Bismarck
-
Nie ma czasu szukania lepszej pozycji, bo każda sekunda jest ważna. Zaczął strzelać tu i teraz w tego skurwiela.
-
Gruba skóra, gruba warstwa tłuszczu, grube mięśnie, grube kości… Przez myśli przesz ci czy nie wrócić tu z zapasem noży rzeźnickich i kilkoma krzepkimi motocyklistami i obedrzeć te stwory ze skóry, a później stworzyć z nich jakieś ubrania czy skórzane zbroje. Ale o tym pomyśli się później, ponieważ najpierw trzeba zabić potwora, co nie jest takie trudne, bo choć naszpikowałeś go konkretnie ołowiem, to ten wciąż trzymał się na nogach i zdołał uwolnić swoją maczugę, zaś tobie broń zacięła się w najmniej pożądanym momencie.
-
Jasny chuj, teraz to ma przesrane. Nie ma czasu teraz siłować się z odblokowaniem broni i wycofał się jak najszybciej do tyłu lub z powrotem na górę i w wolnej chwili spróbował odblokować karabin.
-
Udało ci się wrócić na górę, bo to była o wiele szybsza opcja niż uciekanie z budynku lub na jego tyły. Ogr po drodze zniszczył schody, które nie utrzymały jego ciężaru. Sprawia to, że będziesz miał trudniejszą drogę powrotną, ale tym możesz martwić się później, teraz powinieneś zabić monstrum, które próbuje dosięgnąć cię łapami czy razami maczugi po niewielkim pomieszczeniu. Na szczęście udało ci się ponownie naprawić broń.
-
Skoro naprawił to znowu posłał kilka serii w monstrum, o ile mógł. Bo jeżeli nie mógł do niego strzelać z bezpiecznej pozycji, to musi spierdolić w jakiś sposób i chyba najlepiej będzie przez jakieś okno albo wskoczyć na dach innego budynku.
-
Mógłbyś teoretycznie wyskoczyć, ale mogłoby się to skończyć bolesnym zwichnięciem albo i złamaniem, co właściwie przypieczętowałoby twój los, bo gdybyś nie mógł się poruszać to albo zabiłby cię Ogr, albo Zombie. Albo tamci goście, gdyby wrócili. Inne budynki były za daleko, żeby na nie skakać. Na szczęście nie musiałeś ryzykować, bo choć wyprułeś się kompletnie z amunicji, to i tego bydlaka położyłeś trupem.
-
Liczy się, że go dojebał i może teraz zejść. Wziął od jednego z martwych chłopaków jego broń, bo pewnie miał przy sobie jakiegoś olbrzyma albo pistolet, bo w swoim rewolwerze ma niecały bębenek, a takim to najwyżej krzywdę zrobi paru zombiakom. Zanim zszedł, wyjrzał przez okno, aby zobaczyć, jak wygląda sytuacja na zewnątrz budynku.
-
Dziwnie cicho i spokojnie, najpewniej słychać by było dokładnie drapanie się Ogra po jajach, gdyby jakiś się rzeczywiście drapał, bo tego trzeciego, który pognał za resztą, nigdzie ani nie widziałeś, ani nie słyszałeś. Żadnych innych ludzi czy czegokolwiek innego też, ale widziałeś już pojedyncze Zombie, które najwidoczniej gdzieś się ostały, a które zwabiła woń świeżego, choć zmutowanego, truchła. Przy trupach, bo niestety po sprawdzeniu pulsu obu nie miałeś już wątpliwości, że są martwi, znalazłeś dwa rewolwery-samoróbki, dość popularną nie tylko pośród motocyklistów, broń, każdy miał pełen, nabity bębenek i łącznie znalazłeś przy nich jeszcze dziesięć dodatkowych naboi, a także długi nóż i skleconą ze złomu maczetę.
-
//Powiedz mi, tutaj każdy trup, któremu nie uszkodzi się mózgu, przemienia się w zombie?//
Opróżnił bębenki z naboi oraz wziął resztę. Daje mu to dwadzieścia dwa naboje plus jego własne. Maczeta ze złomu może nie być zbyt wytrzymała, a nie chce się okładać na pięści ze sztywniakiem, więc wziął długi nóż i wcisnął go w cholewę buta. To wszystko, teraz trzeba zejść, a skakanie przez okno zostawi czarodziejom i innym magikom. Zeskoczenie piętro niżej tam, gdzie były schody, może być niebezpieczne, więc postarał się zeskoczyć na ciało Ogra.
-
//Istota żywa przemienia się przez ugryzienie, zadrapanie albo kontakt z krwią. Trupy przemienia wirus, ale martwi sami z siebie już tak często nie wstają, bo zwykle są objadani do kości. Tu może być z tym problem, bo taki Ogr wyżywiłby pół Somalii, i to niekoniecznie po apokalipsie Zombie.//
Udało ci się. Nie żeby to było miękkie albo przyjemne rozwiązanie, potwór miał grubą skórę i kości, ale i tak lepsze to, niż raźny skok na beton. Trochę bolą cię po tym nogi, ale na pewno nie masz nic złamanego albo zwichniętego, możesz się więc zmywać. -
Z grubej skóry Ogra można by zrobić czapsy, które może i kiedyś były przeznaczone dla jeźdźców konnych, ale teraz jego wierzchowcem jest Yamaha. Dobrze, że sobie nic nie złamał, bo to byłaby dla niego katorga i w pewnym stopniu wyrok śmierci. Ból rozchodzi, ale teraz musi sprawdzić, czy żaden z jego chłopaków się gdzieś nie schował, ale też sprawdzić, czy te ćwoki z Syndykatu nie zostawili po sobie czegoś ciekawego(nie licząc Ogrów) w komisariacie oraz na zewnątrz niego.
-
//To, że jako gracz wiesz, z kim masz do czynienia, tylko dobrze o tobie świadczy, bo oznacza, że czytasz podpięte tematy i pamiętasz, co przeczytałeś. Ale wolałbym, żeby tutaj wiedza gracza nie równała się wiedzy postaci, zwłaszcza, że to dość tajemnicza organizacja, bo może i o Fanatykach czy Z-Com słyszał każdy, nawet jeśli nie miał z nimi do czynienia, ale tu jest jednak inaczej.//
Choć działali szybko, to nie byli w stanie zabrać wszystkiego. Problem był jednak taki, że nie mieli też zamiaru oddać tego ani wam, ani nikomu innemu, więc po dostaniu się do piwnicy zauważyłeś nie tylko wiele, choć znacznie mniej niż wcześniej, różnych dóbr, ale i ładunki wybuchowe, co do których nie miałeś pewności czy eksplodują po czasie, a jeśli tak, to jaki miałby być to czas, czy może jednak wybuchną przy próbie ich rozbrojenia lub zabrania jakichś towarów. -
//Ah, zagalopowałem się. //
Jak pierdolnie, to go zmiecie z powierzchni ziemi, a nie chce tego ryzykować. Wyszedł na zewnątrz i sprawdził, czy te trupy, których paru wysłał do piachu, mają przy sobie coś ciekawego. W międzyczasie zagadał przez radio do VIncenta:
— Vince, żyjesz? Powiedz, że już stąd spierdalasz, bo ci nogi połamię, jeżeli jeszcze tu jesteś. -
Głos z radia odezwał się dopiero po chwili.
- Żyjesz? Kurwa, no ja wiedziałem, że przeżyjesz… Ale chłopaki porobili zakłady, kto i jak cię sprzątnął. Zabraliśmy się stąd wszyscy, przynajmniej wszyscy, którzy dali radę. Nie doliczyliśmy się ciebie, tamtych dwóch od kaemu i jednego z naszych.
Każdy z trupów miał na sobie solidne buty, spodnie z wieloma kieszeniami, pas, kaburę, pochwę na nóż, kamizelkę taktyczną i resztę ubrań. Oraz hełm i maskę przeciwgazową. W kaburze tkwił pistolet, w pochwie nóż, przy kamizelce cztery magazynki, jeden do pistoletu i trzy do pistoletu maszynowego, który leżał obok trupa lub wciąż w jego zaciśniętej dłoni. Do tego takie pierdoły jak kompas, latarka, osełka, scyzoryk i tym podobne. -
Jebać pistolet, weźmie pistolet maszynowy i całą amunicje do niego. Gdyby miał większy plecak albo jakieś torby na motocyklu, to wziąłby więcej tego, ale tak musi się ograniczyć do pistoletu maszynowego, trzech magazynków, kompasu i latarki. Teoretycznie mógłby odjechać motocyklem z kubłem, ale swoją Yamahę traktuje na równi z VIncentem i nie zamierza jej tutaj zostawić. Ściągnął maskę gazową z twarzy tego typa. Nie po to, aby ją sobie wziąć, ale z ciekawości chce wiedzieć, jak wygląda jego twarz.
— Dwóch tych wielkich niedojebów rozjebałem, a reszta chuj wie. Trzeba będzie uważać, jeżeli będziemy się zapuszczać poza posterunek. Szef się wkurwił? -
- Urwie ci jaja i powiesi sobie nad kominkiem. - odparł tamten. - I uwierz albo nie, ale kazał postawić sobie kominek, więc lepiej uważaj.
Nie wiedziałeś, kogo spodziewać się za maską, i w sumie na nikogo nie trafiłeś. Była to niezbyt ciekawa twarz, raczej nie wpadała w oko, mężczyzna z wyglądu był przeciętny i raczej zapomniałbyś, że go w ogóle widziałeś, gdybyś zobaczył go kiedyś w tłumie na ulicy. -
— Kurwa kurwie łba nie urwie. Ja już się zbieram i za jakiś czas powinienem wrócić. Bez odbioru. — zakończył krótką pogaduchę. Teraz pora się zbierać z tego kurwidołka, bo jeszcze go jakiś Ogr dojebie albo będzie musiał się męczyć z Zombie, które to się czepiają jak mucha gówna. Zabrał to, co chciał zabrać, i wrócił tam, gdzie zostawił swój motocykl. Później wiadomo - wyruszył w drogę powrotną do garnizonu. Pewnie będzie mieć kręconego wora, ale zawsze może się tłumaczyć tym, że wydawała mu się ta akcja dużo bezpieczniejsza i samemu nie wziął chłopaków do tego miasteczka.
-
Udało ci się zabrać pojazd bez trudu, choć trzeba tu będzie wrócić, z czystej przyzwoitości zabrać ciała poległych kolegów, żeby dać im godny pochówek, który w realiach świata po apokalipsie oznacza ni mniej, ni więcej, ale spalenie, bo to jedyny pewny sposób, aby zmarły został zmarłym do końca. No i ich pojazdy, broń, broń i wyposażenie zabitych… no właśnie. Kogo? Zwykłymi bandytami być nie mogli, nigdy nie słyszałeś o szajce na tyle silnej, aby mogła wystawić tak wielu tak dobrze wyposażonych, uzbrojonych żołnierzy z pojazdami i do tego tresowanymi Mutantami. Nie dość, że coś tu ci śmierdziało, to miałeś jeszcze wrażenie, że to nie koniec i zaleci gównem jeszcze bardziej, i to niedługo. Takim akcentem właśnie skończyłeś swoją podróż. Po powrocie nie witano cię owacyjnie, jak bohatera, bo każdy głupi wiedział, że szef może się na tobie ładnie wyżyć i nie chcieli mu podpaść, więc woleli gratulować i klepać cię po plecach później, o ile będzie w ogóle okazja.
-
Choć niektórych członków klubu ledwo znał, a z innymi ani razu słowa nie zamienił, będzie trzeba wrócić i zrobić to, co trzeba. Motocykle na chodzie są wiele warte, ale broń i reszta też jest od chuja warta. Ale tym razem wyruszy tylko z paroma motocyklistami, a najlepiej wyruszyłby sam, aby nie narażać swojej dupy w klubie oraz życia innych członków. Ale te typy i te wielkie pokurwieństwa… No jebie gorzej niż od szwendacza, który przed przemianą wytaplał się w gównie. Za dobrze uzbrojeni i pierwszy raz widział, żeby ktoś trzymał takie coś w ciężarówce, a potem to wypuścił, aby walczyły po ich stronie. Na chwilę obecną ma inne zmartwienie, albowiem musi nasmarować dupę łojem, zanim spotka się z dowódcą, bo klepanie będzie niezłe. Wepchnął motocykl do swojego pokoju i tam go zostawił, a następnie udał się do kwatery jego przełożonego.
-
Miałeś wrażenie jakby tylko na ciebie czekał, bo nie zdążyłeś nawet zamknąć za sobą drzwi, a ten od razu zaczął wrzeszczeć:
- Po chuju miałeś ten pomysł, a ja mam w chuju kolejne! Nigdzie już nie weźmiesz chłopaków, teraz to ty będziesz zapierdalał, jak ktoś coś zwietrzy, jasne?! Mówiłem, że będzie miał kumpli! I co? I kurwa miał! A my mamy kilku kumpli mniej! Warto chociaż było?!