[Metro-Zdzieszowice] Stacja Galeryjna
-
Maruder [T-4(Dzień 0)]
Wszedł. Pierwszym, co go powitało po zasunięciu drzwi, była subtelna cisza, odgrodzenie od wszechpotężnego jazgotu Alei Handlowej, który teraz przeistoczył się w delikatny, nieszkodliwy szmer. Wnętrze było malutkie, na parunastu metrach kwadratowych zmieszczono dwa stoliki, z których ten dalej wejścia był zajęty przez jedynego klienta obecnego w środku, rozczochranego młodzieńca o kruczych włosach, leżącego na stole w objęciach alkoholowego Morfeusza. Za stołami znajdował się kontuar z jasnego drewna z niewielką furteczką, pozwalającą przechodzić w obie strony, zaś za kontuarem stał niewielki, przyszarzały Azjata. Krótko ścięte włosy, zmarszczki wpijające się w twarz i niewyrośnięta, lecz starannie przycięta broda nadawały mu srogiego wyglądu, a jednak coś sprawiało, że wydawał się godny zaufania jak nikt inny. Ściany wyglądały zadbanie, zostały nawet pokryte wygrzebanym skądś linoleum, mającym przypominać panele podłogowe. Wymalowano na nim podobne wzory, jak na szyldzie lokalu, jednak tych Maruder zupełnie nie był w stanie odczytać. Wisiało też kilka obrazów, a raczej fotografii, lekko wyblakłych, ale w sumie dobrze zachowanych za szkłem i wielokrotnie reperowanymi ramkami. Pierwsza przedstawiała oryginalny dach, wsparty na dwóch kolumnach, a druga monstrualną. zaśnieżoną górę na szycie niewiarygodnie błękitnego nieba. Kolejna przedstawiała bujną, cudowną roślinę, mieniącą się blaskiem soczystych liści i oprószoną różowymi kwiatami. Na czwartym, ostatnim, znajdowała się niska, urodziwa Azjatka, nosząca na sobie przedziwaczną, lecz piękną na swój sposób, szatę. Uśmiechała się subtelnie, pozując na tle tego samego kontuaru, jaki znajdował się właśnie przed Maruderem. Wszystkiemu temu akompaniował zapach… drzewka, a właściwie to miniaturowego drzewka, jakie stało w doniczce obok człowieka za ladą, oświetlane swą własną lampką, choć jasność w barze zapewniał lampion podwieszony pod sufitem, dający subtelną i miękką, lecz zupełnie wystarczającą poświatę
— Witam. Coś będzie dla Pana? Menú? — Zapytał Azjata, lustrując przybysza wzrokiem. -
Skinął głową. Nie żeby miał zamiar zbyt dużo tu wydać albo dłużej zabawić, po prostu nie miał zamiaru wzbudzać ewentualnych podejrzeń, wchodząc i od razu wychodząc.
- Wystarczy coś do picia, nie wpadłem na długo. - odparł. -
Maruder [T-3(Dzień 0)]
— Coś? Nie, nie. Można pić lepiej, niż coś. — Azjata kategorycznie pokręcił głową i zanurkował pod ladą. — Można pić Tōiie.
To mówiąc wynurzył się, trzymając w dłoniach niemałą, szklaną flaszkę, wypolerowaną i pozbawioną jakiejkolwiek etykiety. W jej wnętrzu zagadkowo pluskała szmaragdowa ciecz, błyszcząca puchowymi odbiciami miękkiego pół-światła wypełniającego bar. Na dnie naczynia pływały niewielkie listeczki, które czując ruch swego szklanego domu zawirowały leniwie, tańcząc wymuszone piruety wdzięcznie, powoli i bez żadnego pośpiechu, który by je obchodził.
Azjata pozostawił butelkę na kontuarze, by następnie sprawić jej towarzysza, którym został kubek wykonany z połyskliwego drewna. Po tym pytająco opuścił wzrok na potencjalnego klienta. -
Maruder nigdy na dobrą sprawę nie wyszedł z nałogu, w który popadł w ciągu trwającego kilka miesięcy załamania, więc rzucił chciwe spojrzenie na zawartość flaszki, choć nigdy nie widział ani nie słyszał o takim trunku.
- Ile? - zapytał krótko, ale dodał po chwili namysłu: - I poniewiera? Za wcześnie, żeby zanurkować pod stół. -
Maruder [T-3(Dzień 0)]
— Spokojnie, procent jest słaby. W Tōiie ważny jest nieznany smak, nie procent. Ale Tōiie się ceni. Dwadzieścia za kubek. — Azjata zmarszczył brwi.
-
Miał pięćdziesiąt złotych. I miał wydać dwadzieścia z nich na trunek? Prawie odmówił. Prawie, bo zbyt go to kusiło, nie tyle sam fakt, że był to jakiś alkohol, gdyby chciał jakiegokolwiek trunku to wziąłby najtańsze szczyny. Czy tam piwo, jak próbują wciskać kit barmani. Niemniej, jego kusił fakt, że nigdy o czymś takim nie słyszał, a tym bardziej nie miał okazji spróbować, więc w końcu odliczył odpowiednią sumę i położył na kontuarze. Kubek odebrał od razu, znajdując jakieś miejsce na uboczu, plecami do ściany, aby mieć dobry wgląd na cały bar lub większość lokalu. Dopiero wtedy nieco się odprężył, zsunął z twarzy maskę i gogle, aby posmakować tego niecodziennego alkoholu.
-
Maruder [T-3(Dzień 0)]
Już samo zbliżenie kubka do twarzy uwiarygodniło słowa barmana. Zapach szmaragdowego płynu był zupełnie nowym doznaniem. Maruder czuł w nim trzy, nawzajem przeplatające się wątki, jakby trzy zupełnie inne historie. Pierwszą był dym. Mężczyzna poznał w swoim życiu jego wiele odmian, ale ten dym odstawał wonią od innych. Nie była to spalona deska czy olej rzepakowy. Nie były to zeschłe rośliny ani nawet swąd płonącego mięsa. To był dym nieznany, napawał spokojem. Drugim motywem był zapach ledwo wyczuwalny, acz podkreślający pozostałe dwa. Musiał przekradać się między nimi, walczyć o swoje miejsce, o to, by być zauważonym. Mniej wprawiona osoba zapewne zupełnie by o nim zapomniała, lecz nie Maruder. Zapach rośliny, silnej i dumnej, acz stłamszonej. Czym? Ten łatał pustotę dziur duszy. Ostatni był znacznie silniejszy od pozostałych. Przypominał najemnikowi o ziołach, jakie raz poznał dzięki pewnej młodej medyczce. Nie było to jednak żadne z nich, to na pewno. Woń ta była rześka, żywa, ogarniała mężczyznę, lecząc i kojąc to, co bolało głęboko w środku, gdzie nikt, oprócz niego samego, nie miał wstępu.
Teraz pozostawało wyłącznie spróbować.
-
Zacisnął dłonie mocniej na kubku, przeżywając ponownie chwile, o których nie myślał od dawna. Czasem od miesięcy, czasem od lat. Przez chwilę nawet obawiał się, czy wypicie tego nie sprowadzi na niego kolejnych wspomnień, ukrytych jeszcze głębiej w jego duszy. Ale tylko przez chwilę, później upił pierwszy łyk, oceniając smak.
-
Maruder [T-2(Dzień 0)]
Ciecz zwilżyła spierzchłe usta najemnika, rozlała się na połoninach jego języka, by następnie z wolna spłynąć w przepaść gardła i rozbić się w otchłani żołądka. Smak, jaki temu towarzyszył, był jak żaden inny. Trzy wątki, jakie Maruder poznał w samym zapachu trunku, połączyły się w jedną, cudowną poezję, która na raz rozpalała wszystko, czego tknęła, by momentalnie rozkwitnąć ziołową ekspresją alkoholowego medykamentu. Toiie zdawało się przenikać nawet dalej niż tkanki i mięśnie, ono wsiąkało w duszę, wyławiając z jej cienistego basenu męty i skazy. Z Marudera wyrwało noc, w którą jego stary mentor zasnął na zawsze. Tą chwilę, w której samotny i zagubiony uciekał w ciemnym, ciemnym tunelu. W końcu błysk, niebosko jasny błysk. Dzień tysiąca słońc, zaszyty głęboko w fundamentach materii człowieka, który doświadczył końca i narodzin epok.
Wszystko to zapiekło jak stare rany, nigdy nie zagojone, krwawiące i ropiejące pod skórą. Pamiętał twarze rodziców, gdy zostawiał ich za sobą? Ostatnie słowo swego mentora? Dlaczego pamiętał ten dzień, te krzyki i przerażenie, ten blask?
— Wszystko o-kay? — Azjata, wciąż srogi, obdarzył swego klienta pytającym spojrzeniem.
-
Uśmiechnął się krzywo i kiwnął głową. Odetchnął i oparł się plecami o ścianę. Dopiero po kilku chwilach znów wziął łyka, licząc na to, że teraz nie pojawią się już żadne wspomnienia, a jeśli już, to nie takie.
-
Maruder [T-1(Dzień 0)]
Azjata przyjął kiwnięcie głową, a przy tym chyba nawet uśmiechnął się lekko. Jakby chcąc zamaskować ten niechciany przebłysk emocji spod srogiej maski, pochylił głowę i powrócił do wycierania blatu kontuaru, zwinnie manewrując dłonią.
Kolejny łyk nie przyniósł już tylu rewelacji, co pierwszy. Ciało przyjęło do siebie płyn nie reagując z taką mocą jak wcześniej, choć wciąż nie można było odmówić trunkowi jednego - łechtał zmysły ust, a smak, który niósł z sobą, wybijał się wysoko ponad wszystkie prymitywne samogon i inne siksy, jakie pędzono w metrze. Maruder mógł stwierdzić bez cienie wątpliwości, że w dłoni trzymał prawdziwy alkohol i to taki, który można pić dla większej ilości powodów niż pospolitego nawalenia się.
Dodatkowo trunek uspokoił go. Niewielki bar stał się przytulniejszym miejscem, choć pozornie nie zaszła w nim żadna zmiana. Pokryte linoleum ściany wciąż były tak samo zmęczone czasem, barman wciąż wycierał kontuar, a rozczochrany młodzieniec wciąż leżał na swym stole, mrucząc niezrozumiałe słowa od czasu do czasu.
Jak nazywał to jego mentor? Relaks? Tak. Maruder miał relaks.
-
Nie sądził, że pomyśli lub wypowie to słowo tak szybko, a jednak. Rozkoszując się tak trunkiem, jak i stanem, w jaki go wprawił, pił dalej, niespiesznie, miał przecież czas. Gdy skończył, posiedział jeszcze kilka minut, dopiero po chwili wzdychając i odnosząc szklankę do kontuaru.
- Ile kosztowałaby cała butelka tego trunku? - zagadnął Azjatę, starając się jednak zachować pozory obojętności, aby nie dać się orżnąć. -
Maruder [T-1(Dzień 0)]
Słysząc te słowa, Azjata zmierzył go wzrokiem od góry do dołu. Jego twarz pozostawała całkowicie beznamiętna aż do momentu, w którym jego oczy nie spotkały się z oczami Marudera. Wtedy wybuchnął głośnym śmiechem.
— Yoi! Nie stać Cię. — Odpowiedział, uspokajając się nieco.
-
Prychnął pod nosem.
- Zobaczymy. Niedługo mogę stać się o wiele bogatszym człowiekiem, więc trzymaj to dla mnie. - odparł, powstrzymując się od zdzielenia żółtka w pysk i zabrania mu butelki. Ostatnie, czego potrzebował akurat teraz, to kłopoty z prawem. Po tych słowach odwrócił się na pięcie i opuścił lokal, wracając na gwarne ulice Stacji Galeryjnej i rozglądając się za dalszymi rozrywkami czy miejscami odpowiednimi do zabicia czasu. -
Maruder [T-0(Dzień 0)]
Tych nie brakowało, nie na tej stacji. Na głównej alei mógł odwiedzić naprawdę wiele przeróżnych atrakcji. Od burdeli i tanich spelun, przez salony hazardu oraz dyskoteki, a kończąc na najbardziej wykwintnych rozrywkach, jak miniaturowa galeria sztuki, której szyld widniał po drugiej stronie alei. Choć trwał sam środek nocy, to Galeryjna właśnie teraz pałała rozświetloną niczym powstały z popiołów Fenix, pełnią życia.
// Możemy przyspieszyć, jeżeli chcesz. Trochę załamiemy czasoprzestrzeń, ale mi to na rękę. //
-
A więc udał się ku rozrywce, może wciąż pod wpływem alkoholu, może pod wpływem wspomnień, myśli i uczuć, które odblokował? Cały czas jednak pilnował czasu, ekwipunku i pieniędzy, chcąc zostawić sobie choćby jedną trzecią tego, co miał przy sobie, aby nie zostać bez pieniędzy na życie, gdyby misja się zawaliła.
//Śmiało.// -
Maruder [T-11(Wydarzenie)]
Czas, jaki spędził na rozmaitych rozrywkach, szybko mu minął. Na tyle szybko, by odchodząc od wystawianego przy jednym z zaułków kabaretu (akurat przedstawiano “Wyprawę Piwowarów”) natknąć się na znajomo czerwoną gębę gwardzisty.
— Obywatelu Maruderze. — Wysapał Kulpecki, wręcz emanując wściekłością. — Gdzie miałeś na mnie czekać, hę?! Nie mamy zegarka?!
-
Wzruszył ramionami.
- Czas to tylko iluzja, podobnie jak śmierć. Czy coś. Zasiedziałem się, ale już jestem, zwarty i gotowy do służby. Załatwmy to, bo chcę w końcu przytulić moją wypłatę. -
Maruder [T-10(Wydarzenie)]
Na pomidorowej twarzy jego tymczasowego przełożonego zawrzał cały wulkan, gejzer gotowy wystrzelić pokładami gęstej lawy, grzebiącej pod sobą całe cywilizacje. I gdy już przerywała się twarda skorupa warg Gwardzisty, gdy już miał huknąć - z plaskiem wylądował dłonią na własnej twarzy, przeciągając nią niczym mutant rozrywający pazurami upolowaną ofiarę. Coś przy tym mamrotał, ale były to zbyt niewyraźne słowa, by Maruder mógł je odszyfrować.
— Dobra. — Odpowiedział, w końcu zrywając rękę z facjaty. — Za mną, reszta już jest przy posterunku. I tempo! — Warknął, ruszając truchtem w kierunku wylotu tunelu Galeryjna-Szkolna.
-
Parsknął cicho pod nosem i ruszył we wskazanym kierunku. Nie dał po sobie poznać, że mu się spieszy, nie biegł, nawet nie truchtał, po prostu szedł tam szybkim krokiem.