[Metro-Zdzieszowice] Perła
-
// Zerknij czasem na charakter, jaki nadałeś Aleksandrowi. //
Aleksander Opiumski
— Fajnie Cię poznać. — Powiedział, zamaszyście potrząsając dłonią Aleksandra. Po tym odwrócił się i w dwie sekundy zbiegł po chybotliwych, wąziutkich schodach na sam dół baraku. Z dołu spojrzał na kolegę.
— To idziesz czy nie? — Zapytał, pewnie chcąc już biec po trzeciego towarzysza. -
//Meh, obecnie daję te charaktery aby były, jeśli są wymagane. Albo przynajmniej tak podchodzę do tego w obecnej chwili. I tak zamysł niemal zawsze jest inny niż to, co zapisano w tej rubryce. Chyba, że to była zbyt duża różnica, a do tego nawet względem poprzednich postów. Obecnie mam na niego nieco inny pomysł, niż wtedy. Na prowadzenie go, oczywiście.
Jest niezwykle energiczny… Aleks nie zszedł jednak tak szybko jak jego towarzysz, ale też nie zachowywał przy tym jakoś wybitnie mocnej ostrożności. Schodził raczej normalnie, tylko czasami się upewniając że z nich nie spadnie. Kiedy był już na dole, udał się za towarzyszem, przyglądając się raz jeszcze stacji.
-
// Gombar, w takim razie. //
Aleksander Opiumski
Stopnie utrzymały się na swoich pozycjach i żaden z nich nie oderwał się od konstrukcji, choć wiele sprawiało takie wrażenie. Jak tylko Aleks znalazł się na dole, Pikacz szybkim krokiem, stąpając raźnie i lekko, ruszył w głąb jednego z węższych korytarzy. Musiał biec przed teren dawnego sklepu czy restauracji, bo szersze przejścia na Perle, choć nie były rzadkie, to biegły jedynie dawnymi alejkami. Ten tutaj był z obu stron otoczony wysokimi ścianami mieszkań o dosyć ciekawej konstrukcji; w typowy barak mieszały się stare, poczerniałe od czasu i sadzy regały z poobrywanymi półkami. Gdzieś wyżej zrobiono podobny użytek z blaknącego loga głoszącego zupełnie nieznajome Aleksandrowie słowa “Cropp Town”. Chłopak nie mógł poświęcić zabudowaniom większej uwagi, bo droga przed nim wymagała ciągłej obserwacji; tu leżał stary monitor, tam przeciskał się kupiec z pocerowanymi obrywkami ubrań do kupienia, a siam kilka sapiących, pokrzywionych dzieciaków dźwigało stare kaloryfery. Nawet o poranku Perła tętniła życiem. Ciekawe czy stolica, o której opowiadał ojciec, też była tak ruchliwa? Tymczasem Pikacz wydostał się z korytarza i wszedł (wreszcie) w szerszą alejkę.
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
Ciekawe czy to faktycznie było tylko wrażenie, czy realne zagrożenie i fart. Będzie miał jeszcze wiele okazji żeby się przekonać, ale lepiej być na przyszłość ostrożniejszym przy tych schodach… Chociaż reszta zabudowań wyglądała na solidniejszą, co go zadowalało. Tym bardziej, że czgoś takiego oczekiwał po tym miejscu. Życia o wczesnych porach również. No, może tylko ten przykładowy monitor nieco psuł wizję… Dogonił Pikacza i spytał się:
– Co znaczy to Cropp Town? – rzecz jasna wypowiedział je tak jak się pisze, bo marna szansa, aby mógł się nauczyć tego języka. -
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
Aleksander Opiumski
— Hmm? — Rozczochrany chłopak odwrócił się, teraz idąc tyłem. Nie zwolnił kroku, jakby taki sposób chodzenia był dla niego zupełnie naturalny. — Właściwie to nie mam zielonego pojęcia, ale to chyba sprzed wojny. Może ktoś miał fantazję? Albo to jakieś fikuśne słowo, którego teraz nie znamy? — Rozmyślał Pikacz, zręcznie wymijając idących aleją ludzi.
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
Maruder
Choć najemnicze życie daje sporo wolności, to tym razem Maruderowi nie było dane z niej skorzystać. Robota przy eskorcie konwojów rządziła się swoimi prawami i by zarobić nieco waluty, mężczyzna musiał się im podporządkować. Dlatego też wcześniej niż zwykle przeżuwał coś, co właściciel baru na trzecim piętrze Perły dumnie nazwał “sałatką warzywną”, choć w rzeczywistości za sałatę robiły przegotowane grzyby, a warzywa były nieliczne i skarlałe. Ważne, że posiłek był tani i sycący. Dobre śniadanie było podstawą dnia spędzonego “w terenie”, który miał rozpocząć się już niebawem. Zbiórka konwojentów została wyznaczona na za jakieś czterdzieści minut, przed wrotami Perły. To zostawiało Maruderowi jeszcze kilka chwil na ewentualne przygotowania.
-
Dojadł swój posiłek i opuścił bar, kierując się na miejsce zbiórki. Zostało mu sporo czasu, więc mógł swobodnie zabrać się za przyjrzenie się rządowym trepom, innym najemnikom, pojazdom konwoju, ich ochronie i tym podobnych.
-
Dmytro “Żałobnik” Antoszczuk [T -17(Dzień 0)]
Na placu koszar trwały poranne ćwiczenia. Rządki żołnierzy wykonywały pompki, przysiady, brzuszki. W rogu, w ogrodzonym boksie odbywały się symulowane walki. Gdzieś indziej trenowano rozkładanie i składnie broni. Najlepszym cały proceder zajmował koło minuty. Grzmieli oficerzy, zagrzewający swoich podkomendnych do dania z siebie ostatnich sił. W tym wszystkim był także Dmytro. Biegał wokół słupa karnego razem z kilkoma innymi towarzyszami. Słup był ustawiony na samym środku placu, a brunatne plamy na jego powierzchni i zwisający powróz były ponurym upomnieniem dla każdego, kto ośmieliłby się wystąpić przeciwko zasadom Gwardii lub rozkazom swego dowódcy. Mówiąc o dowódcach, do Dmytro dobiegł znajomy głos.
— Antoszczuk, Łagiewski, Schmerz do mnie! — Wołał kapral, przełożony Żałobnika. Stał przed bramą, razem z nieznajomym mężczyzną o sylwetce tak chudej, że najmniejsze ubrania wydawały się nim workowate. Mężczyzna uważnym wzrokiem obserwował Gwardzistów, jakby namyślając się nad czymś.Maruder [T -17(Dzień 0)]
Droga na miejsce zbiórki była Maruderowi dobrze znana, gorzej było z przedostaniem się przez tłumy panujące na alejach i zaułkach porannej Perły. Ludzi było mnóstwo, każdy dążył do pracy. Rolnicy szli do swych upraw, rzemieślnicy wracali do manufaktur z najróżniejszymi materiałami, obładowana tobołami karawana z Galeryjnej przeciskała się w kierunku targów, rządowcy spieszyli się do swoich biur i posterunków. Jacyś młodociani niewolnicy mozolnie targali z sobą masę starego żelastwa, popędzani przez ich nadzorcę, kilku umorusanych górników pod ścianą barku dyskutowało po skończonej szychcie, a obok wrzeszczał handlarz oferujący literaturę na opał. Grupa uzbrojonych po zęby Łazików marszowym krokiem przebijała się przez motłoch, chcąc wykorzystać pełnię dnia na powierzchni. Tak prezentował się niemalże pełen obraz Stolicy i jej mieszkańców, a Maruder był jego częścią.
Po krótkiej wspinaczce po klatce schodowej znalazł się wreszcie przed wrotami na powierzchnię. Dwa, potężna skrzydła zbite z wielu warstw metalowego złomu odgradzały Perłę od wszelkich zagrożeń, jakie czaiły się na powierzchni. Za nimi była druga brama, tworząca swego rodzaju gródź chroniącą przed napływem napromieniowanych pyłów i powietrza na stację. Jeszcze przed wyjściem należało zameldować się w budce odźwiernego i niczym nie podpaść Gwardziście, co stanowiło prosty, ale skuteczny sposób na kontrolowanie przez Dyktatora ruchu do i z stacji. Zbiórka eskorty miała się odbyć już na zewnątrz.