Strzaskana Skała
-
Wielka formacja skalna na skraju kolonii, granicząca z nieznanymi ziemiami, gdzie ludzie jeszcze nie dotarli. Oficjalnie znajduje się w graniach Oskad, ale praktycznie nikomu nie zrobiłoby różnicy, gdyby było inaczej, dla wszystkich jest to tylko kolejne bezwartościowe miejsce. Gdyby tylko wiedzieli, jak bardzo się mylą…
Górnicy, którzy odeszli z kopalni Starego Kanionu, zawędrowali tu przypadkiem. I równie przypadkowo odkryli wielkie pokłady złota, twierdząc, że istnieją podziemne jaskinie, w których całe ściany i sklepienia błyszczą od drogocennego kruszcu. Taka fortuna pozwoliłaby im na ustatkowanie siebie, swojej rodziny i dzieci do przynajmniej trzeciego pokolenia, więc rozłożyli pod Strzaskaną Skałą mały obóz, oficjalnie podając się za traperów i myśliwych, aby nie wzbudzać podejrzeń, ponieważ gdyby ktoś dowiedział się o tym miejscu, plotka szybko rozniosłaby się po całej kolonii. W Oskad było wiele gorączek złota, ta nie różniłaby się od innych: Zarobiliby tylko najsilniejsi, mający najwięcej rewolwerów i najemników, pozostali odeszliby z niczym lub nawet bez życia, a już po tygodniu od ogłoszenia sensacji pojawiliby się pierwsi bandyci i szaleńcy, takich zawsze przyciąga złoto… Obecnie wydobycie trwa na małą skalę, górnicy rozpierzchli się po największych miastach kolonii, poszukując najemników do ochrony swoich złóż i innych, chętnych uczciwie je z nimi eksploatować.
Wokół Strzaskanej Skały znajdują się nie tylko dzikie i pierwotne lasy, ale też spora rzeka i kilka osad, należących głównie do Mivotów, choć niedaleko znajduje się też miasto ludzi. Jest to jedno z ostatnich miejsc w Oskad, gdzie ludzie i tubylcy żyją we względnym pokoju, a obie strony starają się uczynić jak najwięcej, aby utrzymać ten stan.
Strzaskana Skała zyskała sobie swą nazwę od ciągnącego się od czubka do połowy jej wysokości, pęknięcia, skutku erozji, wstrząsu czy innego naturalnego zjawiska, choć tubylcy mają wiele własnych mitów i legend na ten temat. Jest wysoka na około czterdzieści metrów, otoczona mniejszymi głazami, a w jej wnętrzu znajduje się wejście do podziemnych jaskiń, gdzie znajdują się pokłady złota. -
Radio:
Monumentalna formacja skalna była widoczna już z daleka, wtedy też Oswald opowiedział Ci nieco więcej o samym miejscu i zadaniu: Była to Strzaskana Skała, nazwa, która nie mówiła Ci zupełni nic, gdzie odkryto olbrzymie pokłady złota, o wiele większe niż w kopalniach Starego Kanionu, może największe w kolonii. Jednakże ci, którzy je odkryli, nie mieli zamiaru dzielić się tą informacją. Jasne, chęć zysku to jeden z głównych czynników, które za tym przemówiły, ale słyszałeś już sporo opowieści o gorączkach złota, doskonale wiedziałeś, jak okropne rzeczy ludzie robili dla łatwego wzbogacenia się, a tu nie było inaczej. Dlatego wszystko było ściśle tajne, ponoć poza Tobą i Oswaldem prawdę znało tylko kilku najemników, już wcześniej zakontraktowanych, oraz sami górnicy, których łącznie było trzydziestu, choć niektórzy przebywali poza kopalnią, również prowadząc zaciąg. Co oczywiste, przed postronnymi miałeś podawać się za myśliwego i trapera, co nie było w Twoim wypadku trudne, i trzymać gębę na kłódkę, nie miałeś złudzeń, że gdybyś wypaplał, to może i Oswald by Cię nie zastrzelił, ale czułeś, że któryś z górników najpewniej rozwaliłby Ci łeb kilofem.
Pod Strzaskaną Skałą był już obóz, otoczony ostrokołem, budulca było sporo, wokół pełno było dziewiczych lasów, a także osad tubylców, Mivvotów, z którymi grupa utrzymywała przyjazne lub chociaż poprawne relacje i tak miało pozostać. W środku znajdowały się namioty, większe, dla górników, gdzie spali po pięciu, mniejsze, pojedyncze, dla najemników, a także jeden przeznaczony na coś na kształt lazaretu, inne, będące magazynami zapasów i narzędzi, oraz jeszcze jeden, gdzie w wielkim, metalowym pudle skrywał się ponoć cenny kruszec. Po przybyciu na miejsce Oswald wskazał Ci jeden z namiotów i polecił rozejrzeć się po okolicy. -
Odpowiedział Oswaldowi skinięciem głowy, po czym wyjechał na zewnątrz obozu. Przyjrzał się ogromnym skałą, pełen podziwu dla matki natury, która zdołała stworzyć tak potężne dzieła. Spiął Giganta, by ruszyć w kierunku grani. Chciał przyjrzeć się stanowiskom górników, z których pozyskiwali kruszec, a także ocenić, ile zajęłoby objechanie dookoła Strzaskanej Skały.
-
Do podziemnych jaskiń pod Strzaskaną Skałą Cię nie wpuszczono, ale miałeś ogólne pojęcie, gdzie udają się i skąd wychodzą górnicy, gdyby było Ci to kiedyś do czegoś potrzebne. Zaś objechanie konno całej formacji skalnej zajęło około kwadransa, choć nie był to też najszybszy galop, na jaki stać Twojego wierzchowca.
-
W takim razie Sey powrócił w okolice obozu. Czyli właściwie miał być kimś w rodzaju ochroniarza dla górników?
-
Na to wychodziło. Póki co nie brzmi to ciekawie, ale wydobycie dopiero się zaczęło, a już teraz musicie mieć na uwadze dzikie zwierzęta i potwory, a gdy tylko wydobycie potrwa dłużej, mogą zlecieć się ci, którzy będą chcieli wzbogacić się kosztem górników, nie ma szans, aby utrzymać to w tajemnicy. No i tubylcy… Choć relacje z jednymi grupami są poprawne, a z innymi nawet dobre, to doskonale wiesz, jak łatwo sprowokować tu konflikt.
-
Oczywiście… Nie tego spodziewał się Seymour, ale w żadnym razie nie narzekał, odpowiadała mu taka robota. W tej sytuacji powrócił do obozu, by dowiedzieć się z kim będzie miał przyjemność współpracować, przynajmniej poglądowo.
-
Poza górnikami, którzy nie mieli ochoty na rozmowy i poznawanie się, wciąż byli nieufni wobec wszystkich najemników, może poza Oswaldem, miałeś do czynienia z nim samym, a także kilkoma innymi. Dwóch z nich, Todd i Thomas, to zwykli i pospolici rewolwerowcy, bracia, którzy uciekli z rodzimego rancha, aby przeżyć przygodę i się obłowić. Młodzi entuzjaści, tacy zwykle giną pierwsi. Ciekawszą postacią był też Jacob Scott, najemnik, a wcześniej ktoś bardziej znienawidzony niż Krwawa Dłoń lub najgroźniejsi Amaksjanie: poborca podatkowy. Doskonale posługiwał się rewolwerami i bronią wyborową, choć nie miał już najlepszej kondycji, nałogowo palił tytoń, a przy tym był równie mrukliwy, nieuprzejmy i sarkastyczny, jakbyś spodziewał się po kimś, kto wykonuje taki zawód. Był też miejscowy, pochodzący z pobliskiego miasteczka, nazywany Starym Murrey’em, choć aż taki stary nie był, na jego czarnej czuprynie nie widziałeś żadnego siwego włoska. Choć strzelcem był raczej przeciętnym, to jego znajomość okolicy oraz umiejętności zastawiania sideł i tym podobnych na pewno byłyby bezcenne dla grupy, rzecz jasna bardziej, gdyby Ciebie z nimi nie było, no ale jednak. Niewielu, co prawda, ale trzeba pamiętać, że to dopiero początek, i jeśli biznes się rozkręci i pojawią się kolejne zagrożenia, to przybędzie też więcej najemników.
-
Z pewnością… Ale przynajmniej teraz Seymour wiedział, co z sobą począć. Odłożył zbędne klamoty do swojego namiotu i ulokował się w środku, a następnie ruszył na zewnątrz, w poszukiwaniu najdogodniejszego miejsca, z którego mógłby obserwować zarówno obóz, wyrobiska jak i otoczenie Strzaskanej Skały.
-
Nie było nigdzie takiego punktu obserwacyjnego, musiałbyś wdrapać się na jakieś drzewo, a i tak nie widziałbyś wszystkiego. Z kolei taki widok miałbyś na samej górze skały, ale inna kwestia, czy dasz radę się tam wspiąć.
-
W takim razie poszukał zacisznego miejsca na skraju lasu, z którego mógłby dogodnie obserwować jedną stroną skał, najlepiej tą, z której znajdują się wyrobiska.
-
I odnalazłeś takie miejsce, pozostali najemnicy preferowali obserwowanie okolicy z obozu, a bracia w tym czasie patrolowali konno okolicę.
-
Dlatego dobrze się uzupełniali. Jedni na miejscu, drudzy w ruchu, a on w terenie. Seymour spamiętał to miejsce, po czym powrócił do obozu, by zameldować Oswaldowi o tym jaką taktykę obrał na patrolowanie swojego kawałka terenu.
-
Chwilowo zajęty był w swoim namiocie nad studiowaniem jakichś papierzysk, ale odłożył je, gdy wszedłeś.
- O co chodzi? -
Sey odchrząknął.
— Chciałem jedynie powiedzieć, że jeżeli będę znikał na większość dnia, to nie dlatego, że postanowiłem wypiąć się i zbiec, ale dlatego, że będę trzymał na wszystko oko od strony puszczy. Żeby potem uniknąć niepotrzebnych nieporozumień. -
Pokiwał głową.
- Nie strzelaj do wszystkiego, co się rusza, dziś wieczorem powinno wrócić jeszcze dwóch naszych ludzi, którzy poszli na zwiady i znaleźli jakąś opuszczoną farmę. Wysłałem ich tam z powrotem, po zapasy, coś przydatnego, a może dowiedzą się też, co sprawiło, że farmerzy uciekli i czy może to zagrozić też nam. -
— Oczywiście. Czy jest coś, co jeszcze powinienem wiedzieć?
-
- Zawołamy Cię na posiłek, chyba że coś Cię do tego czasu zeżre. I zamelduj, jeśli nie wrócą do wieczora.
-
— Tajest. — Odmruknął w odpowiedzi i skinął mu kapeluszem. Wyszedł z namiotu. Konia pozostawił uwiązanego w obozie, bo tak spore zwierzę może jedynie zdradzać jego pozycję wśród zarośli i krzewów puszczy, więc do swojego nowo znalezionego punktu obserwacyjnego udał się pieszo, z wiernym psem u boku.
-
Zgodnie z zapewnieniem Oswalda, otrzymałeś posiłek, a wcześniej i później nie działo się nic ciekawego, przez myśl przeszło Ci nawet, że dostaniesz niemałą wypłatę za nic. Wrażenie to zepsuły dźwięki stworzenia przedzierającego się przez gęstwinę, z której po chwili wyszedł człowiek. No, tak Ci się przynajmniej zdawało, bo na pierwszy rzut oka nie wyglądał, ubiór miał niekompletny i w niekiedy w strzępach, pozbawiony był broni, cały umorusany błotem, innym brudem i chyba krwią, tak świeżą jak i już zakrzepłą, a z oczu biło mu coś, co najpierw wziąłeś za obłęd, a dopiero później przypomniałeś sobie, że niekiedy widywałeś coś takiego tuż przed naciśnięciem spustu podczas swoich polowań - paniczny strach.
-
To, że był człowiekiem, jeszcze nie zyskiwało mu takiego zaufania o Seymoura, by mógł schować broń.
— Ktoś ty? — Wycedził ostrożnie, celując do niego z rewolweru. -
Nie odpowiedział, pokręcił jedynie głową i opuścił ją, aby nagle zerwać się do biegu. Z niewiarygodną prędkością, bo nim zdążyłeś wystrzelić, ten był już obok Ciebie i odepchnął Cię, przewracając na ziemię, a następnie pobiegł dalej w kierunku obozowiska.
-
— Stój, gnoju! — Warknął za nim, ale teraz nie było już z tego wielkiego pożytku.
Gość sam się skazał.
Seymour przylgnął do ziemi i nakierował muszkę szczerbinki na uciekającego. Odda dwa strzały, jeden po drugim. Pierwszy wymierzył w nogi biegnącego. Jeżeli ten nie poskutkował przynajmniej spowolnieniem oszalałego, to błyskawicznie załadował kolejny pocisk do komory i wystrzelił po raz drugi. -
No i się udało, powaliłeś go na ziemię, a strzał zwabił wszystkich pozostałych najemników, rzecz jasna z bronią w ręku. Jednak zamiast ataku bandytów czy dzikusów znaleźli tylko rannego, śmiertelnie przerażonego mężczyznę, do którego od razu podeszli.
- Nie strzela się do swoich, kretynie! - krzyknął w Twoim kierunku Murrey, pomagając wstać trafionemu przez Ciebie. Pozostali się nie odezwali, ale ich spojrzenia jasno mówiły, że schrzaniłeś sprawę, bo najwidoczniej kropnąłeś tego, który miał wrócić z farmy. Choć wątpliwe, żeby wyciągnięto wobec Ciebie konsekwencje, zachowałeś się tak, jak powinieneś, a do tego go nie zabiłeś, choć lepiej będzie teraz obgadać sprawę z Oswaldem, nim któryś z kumpli trafionego nie spróbuje opowiedzieć wszystkiego w bardziej niekorzystnym dla Ciebie świetle. -
Dlatego Seymour wstał i przewiesił rusznicę przez ramię, po czym przywołał Ogryzka do siebie. Nie bał się reakcji pozostałych, ale groźnie wyglądającego, wiernego psa zawsze warto było mieć u nogi. Podreptał do namiotu Oswalda, chcąc zameldować o całej sytuacji.
-
Dla wszystkich była to tylko praca, ale zwykle w każdej robocie dba się o dobre relacje ze współpracownikami, zwłaszcza jeśli ci Twoi są uzbrojeni, w niektórzy równie groźni, jak Ty sam. Z najemnikiem spotkałeś się w połowie drogi, musiał słyszeć strzał i szedł sprawdzić, co się stało, z bronią w dłoni. Widząc, jak idziesz do niego, a nie trzymasz wartę, zdziwił się nieco, ale uznał to chyba za znak, że nie wydarzyło się nic poważnego i schował broń do kabury, czekając na to, co masz mu do przekazania.
-
// Najemnik tj. Oswald, tak? //
-
//Tak.//
-
Seymour zmierzył go od stóp do głowy wzrokiem, po czym westchnął, bo nijak lubił się tłumaczyć.
— Wygląda na to, że postrzeliłem naszego człowieka. — Powiedział bez ogródek, utrzymując obojętny wyraz twarzy. Oswald nie był głupi, powinien zrozumieć. — Wybiegł tam, z chaszczy. — Wskazał miejsce dłonią. — Nie odpowiadał na moje zapytania, zaatakował mnie, a później wyrwał w kierunku obozowiska. Postrzeliłem, bo nie wiedziałem co to za jeden i jakie ma zamiary, a tym bardziej z czym biegnie do obozowiska. — Szybko wytłumaczył się. -
- Zdrowa reakcja, ale i tak będę Cię musiał jakoś skarcić przy wszystkich. Na przyszłość pierwszy strzał oddaj tak, żeby nie zabić ani nie zranić, ostrzegawczo, jeśli będziesz mieć wątpliwości… A teraz wracaj na posterunek, obgadam wszystko z resztą, przeszukam tamtego i powiem Ci co dalej.
-
— Tajest. — Odmruknął w odpowiedzi i powrócił do swoich krzaków.
Zobaczymy, co wymyśli Oswald, pomyślał. Chociaż nie byłoby dla niego niespodzianką, gdyby teraz reszta obozu patrzyła na niego spod byka. Nie ma się co dziwić, na pewno nie przypodobał im się tą sytuacją, a i nie był przyzwyczajony do pracy w zespole. -
Przybył na Twoje stanowisko po zaledwie dwóch kwadransach, spodziewałeś się, że cała ta narada potrwa o wiele dłużej. Tak czy siak, widziałeś też, że wszyscy, może poza tym, którego postrzeliłeś, szykują się do ewentualnej walki.
- Jest ranny, stracił sporo krwi, do tego nie jadł, nie spał i jest ledwo żywy ze strachu, ale udało mu się nam coś przekazać, nim zemdlał. - powiedział na wstępie najemnik, opierając się o pobliskie drzewo plecami. - Jak się okazało, po drodze na farmę spotkali trzech innych awanturników, którzy właśnie zrobili tam zwiad. Jak się okazało, była opuszczona od niedawna, nikt nie wiedział, czemu jej mieszkańcy ją puścili, ale zrobili to w takim pośpiechu, że zostawili sporo narzędzi i innego sprzętu. Byli rancherami, obiecali zapłacić za ochronę, pozwolili też im wziąć zapasy, broń i inne takie, im zależało na narzędziach do pracy na roli, sprzętach domowych czy żywym inwentarzu. Jak się okazało, ktoś ich uprzedził i zajął już farmę, a oni wszyscy wpadli w pułapkę. On jeden się wyrwał, tamci trzej i jeszcze jeden nasz człowiek zostali. I lepiej będzie ich odbić jak najszybciej, bo oni nie wiedzą do końca, na kogo trafili, ale ja wiem… Gang Dijranów. - wyjaśnił wszystko Oswald, a gdy zauważył ze zdziwieniem, że dramatyczna pauza i nazwa gangu nie wzbudziła Twojej większej reakcji, dodał coś, co wyjaśniło wszystko: - To nie tylko przestępcy, złodzieje i mordercy. Oni jedzą ludzi. -
Seymour wysłuchał w milczeniu jego słów, po czym obrócił się, jeszcze raz spoglądając na pilnowany przez siebie sektor.
— No to się porobiło. — Westchnął. — Powiedział, ile na oko na ich tam siedzi? -
- Z tego co ostatnio o nich słyszałem, był ich niecały tuzin, ale trzeba założyć, że może być ich nawet jeszcze więcej. Właśnie zbieram ludzi. Bracia zostaną, są najmniej doświadczeni, niech pilnują obozu, górników i rannego. Reszta zgłosiła się na ochotnika, tamci dwaj zresztą też, ale kazałem im zostać. Ja idę, bo nie zostawię ich samych. A Ty nie masz wyboru, to w ramach kary za postrzelenie tamtego, w ten sposób powinieneś odbudować swoją reputację u innych najemników, chyba że ich też postrzelisz.
-
Seymour parsknął śmiechem, kręcąc przecząco głową.
— Nie, na razie nie planuję. O której wyruszamy? -
- Cieszę się, że humor dopisuje. Pchanie się tam w nocy to kiepski pomysł, wyruszymy tuż przed świtem, farma nie jest daleko, o świtaniu powinniśmy być na miejscu i ich zaskoczyć.
-
— Mhm. — Mruknął, żując słowa Oswalda. — Mógłbym wybrać się tam wcześniej i z daleka przyjrzeć budynkowi. Będę miał czas na zapoznanie z sytuacją i zapewnienie wam osłony z dystansu.
-
— Mhm. — Mruknął, żując słowa Oswalda. — Mógłbym wybrać się tam wcześniej i z daleka przyjrzeć budynkowi. Będę miał czas na zapoznanie z sytuacją i zapewnienie wam osłony z dystansu.
-
- Nie żebym Ci nie ufał, ale sam odczuwam lekki niepokój podczas ataku na kanibali. Jaką mam mieć gwarancję, że nie skorzystasz z okazji żeby spieprzyć?
-
— Słuchaj. — Sey odwrócił się od rusznicy i spojrzał na niego. — Nie brałem tej roboty dlatego, że nudziło mi się albo dlatego, że miałem ochotę na wycieczkę. Potrzebuję tej roboty, moje kieszenie są puste, więc nawet jak bym chciał spieprzyć, to nie stać byłoby mnie nawet na najtańszą wódkę. Poza tym… — Machnął dłonią. — Ja nie jestem z tych, co spieprzają. Za stary jestem na to.
-
- Spieprzyć, donieść komu trzeba, dostać ładną działkę. - odparł, wyliczając kolejne czynności na palcach. - To też plan. Ale niech będzie, puszczę Cię nie zwiady, ale nie samego. Jeśli już dałeś radę jakoś poznać pozostałych, to możesz wybrać kogoś, z kim nie zabijesz się po drodze. A jeśli nie, to ja Ci kogoś takiego przydzielę.
-
— Murrey. — Odparł. — Facet podobno zna się na okolicy, więc będę go potrzebował.
-
Pokiwał głową.
- Da się załatwić. Coś jeszcze? -
— To… Chyba wszystko. — Stwierdził Seymour. Właściwie, nie potrzebował niczego więcej. Miał broń, psa i gościa, który znał okolicę. Wszystko.
-
A więc stary najemnik odszedł, nie mając tu już również nic do załatwienia. Pozostaje tylko przygotować się do akcji i odpocząć, jeszcze cały wieczór i noc przed Tobą.
-
// Czyli mogę zleźć z stanowiska, tak? //
-
//Tak.//
-
W takim razie pierwszym, co musiał zrobić, było odnalezienie Murrey’a i omówienie z nim wypadu. Jeżeli ma polegać na jego wiedzy, to lepiej będzie od razu dowiedzieć się kilku faktów na temat okolicy. Udał się z powrotem do obozu w poszukiwaniu mężczyzny.
-
Poza rannym, który pewnie był teraz w jednym z namiotów, może sam, może pod opieką jakiegoś górnika, wszyscy pozostali najemnicy siedzieli wspólnie przy ognisku, rozmawiając o rewelacjach dostarczonych przez kompana, Twoim omyłkowym postrzale i jutrzejszej akcji.
-
W takim razie Seymour odszukał wzrokiem Murrey’a i podszedł do niego od pleców, kładąc dłoń na jego ramieniu by zwrócić jego uwagę.