[Deravierres] Awangarda
-
Postanowił powstrzymać się od komentarza, nie chcąc jej podpaść nie tylko z powodu starszeństwa stopniem… Wybrał drugą opcję i zabunkrował się przy tarczy strzeleckiej, ceniąc swoje życie nieco bardziej niż zalety wynikające z braku posiadania owej tarczy.
-
Nazar
Tarcza zmniejszała ryzyko zamienienia jego czaszki w przypominające niekształtne puzzle strzępy przez kulę wroga, ale znacznie ograniczała możliwości strzeleckie, wszak jedynym oknem na świat była wąziutka szczelina po prawej stronie. Na tyle duża, by wsunąć do nań lufę karabinu i deczko nim manewrować, ale nic poza tym. I tak nie miało to teraz znaczenia. Okolicę spowijała ściana sztucznej mgły, która kryła ruchy wroga.Najciekawszą rzeczą była względna cisza. Nie było słychać nawet artyleryjskiej orkiestry, która jeszcze niedawno pogrzmiewała hucznie w oddali. Erkaemista po jego lewej ledwo słyszalnie chrząknął i pociągnął do siebie rygiel swojej broni. Przesunął się z lekkim oporem, wydając przyjemny dla ucha chrzęst i wrócił na swoje miejsce z metalowym trzaśnięciem, wsuwając długi nabój do komory. Westchnął ciężko, zgarbił się i przystawił kolbę erkaemu do ramienia. Z naciskiem spustu posłał w dym krótką serię.
Towarzyszył mu terkot innego karabinu maszynowego z innej pozycji.
- Rzućcie w nich granatami – rozkazała oschle podoficer. -
Wyjął granat, odbezpieczył i odczekał sekundę czy dwie, dopiero wtedy rzucając go z zamachem w dym, aby eksplodował idealnie w chwili upadku, co sprawiało, że wróg nie zdąży go odrzucić ani zrobić nic więcej, poza zostaniem rozerwanym na strzępy.
-
Nazar
Wróg pewnie i tak nie zobaczyłby go w tej chmurze dymu, ale przezorność nie zaszkodzi. Reszta żołnierzy również poczekała chwilę z rzuceniem swojego ładunku. Nazar zrobił to jako pierwszy. Tuż po nim reszta. Zdawały się wybuchać w rzędzie, po kolei. Tak, jak zostały rzucone. Jeśli ktokolwiek znalazł się w strefie ich rażenia, z pewnością szczęśliwie się to dla niego nie skończyło.Po ich eksplozjach nastała nagła cisza. Karabin maszynowy z drugiego krańca okopu też przestał terkotać. Wtem prawie przed twarzą Nazara przeturlał się podłużny kształt. Granat przeciwnika! Nie wpadł do ich pozycji, a turlał się przed nią.
- Za osłonę! -
Choć i tak chroniła go sporych rozmiarów tarcza, to jednak zawsze była szansa, że odłamki się przez nią przebiją lub nieszczęśliwie przelecą w jej otworze strzelniczym, więc od razu opuścił pozycję i skrył się głębiej w okopie, wracając od razu, jak tylko usłyszał dźwięk eksplozji.
-
Nazar
Strzelcy zbiegli ze swoich pozycji jak oparzeni i skulili się po bokach pozycji. Przycisnęli obie dłonie do boków głowy. Dobrze wiedzieli, co to oznacza. Rozległ się łańcuch głośnych eksplozji. Ale na nich się nie skończyło. Gdy wszyscy mieli wracać na swoje pozycje, od jednego z worków z piaskiem odbiło się coś ciężkiego. Z hukiem spadło na podest. Kształtem przypominało nieco dużego grzyba o żółtawym grubym trzonie i nieregularnym kapeluszu w kolorze butelkowym, który przypominał duży trójkąt. Wtem wszystko stało się jasne – to duża wiązka granatów, która za chwilę rozniesie całą tę pozycję jak i jej rezydentów, jeśli nie wyniosą się odpowiednio szybko. -
//Jakie mam szansę na odrzucenie jej do adresata nim raźno łupnie?//
-
///To w zasadzie pewny samobój. Unika się ręcznego odrzucania nawet zwykłych granatów, które w miarę możliwości próbuje się wykopać. A to pełna, ciężka wiązka.///
-
Kierując się prostym instynktem samozachowawczym, odbiegł jak najdalej od wiązki granatów, aby nie poczęstować się odłamkiem.
-
Nazar
Wszystko potoczyło się w mgnieniu oka. Grupa obronna w biegu opuściła swoją pozycję. W pośpiechu opuścili korytarz i przykleili się plecami do ścian po bokach. Rozległa się ogłuszająca eksplozja. Spadła na nich mżawka ziemi. Coś uderzyło w jego hełm. Dzwoniło mu w uszach. Po chwili padł rozkaz ponownego obsadzenia pozycji.Strzelcy zerwali się gwałtownie. Dwóch nieznanych mu strzelców poszło przodem. Miał odbijać na stanowisko zaraz po nich. Wtem rozległy się trzy szybkie strzały. Jeden z awangardystów zwalił się z wejścia i runął na ziemię tuż koło niego.
Wróg musiał tu wleźć zaraz po eksplozji wiązki.
-
Skrył się za rogiem okopu, chcąc mieć choć trochę osłony, a później rozejrzał się za wrogiem, strzelając od razu, gdy tylko go zauważy.
-
Nazar
Gdy spróbował wychylić głowę za róg, kula zaryła w drewno parę centymetrów od jego głowy. Udało mu się jedynie dostrzec dwie sylwetki na dole pozycji strzeleckiej i jedną nad nią, wyłaniającą się z dymu. Odczekał chwilę i wychylił się ponownie. W oczy rzucił mu się żołnierz, który przebiegał przez korytarz. Wystrzelił. Kula chybiła obok jego lewej ręki. Gdy schował się za osłoną po strzale, zdążył tylko dostrzec, że pada na ziemię i chyba wyjmuje coś zza pasa. -
Spodziewając się, co to może być, sam pierwszy odbezpieczył i cisnął granat tam, gdzie spodziewał się wrogich żołnierzy, po czym odszedł kilka metrów, gdyby tamten zdołał rzucić swój.
-
Nazar
Wyjął granat zza pasa. Jego ręka już sięgała do jego spodu, gdy ten od wroga odbił się od prawej ściany i potoczył się na samym środku wyjścia z korytarza. -
Jednocześnie przebierając nogami i klnąc pod nosem, znów odpuścił im terenu, aby nie dać się poszatkować odłamkami. Jednocześnie w biegu odbezpieczył granat i cisnął go od razu tam, gdzie powinni być napastnicy.
-
Nazar
Odłamki wystrzeliły w powietrze. Dwóch żołnierzy padło bezwładnie, jak marionetki, którym ktoś odciął sznurki. Na prawą ścianę okopu chlusnęła czerwień. Coś z ogromną siłą uderzyło w jego prawe ramię. Zatoczył się do tyłu i oparł lewym bokiem o deski.Z trafionej kończyny wystawał spory kawałek metalu. Nie bolało, a rana nie krwawiła. Żelastwo blokowało jej upływ.
W okopie panował chaos. Na jego dalszą część wciąż spadał deszcz granatów. Ktoś krzyczał, ale był zagłuszany przez nieustanne eksplozje. Wtedy spostrzegł, że został oddzielony od swojej grupy. Znajdował się na drugim końcu odcinka, na samej flance.
Wróg nie przestawał nacierać. Jakiś nieprzyjacielski piechur wyłonił się ze sztucznej mgły i biegł po parapecie okopu. Do karabinu miał przytroczony bagnet. Szarżował wprost na jego rozbity „oddział”.
-
Chwilowo nie zważając na ranę, spróbował ustrzelić piechura, większe zagrożenie widząc w tym kawałku żelaza na końcu jego karabinu niż w tym, który wbity był już w jego ciało.
-
Nazar
Od wskoczenia wprost do okopu dzieliło go kilka kroków. Uniósł swój karabin wyżej, jak włócznię, którą miał zaraz wbić w tors dzikiego zwierzęcia. Palec Nazara zaległ na spuście. Wystrzelił. Nim zdążył zobaczyć, czy trafił, coś z dużą siłą uderzyło go w górną część pleców, posyłając go na ziemię. Szczerniakow wyślizgnął mu się z rąk i poleciał kilka metrów od niego. Upadł, ale nie stracił przytomności. Jakiś sukinsyn zaszedł go od tyłu. -
Nie tracąc czasu na sięganie do karabinu, od razu wyszarpnął z kabury pistolet. Odbezpieczył go, obracając się jednocześnie na plecy, aby znaleźć się twarzą do przeciwnika. Nie czekając, szybko wymierzył, bo i odległość niewielka, po czym wystrzelił dwa trzy razy, celując w klatkę piersiową i głowę.
-
Nazar
Wraży trep zamachnął się na niego kolbą karabinu. Nazar rzucił się na bok. Kawał twardego drewna minął jego głowę o parę centymetrów i uderzył w ziemię. Wyszarpnął z kabury pistolet i wypalił. Na ścianę chlusnęła krew, a żołnierz padł na ziemię trzymając się za pierś.