Nadzieja
-
— Wpadnę. — Wyszczerzył schowane w brodzie usta. — Masz to jak w banku.
Pożegnał się z Adrienem i opuścił rusznikarnię przyjaciela, stając na zewnątrz.
“Tylko gdzie Oswald miał tego profesorka?” Zastanowił się, rzucając wzrokiem na okolicę. Wyciągnął z kieszeni adres jajogłowego i szybkim krokiem, prawie biegiem skierował się tam. -
//To tu mój błąd, bo byłem pewien, że razem z listem wręczył ci też jego adres, ale sprawdziłem posty i zapomniałem o tym wspomnieć. Uznajmy, że masz jednak ten adres.//
-
// Poprawione. //
-
Odnalazłeś go w centrum, w jednej z okazałych kamienic, więc albo jego przodkowie przybyli tu z pierwszymi osadnikami, albo miał tyle złota, że wykupił sobie ten lokal. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że drzwi były zamknięte, a w środku nie widać było śladu życia, ani ruszających się firanek, ani światła, nic.
- Szuka pan tego starego wariata? - usłyszałeś za swoimi plecami. Odwróciwszy się, zauważyłeś małego chłopaka, przyzwoicie ubranego, choć brudnego. - Bo jak coś może wiem. -
Sey zatrzymał się i spojrzał na dzieciaka, zaskoczony.
— No młody, jakbyś zgadł. Wiesz, gdzie jest? -
- Wszyscy, co się tu kręcą, go szukają. Nawet jacyś dziwni ludzie w czerwonych ciuchach. Ale jak chciałem im pomóc to kazali mi się wynosić i nastraszyli mnie bronią. - powiedział, odbiegając trochę od tematu. Spuścił na chwilę głowę, a później podniósł i zauważyłeś na jego twarzy chytry uśmieszek. - Pan chyba taki nie jest, co? I potrafi pan wynagrodzić za pomoc?
-
— Hmm, hmm… — Seymour starmosił swoją brodę. — Chyba nie jestem, jakby się tak zastanowić. Co byś chciał w zamian, młody?
-
Popatrzył na ciebie zdziwiony.
- Jak to co? Srebrnika. To powiem wszystko. A jak powiem jeszcze więcej to może dwa. -
Sey skrzywił się.
— Jakby to ten, młody… Powiedzmy, że nie jestem obecnie przy kasie. Ale może coś innego by Cię zainteresowało. — W jego dłoni pojawiła się świeżo co zakupiona u Adriena bestia. — Strzelałeś kiedyś z takiego cacka? -
- Pan chce żeby mi wszystkie palce połamało? - zapytał wyraźnie oburzony twoją propozycją. Najwidoczniej pogłoski o tym, że w Nadziei nawet dzieci wiedzą, jak posługiwać się bronią, nie były takie przesadzone, i młody zdawał sobie sprawę, że może i to fajne cacko, ale strzelanie z niego to kiepski pomysł. Skrzyżował ramiona na piersi i demonstracyjnie się obrócił, odchodząc na kilka kroków. Pewnie tak łatwo nie odpuści okazji do wyłudzenia czegoś od ciebie, ale nie masz co liczyć, że da się spławić łatwo.
-
// Ja bym za dzieciaka dał se połamać palce, tylko mówię. //
— Dobra, dobra… — Schował broń do kabury. — To zrobimy inaczej. Wiesz, jak działa kupowanie na rachunek, młody?
-
//A ja nie.//
Przekrzywił lekko głowę i zmarszczył czoło po czym pokręcił głową.
- Nie. Jak? -
// Tchórz. //
— No to ten. — Pstryknął dwukrotnie palcami, zbierając myśli. — Idziesz do sklepu i bierzesz co tam chcesz, ale nie płacisz za to, tylko dajesz kasjerowi kartkę na której jest zapisany rachunek, jego numer, w jakim banku jest i takie te, nie? A kasjer później idzie z tym do baku. Cały myk polega na tym, że w tym przypadku nie płacisz za nic, tylko gość na którego jest przypisany rachunek. W tym przypadku - ja. — Wskazał na siebie kciukiem.
-
// A właśnie, że inteligentny - komu by się chciało złamać palce za dzieciaka? //
-
Chwilę zajęło mu przetworzenie tych informacji, ale w końcu chyba zrozumiał (lub nie), bo pokiwał radośnie głową.
- Dobra, to ja się zgadzam. To da pan ten papierek i ja zaraz mówię wszystko, co trzeba. -
— Już, już… — odpowiedział, obklepując kieszenie w poszukiwaniu długopisu. — Ty w tym czasie załatw jakiś papierek.
Na szybko powtórzył w głowie numer rachunku, jednak nie swojego, a swojego brata, bankiera. Dostał go kiedyś, by przestał dopierdzielać się do niego o dawne niesnaski i od tamtego czasu z chęcią korzystał, uszczykając niejako z portfela “braciszka” czasem mniejsze, czasem większe sumy. -
Gdy wszystko było gotowe, dzieciak spojrzał jeszcze raz na papierek, później na ciebie, znów na kwit i w końcu schował go do kieszeni.
- Profesorek to zawsze był walnięty, a przynajmniej ja nie pamiętam, żeby był normalny, ale teraz to już chyba całkiem zwariował. - powiedział w końcu. - Wcześniej tylko kupował jakie rzeczy ze Złych Ziem albo słuchał tych, co się tam już wybrali i chcieli o tym opowiadać. Ale jednego dnia wziął swoje rzeczy, zamknął dom i poszedł w kierunku bramy. Śledziłem go, bo nic nie miałem do roboty, a on spotkał się tam z bandą najemników i razem poszli właśnie na Złe Ziemie. Nie wiem gdzie, ale wiem, kto może wiedzieć. - zakończył chytrze, wyciągając do ciebie dłoń, drugą podając ci kolejny kawałek papieru do wypisania. -
— No, mów. — Westchnął na pokaz, wypisując informacje na papierku.
-
Zabrał go i porównał z tamtym, który otrzymał wcześniej.
- Nie wiem, po co dokładnie się tam wybrali, ale po kilku godzinach kilku ludzi wróciło do miasta i poszło pić. Mówili coś o tym, że to głupota, samobójstwo i szaleństwo, i że oni się w to nie pchają. Są jeszcze w mieście, dzisiaj rano widziałem ich w saloonie “Cel i Pal”.
Przy okazji dzieciak podał ci ich w miarę dokładne rysopisy, z których wyłaniali się ludzie podobni absolutnie do każdego, przeciętni i zwyczajni, ale pewną pomocą było to, że było ich trzech, kręcili się razem, a jednego poznasz bez problemu, bo nosi opaskę na oku. -
— Yhm… — Na zimno przemyślał słowa dzieciaka. — Dobra, dzięki za pomoc. Za to ty nie przewal tych rachunków na głupoty, jasne? — Spojrzał na młokosa, zbierając się do odejścia.