Bismarck
-
Mógłbyś teoretycznie wyskoczyć, ale mogłoby się to skończyć bolesnym zwichnięciem albo i złamaniem, co właściwie przypieczętowałoby twój los, bo gdybyś nie mógł się poruszać to albo zabiłby cię Ogr, albo Zombie. Albo tamci goście, gdyby wrócili. Inne budynki były za daleko, żeby na nie skakać. Na szczęście nie musiałeś ryzykować, bo choć wyprułeś się kompletnie z amunicji, to i tego bydlaka położyłeś trupem.
-
Liczy się, że go dojebał i może teraz zejść. Wziął od jednego z martwych chłopaków jego broń, bo pewnie miał przy sobie jakiegoś olbrzyma albo pistolet, bo w swoim rewolwerze ma niecały bębenek, a takim to najwyżej krzywdę zrobi paru zombiakom. Zanim zszedł, wyjrzał przez okno, aby zobaczyć, jak wygląda sytuacja na zewnątrz budynku.
-
Dziwnie cicho i spokojnie, najpewniej słychać by było dokładnie drapanie się Ogra po jajach, gdyby jakiś się rzeczywiście drapał, bo tego trzeciego, który pognał za resztą, nigdzie ani nie widziałeś, ani nie słyszałeś. Żadnych innych ludzi czy czegokolwiek innego też, ale widziałeś już pojedyncze Zombie, które najwidoczniej gdzieś się ostały, a które zwabiła woń świeżego, choć zmutowanego, truchła. Przy trupach, bo niestety po sprawdzeniu pulsu obu nie miałeś już wątpliwości, że są martwi, znalazłeś dwa rewolwery-samoróbki, dość popularną nie tylko pośród motocyklistów, broń, każdy miał pełen, nabity bębenek i łącznie znalazłeś przy nich jeszcze dziesięć dodatkowych naboi, a także długi nóż i skleconą ze złomu maczetę.
-
//Powiedz mi, tutaj każdy trup, któremu nie uszkodzi się mózgu, przemienia się w zombie?//
Opróżnił bębenki z naboi oraz wziął resztę. Daje mu to dwadzieścia dwa naboje plus jego własne. Maczeta ze złomu może nie być zbyt wytrzymała, a nie chce się okładać na pięści ze sztywniakiem, więc wziął długi nóż i wcisnął go w cholewę buta. To wszystko, teraz trzeba zejść, a skakanie przez okno zostawi czarodziejom i innym magikom. Zeskoczenie piętro niżej tam, gdzie były schody, może być niebezpieczne, więc postarał się zeskoczyć na ciało Ogra.
-
//Istota żywa przemienia się przez ugryzienie, zadrapanie albo kontakt z krwią. Trupy przemienia wirus, ale martwi sami z siebie już tak często nie wstają, bo zwykle są objadani do kości. Tu może być z tym problem, bo taki Ogr wyżywiłby pół Somalii, i to niekoniecznie po apokalipsie Zombie.//
Udało ci się. Nie żeby to było miękkie albo przyjemne rozwiązanie, potwór miał grubą skórę i kości, ale i tak lepsze to, niż raźny skok na beton. Trochę bolą cię po tym nogi, ale na pewno nie masz nic złamanego albo zwichniętego, możesz się więc zmywać. -
Z grubej skóry Ogra można by zrobić czapsy, które może i kiedyś były przeznaczone dla jeźdźców konnych, ale teraz jego wierzchowcem jest Yamaha. Dobrze, że sobie nic nie złamał, bo to byłaby dla niego katorga i w pewnym stopniu wyrok śmierci. Ból rozchodzi, ale teraz musi sprawdzić, czy żaden z jego chłopaków się gdzieś nie schował, ale też sprawdzić, czy te ćwoki z Syndykatu nie zostawili po sobie czegoś ciekawego(nie licząc Ogrów) w komisariacie oraz na zewnątrz niego.
-
//To, że jako gracz wiesz, z kim masz do czynienia, tylko dobrze o tobie świadczy, bo oznacza, że czytasz podpięte tematy i pamiętasz, co przeczytałeś. Ale wolałbym, żeby tutaj wiedza gracza nie równała się wiedzy postaci, zwłaszcza, że to dość tajemnicza organizacja, bo może i o Fanatykach czy Z-Com słyszał każdy, nawet jeśli nie miał z nimi do czynienia, ale tu jest jednak inaczej.//
Choć działali szybko, to nie byli w stanie zabrać wszystkiego. Problem był jednak taki, że nie mieli też zamiaru oddać tego ani wam, ani nikomu innemu, więc po dostaniu się do piwnicy zauważyłeś nie tylko wiele, choć znacznie mniej niż wcześniej, różnych dóbr, ale i ładunki wybuchowe, co do których nie miałeś pewności czy eksplodują po czasie, a jeśli tak, to jaki miałby być to czas, czy może jednak wybuchną przy próbie ich rozbrojenia lub zabrania jakichś towarów. -
//Ah, zagalopowałem się. //
Jak pierdolnie, to go zmiecie z powierzchni ziemi, a nie chce tego ryzykować. Wyszedł na zewnątrz i sprawdził, czy te trupy, których paru wysłał do piachu, mają przy sobie coś ciekawego. W międzyczasie zagadał przez radio do VIncenta:
— Vince, żyjesz? Powiedz, że już stąd spierdalasz, bo ci nogi połamię, jeżeli jeszcze tu jesteś. -
Głos z radia odezwał się dopiero po chwili.
- Żyjesz? Kurwa, no ja wiedziałem, że przeżyjesz… Ale chłopaki porobili zakłady, kto i jak cię sprzątnął. Zabraliśmy się stąd wszyscy, przynajmniej wszyscy, którzy dali radę. Nie doliczyliśmy się ciebie, tamtych dwóch od kaemu i jednego z naszych.
Każdy z trupów miał na sobie solidne buty, spodnie z wieloma kieszeniami, pas, kaburę, pochwę na nóż, kamizelkę taktyczną i resztę ubrań. Oraz hełm i maskę przeciwgazową. W kaburze tkwił pistolet, w pochwie nóż, przy kamizelce cztery magazynki, jeden do pistoletu i trzy do pistoletu maszynowego, który leżał obok trupa lub wciąż w jego zaciśniętej dłoni. Do tego takie pierdoły jak kompas, latarka, osełka, scyzoryk i tym podobne. -
Jebać pistolet, weźmie pistolet maszynowy i całą amunicje do niego. Gdyby miał większy plecak albo jakieś torby na motocyklu, to wziąłby więcej tego, ale tak musi się ograniczyć do pistoletu maszynowego, trzech magazynków, kompasu i latarki. Teoretycznie mógłby odjechać motocyklem z kubłem, ale swoją Yamahę traktuje na równi z VIncentem i nie zamierza jej tutaj zostawić. Ściągnął maskę gazową z twarzy tego typa. Nie po to, aby ją sobie wziąć, ale z ciekawości chce wiedzieć, jak wygląda jego twarz.
— Dwóch tych wielkich niedojebów rozjebałem, a reszta chuj wie. Trzeba będzie uważać, jeżeli będziemy się zapuszczać poza posterunek. Szef się wkurwił? -
- Urwie ci jaja i powiesi sobie nad kominkiem. - odparł tamten. - I uwierz albo nie, ale kazał postawić sobie kominek, więc lepiej uważaj.
Nie wiedziałeś, kogo spodziewać się za maską, i w sumie na nikogo nie trafiłeś. Była to niezbyt ciekawa twarz, raczej nie wpadała w oko, mężczyzna z wyglądu był przeciętny i raczej zapomniałbyś, że go w ogóle widziałeś, gdybyś zobaczył go kiedyś w tłumie na ulicy. -
— Kurwa kurwie łba nie urwie. Ja już się zbieram i za jakiś czas powinienem wrócić. Bez odbioru. — zakończył krótką pogaduchę. Teraz pora się zbierać z tego kurwidołka, bo jeszcze go jakiś Ogr dojebie albo będzie musiał się męczyć z Zombie, które to się czepiają jak mucha gówna. Zabrał to, co chciał zabrać, i wrócił tam, gdzie zostawił swój motocykl. Później wiadomo - wyruszył w drogę powrotną do garnizonu. Pewnie będzie mieć kręconego wora, ale zawsze może się tłumaczyć tym, że wydawała mu się ta akcja dużo bezpieczniejsza i samemu nie wziął chłopaków do tego miasteczka.
-
Udało ci się zabrać pojazd bez trudu, choć trzeba tu będzie wrócić, z czystej przyzwoitości zabrać ciała poległych kolegów, żeby dać im godny pochówek, który w realiach świata po apokalipsie oznacza ni mniej, ni więcej, ale spalenie, bo to jedyny pewny sposób, aby zmarły został zmarłym do końca. No i ich pojazdy, broń, broń i wyposażenie zabitych… no właśnie. Kogo? Zwykłymi bandytami być nie mogli, nigdy nie słyszałeś o szajce na tyle silnej, aby mogła wystawić tak wielu tak dobrze wyposażonych, uzbrojonych żołnierzy z pojazdami i do tego tresowanymi Mutantami. Nie dość, że coś tu ci śmierdziało, to miałeś jeszcze wrażenie, że to nie koniec i zaleci gównem jeszcze bardziej, i to niedługo. Takim akcentem właśnie skończyłeś swoją podróż. Po powrocie nie witano cię owacyjnie, jak bohatera, bo każdy głupi wiedział, że szef może się na tobie ładnie wyżyć i nie chcieli mu podpaść, więc woleli gratulować i klepać cię po plecach później, o ile będzie w ogóle okazja.
-
Choć niektórych członków klubu ledwo znał, a z innymi ani razu słowa nie zamienił, będzie trzeba wrócić i zrobić to, co trzeba. Motocykle na chodzie są wiele warte, ale broń i reszta też jest od chuja warta. Ale tym razem wyruszy tylko z paroma motocyklistami, a najlepiej wyruszyłby sam, aby nie narażać swojej dupy w klubie oraz życia innych członków. Ale te typy i te wielkie pokurwieństwa… No jebie gorzej niż od szwendacza, który przed przemianą wytaplał się w gównie. Za dobrze uzbrojeni i pierwszy raz widział, żeby ktoś trzymał takie coś w ciężarówce, a potem to wypuścił, aby walczyły po ich stronie. Na chwilę obecną ma inne zmartwienie, albowiem musi nasmarować dupę łojem, zanim spotka się z dowódcą, bo klepanie będzie niezłe. Wepchnął motocykl do swojego pokoju i tam go zostawił, a następnie udał się do kwatery jego przełożonego.
-
Miałeś wrażenie jakby tylko na ciebie czekał, bo nie zdążyłeś nawet zamknąć za sobą drzwi, a ten od razu zaczął wrzeszczeć:
- Po chuju miałeś ten pomysł, a ja mam w chuju kolejne! Nigdzie już nie weźmiesz chłopaków, teraz to ty będziesz zapierdalał, jak ktoś coś zwietrzy, jasne?! Mówiłem, że będzie miał kumpli! I co? I kurwa miał! A my mamy kilku kumpli mniej! Warto chociaż było?! -
— Nie wiem, kurwa, czy było warto. Myślisz, że mi to na rękę, aby chłopaki zdychały? Każdy dostał teraz po dupie, a najbardziej oni, bo już nie żyją, do kurwy nędzy.
Teraz pora, aby się opanował, bo z tego opierdolu wyjdą obaj z obitymi mordami, a to byłoby już za wiele na ten dzień i pewnie mocno by to zaważyło na jego członkostwie w klubie.
— Mam ci powiedzieć wszystko, co się tam stało? -
- Wprost o tym marzę. No, dawaj.
-
Ochłonął jeszcze chwilę i pozbierał wszystkie swoje myśli i wspomnienia w spójną całość.
— Przejdę od razu do tej części, jak już jechałem z chłopakami. Będąc już w miasteczku, Vincent wybiegł na środek drogi i machał łapami, więc gadam do niego przez radio, a on nic. Zjeby zagłuszyły częstotliwość albo coś, bo Vincent też do mnie gadał przez radio i chuja słyszałem. Zgadaliśmy się, zostawiliśmy motocykle, tych z karabinem wysłałem do jakiegoś budynku, aby mieli dobrą pozycję. Te kurwie wynosiły z komisariatu skrzynie i pakowali je do opancerzonych pojazdów. No i się zaczęło, dałem znak i zaczęła się napierdalanka. Karabin kilku sprzątnął, ale przestał strzelać po jakimś czasie. Trochę ustrzeliliśmy i zaczęli się wycofywać. Z dwóch samochodów, do których nic nie pakowali, wypuścili… no ja nie wiem, jak mam to nazwać. Kurestwa wielkie, zmutowane, w łapach prowizoryczna broń, ale za to tępe i powolne. Chłopakom kazałem spierdalać, a ja ich odciągnąłem. Dwóch ubiłem z karabinu, ale, no kurwa, takiego czegoś to nie widziałem, a żeby ubić jednego musiałem do niego napierdalać i napierdalać. Według mnie mieliśmy do czynienie z ludźmi uzbrojonymi po zęby, wyszkolonymi, zaawansowanymi technologicznie i z udomowionymi mutantami, a te zapasy w komisariacie wcale nie są ich, a kogoś innego. -
- Wiesz, że to brzmi pojebanie w opór, prawda? - zapytał, a właściwie to wykrztusił po chwili. Najwidoczniej cała historia zrobiła na nim spore wrażenie.
-
— Jak się brało udział w takiej akcji, to już człowiekowi się nie wydaje takie pojebane. Myślisz, że ja się spodziewałem czegoś takiego? Nikt się pewnie nie spodziewał, kurwa. Miało pójść szybko i łatwo, a tu, kurwa, udomowione mutanty i ludzie wyszkoleni jak żołnierze albo lepiej. Wcześniej czy później i tak byśmy się na nich natknęli. Albo oni na nas z tymi przerośniętymi skurwielami.