stać i patrzeć. Z małego rozbiegu rzucił się na drzwi, aby je domknąć, a jeżeli to nie pomogło, to pozostało mu zabicie wampira nożem przez szparę między drzwiami a futryną.
-
Pomogło, Ty zaś usłyszałeś dziwnie ludzki, choć bez dwóch zdań należący do bestii, syk bólu, gdy przytrzasnąłeś mu kilka palców. Napór na chwilę ustał, ale później wszystkie Wampiry zaczęły atakować wspólnie i zapewne by przeważyły. Czułeś już, że lada chwila włamią się do środka, gdy nagle napór zelżał. Usłyszałeś nerwowe kroki, a potem bieg i na zewnątrz zapanowała cisza.
-
Spojrzał w oczy swojemu kompanowi. Czy to wszystko? Czy sobie poszli? Czy skończył się ten horror? Nie daj Boże, jeżeli uciekły przed czymś dużo gorszym. Poczekał chwilę, aż miał pewność, że ich nie ma i powoli otworzył drzwi.
-
Nic na Ciebie nie wyskoczyło i po chwili zrozumiałeś czemu: Wampiry doskonale widziały i słyszały o zmroku, więc bez trudu udało im się wychwycić obecność jakiegoś pechowca, którego agonalny wrzask właśnie słyszałeś, po chwili dołączył do niego drugi. Odpuściły tylko dlatego, że znalazły łatwiejszy łup, a jeśli dadzą radę nasycić się tymi dwoma ludźmi, to nie wrócą już po was.
-
Na szybko przeszukał zwłoki wampira i wyjął bełt z jego głowy, a potem wrócił do środka i zamknął drzwi.