Nowy Asgard
- 
Czarna: 
 “Której zbroi, przyjaciółko? Przepraszam, że pytam. Po prostu… Jestem taki beznadziejny, że nie mogę się nawet domyślić takich prostych rzeczy. Proszę, sprecyzuj o którą zbroję chodzi.”
 Vergis:
 Hela westchnęła, po czym odezwała się, tym razem już łagodniej, choć wciąż z dość słyszalnym nerwem w głosie.
 -Ech… Po prostu, wszystko mnie denerwuje. Wiem, że nie powinnam się na tobie wyładowywać, ale cholera jasna, ja już dłużej nie mogę wytrzymać!
- 
Vergis 
 Pomyślał przez chwilę.
 -Hm… Zaklęcie… Pewnie je zakładał tata… Ciociu, znasz lepiej tatę. Jakie hasło mógłby dać, by zabezpieczyć kogoś takiego jak ty?
 Czarna
 “Taka cza… Nie, wszystkie są czarne. Taka najnowsza z lekko świecącym się okręgiem na wysokości mostka.”
- 
Vergis: 
 -Nie wiem. Naprawdę, nie wiem. Ostatni raz jak go widziałam na przyjaznych warunkach był zanim Thor skończył 14 Asgardzkich lat. Już chyba ty lepiej wiesz co on lubi. - odpowiedziała niepewnie
 Czarna:
 “W porządku… Daj mi chwilę, ok?”
- 
Czarna 
 “Wyjścia wielkiego nie mam”
 Vergis
 -Hmmm… Żólta Diament, Thor, Vergis, Mój syn, Hel, Siostra, Siorka, Mama… A, Biała Diament.
- 
Czarna: 
 “Dziękuję za zrozumienie. Chwila. Mmmm… Taka czarna ze złotymi wstawkami i pod względem designu podobna do tych pana Starka, moja przyjaciółko?”
 Vergis:
 Żadne z tych haseł nie zadziałało… Poza ostatnim. Przy wypowiedzeniu ostatniego hasła jakie przyszło do głowy Vergisa, łańcuchy jakby magicznie zostały rozkute z Heli, która po tym od razu upadła na podłogę i zaczęła sobie rozcierać nadgarstki
 -…Dziękuję baardzo… - odpowiedziała dosłownie uniżona, bo leżąca u łapek Vergisa.
- 
Czarna 
 “Zgadłeś. I jak z nią?”
 Vergis
 Nic nie powiedział, tylko nieco znieżył łeb i liznął ją porządnie po twarzy.
- 
Czarna: 
 “Przykro mi to powiedzieć, ale twoje mniejsze wersje, moja przyjaciółko, zostawiły z niej tylko rękawice i napierśnik. Przykro mi.”
 Vergis:
 Lekko zachichotała, po czym zaczęła się powoli podnosić z podłogi.
 -Nie wierzę, że moją jedyną zaufaną osobą po tych wszystkich latach został mój bratanek, którego matką jest mój brat.
- 
Vergis 
 -Sam nie wiem, jakiej jestem płci właściwie. - po czym spróbowqł jej jakoś pomóc.
 Czarna
 “… Powiedziałabym coś, ale to zwykle przynosi dokładnie to, czego się nie chciało. Eh… Ta, tracę ponownie nad sobą kontrolę.”
- 
Vergis: 
 -Masz to po ojcu. - powiedziała, po czym lekko się nim wsparła i powoli zaczęła wstawać - Dasz mi coś do podpierania się? - zadała pytanie.
 Czarna:
 “Ech, przepraszam. Mogłem po prostu powiedzieć, że nie znalazłem zbroi i Cię nie dołować. Przepraszam.”
- 
Vergis 
 -A, tak, przepraszam. - po czym zmienił się w swoją zeykłą humanoidalną formę.
 -Na razie tak może być?
 Czarna
 “Potrzebowałam potwierdzenia swoich odczuci. I to tyle.”
- 
Vergis: 
 -… Tak, może być. Tylko uważaj, żeby mnie nie upuścić. Prowadź. - odpowiedziała stanowczo, po czym zaczęła się trzymać ręki Vergisa. Jak się okazało, jest dość… Cięższa, niż mógłby się spodziewać. Ale jakoś powinien dać sobie z tym radę.
 Czarna:
 “To… Będziemy tu tak siedzieć aż wszyscy umrą i będziemy mieli w końcu spokój?”
- 
Vergis 
 Stęknął lekko, ale szedł twardo.
 -Cioci, z całym szacunkiem, ale… Chcesz walczyć w tym stanie?
 Czarna
 “Nie, właściwie to chciał…” - tutaj jest wielce znacząca cisza, a także odgłos spadnia kogś w oddali. Po chwili odezwał się znacznie mniej uprzejmy, a także gorszy głos.
 “No nareszcie ta stara kurwa wyszła. Miałam dość tej jego moralizarostkiego w dupę jebaną tonu. A ty co robisz w tym klejnocie, co?”
- 
Vergis: 
 Odpowiedziała zdziwiona.
 -Walczyć? Oczywiście, że nie. Zaprowadź mnie tam gdzie się działy te wszystkie dziwactwa. A potem sobie po prostu odpocznę.
 Czarna:
 “Przepraszam, że zajmuję miejsce. Sam nie wiem co w nim robię. Ja w ogóle nie wiem co ja robię w tym świecie i dlaczego istota wyższa uznała, że zasługuję na życie.”
- 
Vergis 
 Westchnął uspokojony i prowadzi ją do ogrodu spokojnie.
 Czarna
 “No ja myślę. Na razie, glutku, to Ci pozwolę być tutaj. Na razie. A ten szczyl… Niech zostanie. No to dawaj, pomagaj mi chodzić.”
- 
Vergis: 
 -Chwila. Wyczuwam przejście… Skrót, w sensie. To specjalność twojego ojca, iluzje. Skręć w lewo i wejdź prosto w ścianę.
 Czarna:
 “Rozumiem. Nie rozumiem natomiast w jaki sposób mam pomóc Ci chodzić, skoro sama to potrafisz.”
- 
Czarna 
 “A tak, że wolę, byś ty mi pomagał. Proste?”
 Vergis
 -Ja się dopiero uczę je rozpoznawać… - i skręcił w lewo.
- 
Czarna: 
 “Przepraszam za bycie tak irytującym, ale w jaki sposób mam pomóc Ci chodzić?”
 Vergis:
 -Masz jeszcze na to czas. - odpowiedziała. Po chwili oboje przeszli przez ścianę, której praktycznie rzecz biorąc nigdy naprawdę nie było. Teraz wchodzą schodami na gorę.
- 
Vergis 
 -Ciekawe, gdzie idziemy…
 Czarna
 “Nie gadaj tylko właź na nogi.”
- 
Vergis: 
 -Chyba raczej… Przez jaką trasę idziemy. Bo to dość oczywiste, że idziemy teraz do ogrodu… Prawda? - spytała się dość surowo
 Czarna:
 “Jak sobie życzysz…”
 Biało-błękitny symbiont po chwili zaczął formować się dookoła nóg Czarnego Diamentu, aż były one nim pokryte w całości aż do pasa.
- 
Czarna 
 “No i miło.” Odpowiedziała nieco oschle i spróbowała powstać.
 Vergis
 Lekko położył po sobie uszy, jakby wtydząc się gafy, jaką rzekł.
 

