Los Angeles
-
Reichtangle
Podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał na kusznika.
‐ Może i patrolujecie, ale nie jesteście w stanie mieć cały czas oko na cały ten obszar. Nie sprawdzacie co godzinę każdego domu, czy aby ktoś tam się włamał. Każdy może się prześlizgnąć i cicho przeczekać w tych domach, tuż pod waszym nosem. I tak też zrobili ci kanibale. A co do okna, to było jedynie pierwsze pięto, niezbyt wysoko. Owszem potłukłem się i bolało, ale na szczęście nic nie złamałem. -
-
-
-
Kuba1001
Zohan:
‐ Nie wyglądamy na Bandytów, więc pewnie tak, ale dla pewności to postaraj się ich nie drażnić ani prowokować.
Reich:
‐ No chyba Cię pojeło, nas jest tylko trójka i wysłali nas na zwiad, nie będziemy uganiali się za bandą jedzących ludzi popieoleńców. Zabierzemy Cię do bazy, opatrzymy i wyślemy porządny oddział, który ich wystrzela. -
-
-
Kuba1001
Reich:
Jak widać, Twój płaczliwy ton uderzył do każdego z członków patrolu, poza tym kusznikiem, z którym dalej rozmawiałeś, wydawał się on też przywódcą grupy.
‐ Na Twoim miejscu mówiłbym to samo… No dobra, sprawdzimy to, ale zaczekamy na chociaż jeszcze jeden patrol, bo we trójkę prędzej skończymy jak Ty niż ich wybijemy.
Zohan:
Mężczyzna miał rację i po wstępnej weryfikacji, przepuszczono Was za barykadę, gdzie rozciągało się śródmieście, kontrolowane już niemalże w całości przez Milicję, Z‐Com i Armię Światową. -
-
-
Reichtangle
‐Taaak… tylko wiesz, wciąż martwi mnie czy oni nam nie uciekną. Przybyli tu dopiero dzisiaj i nie rozłożyli się tu na dobre, więc mogą w każdej chwili zabrać dobytek i zwiać. Może już mnie szukają i gdyby zauważyli mnie razem z Milicją…‐ obejrzał się za siebie, jakby wypatrując kanibali, a tak naprawdę oceniając odległość stąd do kryjówki członków oddziału.
-
-
-
-
-
-
-
-
-