Nadzieja
-
- Niedługo, ale na pewno nie tam gdzie ty. - odrzekł przywódca grupy, jakby zakładając z góry, że chcesz ich zwerbować do pomocy.
-
— Nie zakładałem tego. — Odpowiedział lakonicznie, podnosząc się od stołu. Skoro wyjeżdżali, jego prośba nie miałaby większego sensu. — Żegnam. Powodzenia, gdziekolwiek was wywieje. — Skinął im rondem kapelusza, po czym nie czekając zbyt długo, opuścił bar.
Wychodząc, cały czas pozostawał czujnym. Nie zapomniał o trapiącym go wcześniej uczuciu bycia obserwowanym, i jeżeli miałby się założyć, to postawiłby, że nie było to jedynie uczucie.
— Ogryzek! — Zawołał, o ile nic podejrzanego nie rzuciło się w jego oczy. Po tym zagwizdał, by przywołać psa.
// Mam nadzieję, że stosowanie mechanik Płotki na Ogryzku nie jest karalne prawnie //
-
Tym razem brakowało nawet uczucia bycia obserwowanym, wszystko było w normie. Pies przybiegł na zawołanie, wyłaniając się z jakiegoś zaułka.
//Nie, nie jest. Jeśli nie planujesz nic większego, co wymagałoby mojego odpisywania, to zamknij przygotowania i wymarsz w jednym poście, żebym mógł cię szybko przerzucić na Złe Ziemie.// -
// Aje. //
Pogłaskał psa, wynagradzając mu szybkie przybycie.
Z wymarszem nie zwlekał długo. Odprowadził konia do bliskiej (a przede wszystkim taniej) stajni, uporządkował wszystkie zapasy, upewnił się, że każdy z jego rewolwerów, strzelb i noży są na swoim miejscu. Tutaj nie było miejsca na błędy.
Przed opuszczeniem miasta zatrzymał się jeszcze na chwilę. Wiedział, jak duże są szanse na to, że nie wróci z tej wyprawy. Większe niż zazwyczaj. Chciał jeszcze powiedzieć rusznikarzowi o celu swej podróży… Ale on nie puściłby go. Nie po tym, co już raz kiedyś przeżyli. Nie miał serca mu mówić.
Żałował tylko tego, że nie mógł jeszcze choć na chwilę zobaczyć swej ukochanej.Z ręką na kaburze i mapą w drugiej dłoni, a psem u nogi, wyruszył na poszukiwania profesora.
-
Szukając profesora mogłeś równie dobrze znaleźć pewną śmierć, a ta niejedno ma imię: Wilkołaki, Nieumarli, Wampiry i wiele, wiele więcej. Ale jednym z obliczy śmierci być też Oswald i jego banda najemników, a ten stary poborca podatków działał ci na nerwy bardziej, niż cała wataha Wilkołaków, więc chyba warto zaryzykować.
//Zmiana tematu. Jak odpiszę w pozostałych PBF’ach to zacznę ci na Złych Ziemiach.// -
Radio:
Może i nie znalazłeś tego, kogo szukałeś, ale miałeś ze sobą tropy, które mogą zaprowadzić cię do rozwiązania problemu tajemniczych znaków i śmiertelnych pułapek w kopalni złota, a także kogoś, kto mógł zaprowadzić cię do prawdopodobnie jedynej osoby, która mogłaby ci pomóc: córki profesora Levine. Po przekroczeniu miejskiej bramy musieliście użerać się z milicjantami, którzy dokładnie badali zrabowane przez was z zamczyska dobra, niby po to, aby zawczasu wyłapać coś, co może stanowić zagrożenie dla miasta, a w praktyce pewnie chcieli podwędzić dla siebie co cenniejsze czy ciekawsze przedmioty, bo i skąd mogliby wiedzieć, co tutaj jest niebezpiecznym artefaktem, a co ładnym świecidełkiem? Tak czy siak, lżejsi o kilka “niebezpiecznych” i “podejrzanych” przedmiotów, znaleźliście się wraz z Rickiem za bezpiecznymi murami Nadziei. -
— Wiesz co? Gdybym miał nabój za każdy raz, kiedy ledwo wróciłem żywym z Złych Ziemi, ale wróciłem, to miałbym dwa naboje. — Stwierdził, przyglądając się z pewną nostalgią budynkom Nadziei, które przypominały mu dawne wydarzenia. — Co samo w sobie jest dziwne, ale jest tym dziwniejsze, że zdarzyło się dwa razy. — Westchnął ciężko, po czym wyciągnął otwartą dłoń do Rickiego. — Gdyby nie ty, pewnie do teraz leżałbym pod gruzami tego zamku. Uratowałeś mi dupsko. Dzięki.
-
- Bez ciebie też mógłbym nie wrócić stamtąd żywy. - odparł najemnik, ściskając twoją prawicę. - Można powiedzieć, że obaj w jakimś stopniu zawdzięczamy sobie życie… A więc? Co teraz planujesz?
-
— Wspominałeś o córce profesora, niech mu ziemia lekką będzie. — Odparł Seymour, tupnięciem przywołując Ogryzka do nogi, by nie oddalał się zbyt daleko. — Jeżeli choć trochę wdała się w ojca, to muszę ją odnaleźć i zamienić z nią kilka słów.
-
- Tak, wspomniałem. - odparł, przecierając ręką kilkudniowy, szorstki zarost na twarzy. - Niezła sztuka, uparta i inteligentna, a przy tym nawet całkiem ładna… Jak mówiłem: wiem gdzie jest. A przynajmniej gdzie była kilkanaście dni temu, gdy opuściliśmy Nadzieję. Byłeś już kiedyś w Czatach?
-
— Bywałem w tych okolicach. — Seymour kiwnął głową, przypominając sobie epizod swojego życia spędzony w pobliżu tego miasta. — Tam mam jej szukać?
-
- Mamy. - poprawił cię Rick. - Idę z tobą, ty pomogłeś mi wydostać się z oblężonego przez Wampira i jego nieumarłą watahę zamku, ja pomogę tobie… Szczerze to nie wiem nawet po co ci profesorek, a teraz jego córka, ale jesteś na tyle porządny, że nie zakładam niczego niegodziwego. Tak czy siak, siedzimy w tym razem. Ale tak, z tego co wiem, to właśnie tam była.
-
— W takim razie musimy ruszyć do Czat najszybszą drogą. — Odparł, obmyślając trasę z Nadzieji do Czat. — W czasie kiedy my sterczymy tutaj i obijamy nasze gęby, ja już dawno miałem być w drodze powrotnej, z profesorkiem obok.
Nie był szczególnie zadowolony z tego, że Rick zamierzał ruszyć wraz z nim, zwykł podróżować sam. Jednak do samych Czat mogli dotrzeć razem, a dalej już ruszy sam.
-
- Potrzebne nam są zapasy na podróż, świeże konie, dobrze też będzie zasięgnąć języka po mieście, czy w okolicy nie działo się nic, co mogłoby nam przeszkodzić w szybkim pokonaniu drogi. Opcjonalnie możemy poszukać jeszcze jakiejś karawany kupców albo handlarzy niewolników, chociaż to kawał drogi, to kursują regularnie między Nadzieją i Czatami, i zabrać się z nimi. No i spieniężyć jak najszybciej nasze łupy albo chociaż schować je gdzieś, gdzie nikt się do nich nie dobierze podczas naszej nieobecności.
-
— Cholera, że też nie połączyli tego jeszcze koleją… — Z ust Seymoura wydobyło się przeciągłe westchnięcie, zdecydowanie nie należał do wielbicieli jazdy konnej. — Ale wiem kogo możemy pociągnąć za język, powinien też dobrze zaopiekować się naszymi znaleziskami. Chodź.
Ostatnie słowo miało trafić równie dobrze do psa co i do najemnika. Poprowadził ich do Adriena. Nikomu w Nadziei nie ufał tak bardzo jak rusznikarzowi.
-
- Stanę na czatach. - powiedział Rick, opierając się plecami o ścianę w pobliżu drzwi prowadzących do kuźni Adriena. Niezbyt rozumiałeś, czemu miałby to robić, zmieniło się to dopiero wtedy, gdy rozejrzałeś się wokół: mało kto patrzył na was obojętnie, a chyba nikt nie patrzył. Może i wy dwaj nie byliście sensacją, prędzej już Rick, o którym może wiedziano, że wyruszył na straceńczą misję w głąb Złych Ziem i właśnie powrócił żywy. Bardziej wasze łupy, na które niejeden patrzył łakomym wzrokiem. Nawet tu, w Nadziei, gdzie zdobycze z wampirzych zamków, krypt i grobowców są dużo częstsze niż gdziekolwiek indziej w Oskad, wywoływały one nie małe zainteresowanie, były bowiem dużo cenniejsze niż ich oszacowana przez ciebie wartość.
-
Dobrze byłoby, gdyby Adrien czym prędzej spieniężył te fanty, a pieniądze dobrze ukrył. Majątek przyciąga wścibskie nosy, a on był jednym człowiekiem, na którego nie chciał ściągać kłopotów.
Zapukał kilkukrotnie w drzwi.
-
Adrien otworzył je dość szybko, co znaczyło, że nie był szczególnie zajęty pracą. Sprawdziwszy uprzednio, z kim ma do czynienia, otworzył pospiesznie drzwi i serdecznie cię uściskał.
- Słyszałem od znajomych, gdzie się wybrałeś. To cud, że wróciłeś tu w jednym kawałku. -
— Nie pierwszy raz. — Odparł Seymour, niekoniecznie wesołym głosem. — Ale jak cholera mam nadzieję, że ostatni. Do rzeczy… Złoto i świecidełka, mam ich całkiem sporo i potrzebuję kogoś, kto o nie zadba. Mogę na Ciebie liczyć? Możesz to nawet spieniężyć, ale nie dam rady zabrać tego za sobą. Część sumy jest dla Ciebie, za zaopiekowanie się nią i… i za wszystko inne. Wiesz co.
-
Przeczesawszy ręką włosy, mężczyzna spojrzał na ciebie nieco niepewnie i odparł:
- Nie wolałbyś zdeponować tego w jakimś prawdziwym, no wiesz, banku? Albo przynajmniej gdziekolwiek, gdzie jest porządny sejf? Siedzenie na beczce prochu, dosłownie, jest mniej stresujące niż pilnowanie tych bogactw.